Polacy wypowiedzieli się w sprawie przyjęcia euro. Odpowiedzi nie zaskakują
Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Wiedzy THINK! Przeprowadziła sondaż, z którego wynika, że aż 48% badanych nie chce, aby Polska przyjęła euro. Ten wynik cieszy, bo pokazuje, że wciąż mamy trochę zdrowego rozsądku.
Do pełnego obrazu trzeba dodać, że kolejne 23% co prawda opowiedziało się za przyjęciem waluty euro, ale „w odpowiednim czasie”, co może świadczyć o tym, że jednak widzą w niej, przynajmniej na chwilę obecną, więcej zagrożeń niż szans. Zaledwie 10% chciało przyjęcia euro jak najszybciej. Aż 19% nie ma w tej sprawie zdania.
Nie jest to wyizolowany sondaż. Inny, na zlecenie Rzeczpospolitej wskazał podobną liczbę sceptyków – 46%. Generalnie, od dawna ten trend się utrzymuje. Dzieje się to pomimo tego, że niektórzy politycy podkreślają, że Polska, dołączając do Unii Europejskiej w 2004 r., zobowiązała się, że przyjmie euro. Wynikało to z podpisanego Traktatu o Unii Europejskiej, zwanego Traktatem z Maastricht.
Własna waluta to niezależność
Jest to jak najbardziej rozsądna opinia, bo już w XVIII w. Mayer Amschel Rothschild pisał "Daj mi kontrolę nad podażą pieniądza narodu i nie będzie mnie obchodzić kto tworzy jego prawa". Posiadanie własnej waluty oznacza wyłączne prawo do emisji pieniądza. Oczywiście państwo dzieli się tym prawem z bankami, które obecnie emitują ponad 90% pieniędzy w ramach długu. Tylko kilka procent jest drukowanych. Takie jest jednak prawo, które rząd mógłby zmienić. Z prawem tym wiąże się możliwość prowadzenia własnej polityki, w tym ustalania stóp procentowych (przez Radę Polityki Pieniężnej).
Gdybyśmy teraz przyjęli euro, decyzje dotyczące waluty, którą byśmy się posługiwali, zapadałyby w Brukseli, daleko od nas i bez nas. O tym, jak to się kończy, przekonały się takie kraje jak Grecja i Hiszpania, które weszły do strefy euro. Wspólna waluta to jednak nie tylko uzależnienie od jednego ośrodka. Kiedy kilka krajów ją ma, najwięcej korzysta na niej ten, kto ma najsilniejszą gospodarkę i robi to kosztem tych o słabszej gospodarce. W przypadku euro są to oczywiście Niemcy, które generalnie na obecności w UE zyskują 5 razy więcej, niż do niej wpłacają.
Przykład Grecji
Przykład Grecji pokazuje, jak niebezpieczne jest posiadanie wspólnej waluty. Niskie stopy procentowe i możliwość zaciągania olbrzymich pożyczek, które w strefie euro były standardem, służyły Niemcom zdyscyplinowanym fiskalnie i rozwiniętym, do opłacania swoich inwestycji. Pogrążyły natomiast Grecję, która zaciągała długi, choć nie miała możliwości ich spłacić. Skończyło się to tak, że musiała wyprzedawać dobra narodowe, w tym swoje wyspy, i realizować plany Brukseli. Gdyby Grecja miała własną walutę, mogłaby ją dezawuować, jak Polska w latach 90. Gospodarka stanęłaby na nogi kosztem społeczeństwa, ale mogłaby iść dalej. Tymczasem Grecja miała bardzo ograniczone pole manewru i pozostawało jej brnąć w długi. Nie mogła też ogłosić bankructwa i przestać spłacać długów, bo na to nie godziły się inne państwa w strefie euro.
To są jednak powiedzmy sytuacje skrajne. Polacy mogą kierować się bardziej bliższym doświadczeniem, np. z wakacji na Słowacji. Do niedawna, kiedy w tym kraju była słowacka korona, było tam niezwykle tanio. Turyści z Polski chętnie odwiedzali ten kraj. Po wprowadzeniu euro stało się bardzo drogo.
Oczywiście pensje się do pewnego stopnia urealniły, a brak konieczności wymiany walut mógł sprawić, że np. wakacje za granicą dla Słowaków stały się tańsze. Koszty życia poszły jednak w górę i tak samo byłoby w Polsce. Zyskaliby nieliczni, w tym instytucje finansowe, czy ci wszyscy, którzy tracą pieniądze na wymianie walut.
Euro jest w interesie jedynie pewnej grupy obywateli, bogatszej i mającej powiązania biznesowe z Zachodem. Cała reszta by na tym nie skorzystała. Co więcej, w razie kryzysu, polski rząd miałby dużo mniejsze pole działania. Dobrze więc, że istnieje opór społeczeństwa w tej materii. Gdyby nawet obecna koalicja chciała go złamać, musi spełnić różne warunki, by przyjąć euro, co w najbliższym czasie jest raczej nieprawdo