Prokuratura wydała bezprawny zakaz dla posła PiS-u?
Rzeczpospolita donosi, że Michał Woś otrzymał od prokuratury zakaz kontaktowania się z niektórymi posłami. Problem w tym, że według znanego prawnika, konstytucja zabrania ograniczania posłom wykonywania swojej pracy. Tymczasem tym właśnie jest ten zakaz.
Michał Woś był wiceministrem w poprzednim rządzie. Jako wiceminister sprawiedliwości nadzorował zakup systemu „Pegasus”, służący do inwigilacji podejrzanych. Zakupił go za 25 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości, za co jest teraz ścigany, podobnie jak inni, którzy mieli pieczę nad tym funduszem. Adam Bodnar zarzuca bowiem byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, że z funduszu dla ofiar przestępstw utworzył fundusz dla swoich, wydając pieniądze na zaprzyjaźnione organizację, a także zakupił system „Pegasus”, który miał służyć inwigilacji opozycji.
Zarzuty mają charakter polityczny?
Zarzuty te, jak wskazują sami oskarżeni, a także przedstawiciele poprzedniego rządu, mają charakter polityczny. Fundusz Sprawiedliwości nie służył bowiem tylko ofiarom przestępstw, ale w swoim statucie miał wiele celów. Pieniądze nie były więc wydawane niezgodnie z przeznaczeniem. Co więcej, w przypadku systemu „Pegasus”, na każdą inwigilację była zgoda sądu, a często wydawali ją tzw. starzy sędziowie, w żaden sposób nie powiązani z PiS. Ponadto, chociaż koalicja 13 grudnia próbowała zrobić wielką aferę z zakupu tego systemu, powołała nawet komisję śledczą, to nie udało się jej wskazać wielkiej skali działania systemu i inwigilacji polityków opozycji.
Teraz jednak to prokuratura znalazła się na celowniku krytyków, wydając zakaz dla Wosia. Najpierw Sejm pozbawił go immunitetu na prośbę prokuratury, a potem dano mu zakaz kontaktowania się z 32 osobami. Problem w tym, że dalej jest posłem, a na liście osób są też inni posłowie. Jak wskazał prof. Ryszard Piotrowski w swojej opinii prawnej, jest to niezgodne z art. 106 konstytucji, który zabrania w jakikolwiek sposób ograniczania możliwości działania posła. Trudno natomiast wyobrazić sobie, żeby poseł, w ramach codziennej pracy, nie kontaktował się z innymi posłami.
Poseł Marek Ast, szef sejmowej Komisji Ustawodawczej, który wystąpił o ekspertyzę, powiedział „Stwierdzenia opinii są jednoznaczne. Stosowanie wobec posła środków zabezpieczających, które ograniczają możliwość wykonywania przez niego mandatu, stanowi naruszenie prawa”.
Kolejna wpadka prokuratury
Jest to już kolejna wpadka prokuratury w sprawie Funduszu Sprawiedliwości. Pierwszą było bezprawne zatrzymanie posła Marcina Romanowskiego, odpowiedzialnego bezpośrednio za Fundusz. Sądy uznały, że było to działanie nielegalne, bo Romanowski miał drugi immunitet wynikający z przynależności do Rady Europy. Prokuratura długo tego nie akceptowała, a potem wystąpiła o uchylenie także tego drugiego immunitetu. To nastąpiło, ale nie doszło do powtórnego zatrzymania posła. Być może miał rację więc obrońca Romanowskiego, który twierdził, że nie można zatrzymać drugi raz osoby pod tymi samymi zarzutami. Teraz Romanowski żąda 200 tys. złotych zadośćuczynienia za bezprawne zatrzymanie, rewizję osobistą i areszt.
Nie trzeba być prawnikiem, aby zrozumieć, że nie można posłowi zakazać kontaktowania się z innymi posłami. Żeby bowiem sprawdzić, czy Romanowski się z nimi nie kontaktował, prokurator musiałby inwigilować posłów, a to jest zabronione. Wygląda to więc na skrajny przejaw niekompetencji prokuratury, która w tej i wielu innych sprawach postępuje „na chama”, licząc na to, że sądy nie zatrzymają jej bezprawnych działań.
Takie postępowanie jest jednak krótkowzroczne, co widać na przykładzie Romanowskiego. Tego typu podejście może zniechęcić bezstronnych sędziów do wydawania wyroków skazujących. Po prostu zbyt wiele jest nadużyć w śledztwach, żeby móc uznać ich uczciwość. Wydaje się jednak, że prokuratura bardzo się spieszy, bo zdaje sobie sprawę, że ma niewiele czasu. Jeśli w przyszłym roku prezydentem zostanie Karol Nawrocki, koalicja 13 grudnia upadnie. Jeśli nawet zwycięży Trzaskowski, już za trzy lata wybory parlamentarne, które mogą zatrzymać procesy. Tymczasem tego typu sprawy ciągną się w polskich sądach (wraz z apelacją i kasacją) średnio 8 lat.