Michalkiewicz: Nie jest bezpiecznie (FELIETON)
Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach pisze m.in. o sprawie godnej Grahama Greena, albo jakiegoś innego pisarza katolickiego – na przykład pana red. Tomasza Terlikowskiego – o ile Judenrat pozwoliłby mu na napisanie takiej apologetycznej powieści – bo na razie lansuje pana mec. Nowaka, co to podobno był molestowany..
Oto jeszcze za czasów rosyjskich, w pewnej parafii proboszcz podejrzewany był o romansowanie z organiściną - “jarą” - jak pisze Siedlecki – kobietą. Organista wszystkiego się domyślał tym bardziej, że raz omal nie przyłapał ich in flagranti. I stało się, że pewnego dnia znaleziono w obejściu trupa organisty, jeszcze ciepłego. Podejrzenia siłą rzeczy skierowały się na proboszcza. Ten co prawda się wypierał, ale został skazany na katorgę w Nerczyńsku. Minęło wiele lat i oto nowego proboszcza w tej parafii wezwano do umierającego. Podczas spowiedzi penitent wyznał, że to on zamordował organistę, z którym miał jakiś sekretny spór. Umierający żył jeszcze kilka dni, więc - nie wiem, czy pod absolucją, czy bez – zeznał wszystko śledczemu. A było tak: kiedy zamordował organistę, nabrał podejrzeń, czy przypadkiem nie zauważył go proboszcz. Poszedł więc do niego, poprosił o spowiedź i podczas spowiedzi wyznał, że to on zamordował organistę, eliminując w ten sposób jedynego możliwego świadka. - Więc byłeś pewien, że ksiądz dochowa tajemnicy – spytał go śledczy? - Przecież jest księdzem – odparł zbrodniarz – ale wychowany w wierze katolickiej. I rzeczywiście; proboszcz doskonale wiedział, kto jest zabójcą, ale nie złamał tajemnicy spowiedzi, czyniąc dla niej ofiarę ze swego życia. Było to jeszcze za czasów rosyjskich – a jak by było teraz – zwłaszcza gdyby spowiednik był jednocześnie konfidentem ABW, albo innej bezpieczniackiej watahy? Tylko jedno wydaje się pewne; nikt nie zostałby skazany na katorgę w Nerczyńsku, bo teraz nikt, nawet pan prezydent Nawrocki, nie tylko ani myśli o jakichś konszachtach z Putinem, ale nawet drży na samą myśl o spotkaniu z Wiktorem Obanem, który prowadzi politykę samodzielną, z Putinem rozmawia tak samo, jak z prezydentem Trumpem i – ciekawa rzecz – żaden piorun go nie trafił, w odróżnieniu od Andrieja Jermaka, który wolał nawet “pójść na front”, żeby tylko żadna Schwein nie zaczęła go wypytywać, z kim dzielił się forsą. Z frontu bowiem – o ile oczywiście pan Jermak w ogóle tam trafi, a nie, dajmy na to – cichaczem do Izraela – ostatecznie można zdezerterować, podczas gdy w celi monitorowanej 24 godziny na dobę , to można tylko powiesić się na własnych skarpetkach – w dodatku “bez swojej wiedzy i zgody”.
Historia opowiedziana przez Adama Grzymałę-Siedleckiego przypomniała mi się natychmiast, gdy usłyszałem, że obywatel Tusk Donald wystąpił z nagłym wnioskiem do pana marszałka Czarzastego o utajnienie obrad Sejmu, podczas których obywatel Tusk Donald miał złożyć “pilną informację” na temat “bezpieczeństwa państwa”. Pan marszałek Czarzasty posłusznie obrady utajnił, w związku z czym my, głupie goje, niczego już się nie dowiemy – w odróżnieniu od Judenratu “Gazety Wyborczej”, który przechwala się, że już wie. Czy jednak obywatel Tusk Donald może mieć wobec Judenratu jakieś tajemnice, niechby nawet dotyczące “bezpieczeństwa państwa”, skoro tylko patrzeć, jak wprowadzi prawo o zwalczaniu antysemityzmu i wspieraniu życia żydowskiego w naszym bantustanie? Jasne, że wobec Judenratu żadnych tajemnic obywatel Tusk Donald mieć w tej sytuacji nie może – ale Wielce Czcigodni posłowie, związani pieczęcią tajemnicy będą bali się pisnąć nawet słówko w obawie, by obywatel Żurek Waldemar przy pomocy niezawisłego sądu nie wtrącił ich do aresztu wydobywczego.
