Zniknąć i przeczekać (FELIETON)

0
0
Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM
Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM / https://www.flickr.com/photos/premierrp/8634098297

Czasami lepiej odsunąć się w cień i wyczekiwać lepszego politycznego jutra. Taką dewizę przyjął premier Donald Tusk. Problem w tym, że nadzieje na reanimację rozkładającej się koalicji 13 grudnia wydają się już tylko mglistym powidokiem, a sam Tusk nie ma wystarczających kart, by wziąć w obroty krnąbrnych koalicjantów.

Miała być wielka rekonstrukcja, ożywcze tchnienie, wiatr w żagle dla tonącej koalicji, turbodoładowanie – a skończyło się na gąszczu nieporozumień, ambicjonalnych wojenek i miniszantażyków. Wprawdzie Kosiniak i Hołownia to polityczny plankton nurkujący gdzieś w sondażowych odmętach, ale wciąż decydujący o stabilności koalicji. Jeśli zaś PSL i Polska 2050 nie mają w społeczeństwie realnego poparcia, to cóż im szkodzi trochę poflirtować ze Zjednoczoną Prawicą i ponapawać się widokiem wściekłego Donalda, który może jedynie rzucić jakąś kąśliwością, że w zasadzie droga wolna i nikt nikogo na siłę nie trzyma?

Podobne sformułowania z ust premiera to typowe pustosłowie bez zasadniczego znaczenia – przewodniczący PO musi szarpać marszałka i tygryska za nogawkę, bo sam możliwości politycznego manewrowania nie ma. Zrozumiał to Hołownia, którego najwyraźniej poraziła perspektywa zostania szeregowym posłem, i w te pędy pognał do domu Bielana, obmyślać ewentualną dintojrę.

Z rozbawieniem obserwowałem pohukiwania dziennikarzy liberalno-lewicowego salonu, którzy szczytowali z rozkoszy, gdy informacja o tym spotkaniu wyszła na jaw. W końcu można było napiętnować tego „kreta” ryjącego pod Tuskiem, przyczynę klęski Trzaskowskiego i największą gangrenę toczącą koalicję. Na czoło peletonu wysunął się tu absolutnie Tomasz Lis. Nie ma co ukrywać, że Hołownia rozchwiał i tak poważnie nadszarpnięte zdrowie psychiczne dziennikarza, który wylał na drugą osobę w państwie hektolitry pomyj – co pozwoliło mu zachować jako taką równowagę.

W tej tragifarsie na myśl przychodzą jednak istotne pytania: w imię jakiej idei Szymon Hołownia ma zostać na tuskowym Titanicu? Czyż koalicja 13 grudnia zrobiła dla Polski cokolwiek poza siłowym przejęciem TVP, rozpętaniem dżungli w wymiarze sprawiedliwości oraz blokowaniem CPK i innych ważnych dla Polaków inwestycji?

Marszałek Sejmu wie, że jego gwiazda zgasła i że, trwając w obecnym układzie, wpisze się złotymi zgłoskami do księgi polityków jednego sezonu – Palikota, Kukiza, Gowina. Prawdopodobnie i tak nic nie uchroni go od politycznego stryczka w 2027, ale czemuż by sobie tej agonii trochę nie uprzyjemnić? „Popremirować” albo „pomarszałkować” w nowym rozdaniu i pozostać w świetle reflektorów – to wszystko kołacze w głowie Hołowni. Nawet jeśli się nie zdecyduje, i tak może potrzymać w szachu Tuska i szeptać mu raz po raz do ucha, że w razie czego wywróci ten kulawy stolik momentalnie.

Premier zaś będzie musiał wciąż karmić tego pasożyta, bo gdy go wydali, wówczas sam straci władzę. Wybrał więc scenariusz najlepszy z możliwych: zniknąć i przyczaić się – postępując w myśl Machiavellego: „Nie ma takiej klęski, której nie da się przeczekać, jeśli tylko jest się wystarczająco cicho”. Donald Tusk opanował tę sztukę do perfekcji – mistrz bezruchu, kiedy wszystko się wali.

Obawiam się jednak, że gdy tym razem wyjdzie ze swojego bunkra, zobaczy tylko zgliszcza własnego politycznego projektu.

 

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Przejdź na stronę główną