Galińska: Mistrz PR-u (FELIETON)
Na jednym ze stoisk bazarku dwie kobiety w średnim wieku wybierają pomidory. Jedna stwierdza: - Najpierw PiS kradł, teraz kradnie Platforma. Druga jej potakuje, dowodząc, że nie ma żadnej różnicy między nimi. Na moje pytanie, jak im się żyło przez ubiegłe osiem lat, kobiety milkną i nie dokonując zakupów, odchodzą od stoiska.
Mały incydent, ale bardzo ważny. Przez ten rok Platforma stara się ze wszystkich sił, aby udowodnić korupcję za rządów prawicy. Powołane w tym celu komisje śledcze nie dały rezultatu, ale jest jeszcze prokuratura, która pod wodzą Adama Bodnara nie próżnuje. A to księdza i dwie urzędniczki wsadzi do więzienia, budując narrację wielkiej afery korupcyjnej, a w rzeczywistości nie może im zarzucić żadnej kradzieży, jedynie jakieś absurdalne zarzuty w sprawie statutu fundacji. A to wywoła aferę wokół dawnego ministra Marcina Romanowskiego, w sposób spektakularny zakuwając go w kajdanki, a teraz bez możliwości obrony , odbierając mu immunitet w Radzie Europy. A to ściga ciężko chorego Zbigniewa Ziobrę, strasząc, że w razie niestawienia się jego na przesłuchanie komisji ds. pegasusa, aresztowaniem i siłowym doprowadzeniem go na przesłuchanie. Te wszystkie działania mają na celu podgrzewanie opinii publicznej, jakie to afery korupcyjne były za rządów PiS-u. Taki przekaz bardzo łatwo rozprzestrzenia się wśród społeczeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy ma się do swojej dyspozycji TVP i inne zaprzyjaźnione media.
Za rządów prawicy afery korupcyjne były ogromne, ale mało kto o nich mówił. Do opinii publicznej trafiały odpryski afery Nowaka, Gawłowskiego, nie słyszało się, aby za kradzieże vatowskie ktoś poniósł odpowiedzialność. Moja fryzjerka, wielbicielka PO, na uwagę, że PO tyle nakradła, odpowiedziała: A czy ktoś za to siedzi? Miała rację. Nowak u którego znaleziono pieniądze poukrywane w nogach od stołu, który sprzeniewierzył olbrzymie sumy, decyzją sądu został zwolniony z aresztu po wpłaceniu kaucji. Umoczony Gawłowski sprytnie wybronił się z zarzutów i dziś jest szanowanym senatorem. Wszystko z winy niezreformowanego wymiaru sprawiedliwości. Na początku kadencji prawicy, gdy ustawa o reformie sądowniczej była gotowa, prezydent Andrzej Duda ją zawetował. Kierował się opinią Zofii Romaszewskiej. Miało to fatalne skutki, o których w dosadny sposób wyrażał się sędzia Sądu Najwyższego w naszej prywatnej rozmowie. O tym dzisiaj już nikt nie pamięta – o oszalałych protestach sędziów, którzy wyprowadzili ludzi na ulice.
Rezultat jest taki, że PiS pozostawił po sobie rozgrzebaną reformę wymiaru sprawiedliwości, bo pod naciskiem pewnej grupy sędziowskiej wstrzymano ją. A teraz są tego skutki. Rząd Donalda Tuska żeruje na tym i przez rok swoich rządów konsekwentnie demoluje Polskę. A część społeczeństwa tego nie widzi, łykając pijarowską papkę premiera. Tusk wiedział doskonale, jak ważne są media i wbrew obowiązującemu prawu przejął je natychmiast. Po zdemolowaniu mediów, zabrał się za prokuraturę. Wbrew prawu Adam Bodnar odwołał Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego i w jego gabinecie obsadził samozwańczego prokuratora Dariusza Korneluka. Zaowocowało to ogólnym chaosem. W ubiegły piątek Sąd Najwyższy wydał decyzję, że cały czas Prokuratorem Krajowym jest Barski a nie Korneluk. Wszystkie autorytety co do ważności tej decyzji nie mają wątpliwości. Ale Bodnar, minister sprawiedliwości nie uznaje decyzji SN i nadal nie wpuszcza do siedziby Prokuratury Krajowej Dariusza Barskiego. Nie uznaje Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego, prezydenta RP. Działa tak na polecenie premiera, który ogłosił, że będzie działał zgodnie z prawem, tak jak on je rozumie. I ogłosił, że nastał czas demokracji walczącej.
Na to wszystko na tereny południowo-zachodnie przyszła powódź. A komunikaty meteorologiczne zbagatelizował premier, tym samym uśpił czujność tamtejszych samorządów. Ale od czego jest PR, aby przykryć wpadkę premiera. Donald Tusk organizuje we Wrocławiu codzienne posiedzenia sztabu kryzysowego, transmitowane na całą Polskę. Jaki obraz dochodzi do Polaków? Zapracowany, nieogolony premier u kresu zmęczenia łaje władze samorządowe, rozstawia ich po kątach. On jeden jest zbawcą narodu, jako dobry car rozprawia się z bojarami i niczym Putin kreuje się na dobrego, mocnego gospodarza. Ludzie to kupili, te wszystkie pijarowe zagrywki z jedzeniem zupy ze słoika, przysłanej przez żonę, tego przedzierania się przez szlam i błoto, forsującego drzwi do kamienicy, za którymi czeka już na niego kamera. Polacy znów uwierzyli w te bajki i w najnowszych sondażach docenili działania premiera. Już nie pamięta się jego słów, że prognozy nie są zbyt alarmujące, za to pamięta się umęczonego premiera, który musi stawić czoła rozbabranym samorządowcom. Tusk nie musi się przejmować swoimi wpadkami. Może kłamać na potęgę, nie pamiętając wieczorem o czym mówił rano. Polacy to kupią. A on kolejną wpadkę przykryje mało istotnym problemem. Tak jak wczorajsza walka z alkoholem w tubkach, za którego wprowadzenie na rynek powinna odpowiadać minister zdrowia Izabela Leszczyna. Ale Tusk swoich ludzi oszczędza. I znów w świetle kamer możemy oglądać teatr. Zdecydowany premier wypowiada natychmiastową walkę z tubkoalkoholami. Zwraca się do ministra rolnictwa. Natychmiast Czesław musi wyjść i załatwić sprawę. Minister potulnie wstaje i wychodzi. A Tusk ogłasza zwycięstwo. Oczywiście, że walka z alkoholem, który trafia do młodzieży jest ważna. Ale są pewne priorytety i forma załatwiania sprawy.
Premier przez kolejne miesiące kładł na łopatki sprawne funkcjonowanie państwa. Zacierał wiadomości, że na nic nie ma pieniędzy, że ważne inwestycje są zamrożone lub przełożone na bliżej nieokreślone terminy, że inwestorzy nagminnie wycofują się z Polski, że znów rośnie bezrobocie. Te wszystkie sprawy chce przykryć pijarowskimi wrzutkami, bo tylko w tym jest dobry. Kiedy Polacy otrząsną się z tego retuszowanego przekazu?