W tej sytuacji jesteśmy skazani na domysły – ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się śmiało! Ja na przykład się domyślam, że obywatel Tusk
Donald został przez stare kiejkuty poinformowany, że mogą pojawić się śmierdzące dmuchy w związku z pieniędzmi z Amber Gold, które – jak pamiętamy – najpierw zniknęły w nieznanym kierunku, a dopiero potem niezależna prokuratura w znanym na całym świecie z niezawisłości Gdańsku, wszczęła tzw. “energiczne śledztwo”, które niczego ustalić, rzecz prosta, nie mogło. Ale Honorable Correspondants informują, że ta forsa miała zostać w kryptowaluty zainwestowana w kryptowaluty i to właśnie w Rosji, podobnie jak 15 milionów dolarów, jakie w gotówce otrzymały stare kiejkuty w Ambasadzie Amerykańskiej w Warszawie w nagrodę za stanie na świecy w Starych Kiejkutach, kiedy amerykańscy fachowcy oprawiali tam delikwentów dostarczonych z bazy w Guantanamo. A skoro już się domyślamy, to czy przypadkiem w kryptowalutach nie została schowana forsa ze szwajcarskiego Sezamu, w którym za komuny Partia i Rząd, to znaczy – bezpieka – lokowała dewizy kradzione przez co najmniej 18 lat z Pewexu? Przykładowo, jednego dnia przesłano tam 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak dzień w dzień przez 18 lat! Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego tego samego dnia do Sejmu w trybie nagłym przybył Aleksander Kwaśniewski – ten sam, co w ostatnim dniu swojego urzędowania usłakawił Petera Vogla, który tak naprawdę nazywał się Piotr Filipczyński i pod koniec lat 70-tych został skazany na “ćwiarę” - czyli 25 lat więzienia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem – ale w stanie wojennym, na przepustkę z więzienia, wyjechał do Szwajcarii, gdzie zmienił nazwisko i został finansistą. To jego w 2008 roku obywatel Tusk lekkomyślnie kazał aresztować, co go omal nie zgubiło, gdyby nie Nasza Złota Pani, która sobie w nim upodobała, podobnie jak Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Otóż pojawiły się fałszywe pogłoski, ze prezydent Putin, zniecierpliwiony wyzywającym zachowaniem Księcia-Małżonka oraz innych tubylczych mężyków stanu, miał zwrócić się do swoich współpracowników o radę, czy w tej sytuacji nie byłoby dobrze te śmierdzące dmuchy wypuścić. Warto przypomnieć, że w informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW, jaką 4 czerwca 1992 roku przedstawił parlamentarzystom Antoni Macierewicz, było otwartym tekstem napisane, że przed rozpoczęciem niszczenia archiwów, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w 3 kompletach, z których dwa są “za granicą” a jeden - “w kraju”. A przecież jest rzeczą pewną, że nasi bezpieczniacy nie mają – bo nie mogą mieć – żadnych tajemnic przed rosyjskim GRU tym bardziej, że przecież za poprzedniego gabinetu obywatela Tuska Donalda, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, co to wypączkowańła z WSI, podpisała porozumienia z ruską bezpieką. Skoro tedy na Kremlu pojawiły się takie fałszywe pogłoski, to nic dziwnego, że obywatel Tusk Donald “w trybie pilnym” musiał “pod absolucją”, zawczasu zamknąć usta Wielce Czcigodnym posłom. Nic też dziwnego, że magdalenkowa zgraja kombinuje, jakby tu wyeliminować ze sceny politycznej formacje nie zatwierdzone ani przez generała Kiszczaka, ani przez stare kiejkuty – oczywiście pod pretekstem siania “nienawiści” i kolportowania kremlowskiej dezinformacji”. Tyle “pozwolono” powiedzieć Księciu-Małżonku – ale sapienti sat!
Stanisław Michalkiewicz