Obama się przebudził
/
Zwycięstwo Romneya w pierwszej debacie ustawiło przebieg drugiej. Obama musiał nadrobić stracone punkty. Czy mu się udało?
O ile w pierwszej debacie punkt za punktem zbierał Mitt Romney, a jego rywal był zaskoczony skutecznością republikanina, o tyle we wtorkowy wieczór obkładanie się ciosami było bardziej wyrównane. Dla Obamy to było przysłowiowe „być, albo nie być”. Nie mógł sobie pozwolić na przegraną, bo ta mogłaby pozbawić go szans na reelekcję.
Starcie, z wielokrotnym przerywaniem sobie i równoczesnym mówieniem, rozpoczęło się od problematyki zatrudnienia, a właściwie braku postępów w walce z bezrobociem. To było jedno ze sztandarowych haseł demokraty w wyborach z 2008 roku. Romney mówił o niespełnionych obietnicach. Obama kontratakował twierdząc, że wiele już zrobiono i potrzeba jeszcze trochę czasu, by sytuacja wróciła do normy.
Ostry spór wywołała kwestia cen benzyny. Znacznie niższych niż w Europie, ale - zdaniem Amerykanów – za wysokich na ich portfele. Wymiana zdań dotyczyła między innymi wydobycia ropy w kraju i działań proekologicznych, kwot eksportowych, roli tradycyjnej energii, której podstawą jest węgiel, czy budowy rurociągów.
Nie mogło też zabraknąć zwarcia na polu gigantycznego długu publicznego. Tu znowu Romney przypominał obietnice Obamy sprzed czterech lat o zmniejszeniu deficytu. Mówił, że urzędujący prezydent postąpił odwrotnie, zadłużając kraj. Jego działania, mające pobudzić gospodarkę i uwolnić energię klasy średniej przyniosły opłakane efekty.
Obama bronił się wskazując, że jego rywal reprezentuje interesy bogatych, którym żyje się lepiej. Rosnące koszty funkcjonowania państwa, wymuszą zdaniem Romneya, podniesienie podatków. A temu rozwiązaniu on jest zdecydowanie przeciwny. Demokrata mówił, że obietnice republikanina są niezwykle kosztowne, a ich wprowadzenie ryzykowne dla portfeli milionów Amerykanów.
Nie obyło się bez różnicy zdań w sprawach międzynarodowych. W stosunku do relacji ekonomicznych z Chinami Romney zajął twardy kurs. Chodziło między innymi o regulację wartością waluty przez rządzących krajem środka komunistów.
Obama wszedł też ostro na kwestie obyczajowe. Kolejny raz potwierdził przynależność do partii aborterów. Mówił, że będzie bronił „praw kobiet” do usuwania ciąży. Atakował przy tym deklaracje na rzecz ochrony życia nienarodzonych republikanów.
Wiele pytań do kandydatów padało z sali. Ze strony tzw. wahających się wyborców. Czy tych obecnych w telewizyjnym studio oraz milionów przed telewizorami przekonali do siebie? Romney się bronił. Obama atakował, bo jak napisałem – nie miał innego wyjścia. W tej roli czuje się bardzo dobrze. I wypadł nieporównywalnie lepiej niż w trakcie poprzedniej debaty. W opinii wielu obserwatorów, a także pierwszych sondaży, zrobionych „na gorąco”, starcie z lekką przewagą wygrał Obama.
W ten sposób rywalizacja o Biały Dom pozostaje nie rozstrzygnięta. Wypracowana w ostatnich dniach lekka przewaga republikanina pewnie stopnieje, a odbudowany Obama może przejść do mocniejszej kontrofensywy. Czy Romney i jego sztab mają sposób na powstrzymanie demokraty?
Antoni Krawczykiewicz
Źródło: prawy.pl