Gigantyczna liczba ukraińskich dezerterów
Amerykańska agencja prasowa Associated Press podaje, że nawet 200 tys. żołnierzy mogło zdezertować z ukraińskiej armii. Ta informacja poraża, ale pokazuje też wiele innych, dotąd ukrywanych rzeczy.
Sam fakt, że Agencja AP podaje taką informację, a główne polskie media ją powtarzają, pokazuje olbrzymią zmianę w informowaniu na temat wojny na Ukrainie. Po wybuchu konfliktu w 2022 r. mieliśmy do czynienia w naturalny sposób ze sprzecznymi doniesieniami na temat wojny ze strony ukraińskiej i rosyjskiej. Mediach na Zachodzie, w tym również w Polsce, odrzucały, znowu co naturalne, przekazy rosyjskie jako propagandowe i nieprawdziwe. Zamiast jednak uznać, że Ukraina też nie jest zainteresowana prawdą, ale głoszeniem propagandy zwycięstwa, i poszukiwać wiarygodnych źródeł, media te powtarzały propagandę za Kijowem.
Propaganda czasów wojny
Codziennie informowano więc nas o tym, że rosyjscy żołnierze dezerterują z pola bitwy, nie potrafią walczyć, wciąż przegrywają. Nawet nasi eksperci i generałowie ulegali wrażeniu, że jeśli nie w kilka tygodni, to w kilka miesięcy, Rosja padnie na kolana. Tymczasem po dwóch latach wszyscy są zaskoczeni, bo wojna trwa, a nie można już dłużej twierdzić, że Ukraina odnosi same zwycięstw. Front załamuje się w wielu miejscach, obrona pada, a winni są ukraińscy żołnierze, których jest za mało, którzy mają niskie morale i którzy w różnych newralgicznych momentach uciekali z pola bitwy.
Nie chodzi o to, że są to źle żołnierze, ale po prostu siły wroga są przeważające, a w ukraińskiej armii jest coraz więcej osób z przymusowego poboru, z przypadku, często w starszym wieku, którzy nie dają rady w ekstremalnych sytuacjach. AP napisało: "Niektórzy biorą urlop zdrowotny i nigdy nie wracają, prześladowani przez traumy wojny i zdemoralizowani przez ponure perspektywy zwycięstwa".
Szokujące doniesienia
AP dodało na temat liczby ukraińskich dezerterów: "Jeden ustawodawca znający się na sprawach wojskowych oszacował, że może to być nawet 200 000 osób". To właśnie przez dezercję miał paść Wułhedar. Jak przyznają oficerowie, problem ten dotyka głównie nowych rekrutów. Starzy wojacy albo zostali zabici, albo trwają na posterunku, ale jest ich za mało. Ci zaś, którzy przyjeżdżają mają zupełnie inne nastawienie. Często myślą tylko o tym, jak przeżyć, nie chcą ryzykować, uciekają, nie wracają z urlopów, albo nie wykonują rozkazów dowódców. Sami wojskowi mówią, że takich sytuacji będzie tylko więcej, bo wojna trwa już trzeci rok.
Problemem jest też to, że powoływani nie znają terminu zakończenia służby wojskowej. Dla wielu z nich oznacza to, że będą na froncie aż do swojej śmierci. Psychologicznie musi to działać bardzo negatywnie. Nie mogą bowiem założyć, że wystarczy przetrwać 3 miesiące, pół roku czy nawet rok. Jeśli wojna potrwać by miała jeszcze kilka lat, to jeśli dożyją, wciąż mogą znajdować się na froncie. Taka perspektywa z pewnością skłania wielu do porzucenia broni. Upada też moralne z powodu wszechobecnej korupcji na Ukrainie i w samej armii. Coraz więcej żołnierzy ma wątpliwości, czy warto umierać za taki kraj. Rosja jest oczywiście agresorem i trzeba z nią walczyć, ale wiele osób nie chce ryzykować swojego życia.
Obecne doniesienia na temat wojny są dużo bardziej realistyczne niż kiedyś. Pojawia się więcej faktów, mowa jest o słabościach Ukrainy i atutach Rosjan. To może pozwolić na to, by w przestrzeni publicznej pojawiały się dużo lepsze analizy sytuacji i plany na przyszłość. Powstaje tylko pytanie, czy prawda o tym konflikcie nie wychodzi za późno. Pomimo gigantycznej pomocy militarnej i finansowej dla Ukrainy, zmarnowano wiele szans. Być może gdyby od początku mówiono prawdę, większy byłby nacisk na rządy by pomagały skuteczniej Kijowowi. A tak hurra optymizm, który głosiła sama Ukraina, odbił się dla niej czkawką. Wielu ludzi było bowiem przekonanych, że skoro Rosja jest taka słaba, to pomoc udzielana Ukrainie jest wystarczająca. Okazało się, że wszystkie fundusze i zbrojenia, jakich udzielono, to było za mało, żeby pokonać najeźdźcę.