Lewicowy Obama dobiegł pierwszy do mety
/
Na ostatniej prostej w amerykańskiej kampanii prezydenckiej, z wydatkami sięgającymi miliardów dolarów, Obama wyprzedził Romneya. Do stycznia 2016 roku pozostanie głównym lokatorem Białego Domu.
Za sprawą różnych stref czasowych w USA na nieoficjalne wyniki z poszczególnych stanów trzeba poświęcić całą noc. Tuż po północy czasu polskiego, spłynęły pierwsze sondaże exit-poll (z przed lokali wyborczych) z dwóch stanów - Indiany i Kentucky. Zwycięstwo Romneya nie było zaskoczeniem. Potem przyszła kolei na inne stany leżące na wschodnim wybrzeżu. Poznaliśmy wstępny werdykt mieszkańców Vermontu, Wirginii, New Hampshire, Południowej Karoliny, Geoorgii i Florydy.
Głosy dwóch stanów – Wirginii i Florydy – miały olbrzymie znaczenie dla ostatecznego wyniku. W obu różnica między demokratą a republikaninem była bardzo niewielka. W Wirginii długo prowadził Romney, by w finale przegrać różnicą 80 tysięcy głosów. Na Florydzie przewaga Obamy stopniała z początkowych 200 tysięcy do około sześćdziesięciu. Ale fakt przeciągnięcia na swoją stronę Wirginii i Florydy przez urzędującego prezydenta zmniejszał szansę na elekcję jego kontrkandydata prawie do zera.
Liczenie na cud przez Romneya i jego sympatyków, czyli na wahających się do tej pory mieszkańców stanu Ohio, zostało szybko zweryfikowane przez rzeczywistość. Przed 2 w nocy dotarły za pośrednictwem stacji telewizyjnych pierwsze prognozy, które wskazały zwycięzcę – Baracka Obamę. W najważniejszym w tegorocznej batalii stanie wygrał on z republikaninem różnicą 100 tysięcy głosów. Sen Romneya o Białym Domu prysł.
Dalej, już bez emocji, mogliśmy obserwować spływające wyniki ze środkowej i zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Przyszedł czas na nadmorski pas od Maine po stołeczny Dytrykt Kolumbia z Waszyngtonem. W tym ostatnim Obama pokonał Romneya w stosunku 9 do 1, pokazując jaką twarz ma urzędnicza, biurokratyczna klasa panująca w USA.
Zliczanie głosów rozpoczęło się na konserwatywnym południowym-wschodzie. Tu nie zawiedli purytańscy Amerykanie z Teksasu, Kansas, Alabamy, czy Oklahomy. W tym ostatnim stanie cowboye w 66 proc. opowiedzieli się za Romneyem. Tyle tyko, że poza ludnym Teksasem, w pozostałych stanach liczba wybieranych elektorów była, ze względu na demografię, bardzo mała.
Do ogólnej puli dorzucili się o 3 nad ranem między innymi mieszkańcy stanu Nowy Jork, Wisconsin i Minnesoty na północnym-wschodzie. Wszystkie trzy z przewagą urzędującego prezydenta. Potem doszedł jeszcze środkowy-zachód z w miarę równomiernym rozkładem poparcia. Jeszcze większą niż w Oklahomie niechęć do Obamy, wyrazili wyborcy z Wyoming, którzy prawie w 70 proc. poparli Mitta Romneya.
Nad ranem dotarliśmy w telewizyjnej, wyborczej wędrówce po USA do zachodniego wybrzeża. Tu też odbyło się bez niespodzianki. Dysponująca aż 55 głosami elektorskimi Kalifornia, z „gwiazdami i przemysłem” Hollywood, kolejny raz postawiła na demokratę. Identycznie zachowali się wyspiarze z Hawai. Cały bieg po fotel w Białym Domu zakończył się na Alasce. Tej, którą znamy ze słynnego serialu telewizyjnego z twardymi mieszkańcami, lasami i dziką zwierzyną. Alaska pozostała wierna konserwatywnej Ameryce, ale to już nie miało wpływu na ostateczny wynik.
Jeśli nie dojdzie do powtórnego liczenia głosów, wszystko wskazuje na to, że w zbierającym się na początku grudnia Kolegium Elektorskim, Obama dostanie 332 głosy, a Romney 206. Do wyboru wymagane jest co najmniej 270 głosów. Przez cztery lata USA, a za sprawą pozycji supermocarstwowej światem będzie chciał dowodzić Barack Obama.
Nie będzie miał jednak władzy absolutnej, bo republikanie obronili większość w Izbie Reprezentantów. Z kolei przewagę w Senacie utrzymali demokraci. Obamie przyjdzie już niebawem zmierzyć się z wielkimi problemami wewnętrznymi, a także z pozycją międzynarodową i jej postrzeganiem na różnych kontynentach, w tym w Europie.
Na lokalnym podwórku 45 prezydent będzie miał na głowie nierozwiązaną kwestię bezrobocia, które sięgnęło 8 milionów obywateli. I to tylko tych zarejestrowanych, bo nieoficjalnie mówi się o 12-15 milionach osób pozostających bez pracy. Do tego dochodzi gigantyczne zadłużenie i konieczność jego redukcji w ramach tzw. „paktu fiskalnego”. Katastrofie finansów mogą zapobiec tylko radykalne kroki, w tym redukcja wydatków na cele socjalne, biurokrację oraz podwyższenie podatków. A to z całą pewnością nie spodoba się wielu wczorajszym wyborcom Obamy. Oni oczekują cudu, którego nie dał im w ciągu minionych lat ich prezydent.
Do reformowania potrzebna jest współpraca demokratów i republikanów, a co będzie niezmiernie trudno. Każda porażka Obamy w nowej kadencji będzie szła na konto nowego kandydata republikanów w 2016 roku. Na pomoc demokratom może, jak dotychczas, pospieszyć Rezerwa Federalna, czyli bank drukujący dolary. Może w każdej chwili uruchomić swoje drukarki i zarzucić rynek tracącym na wartości papierem. A za wszystko zapłacą następne pokolenia Amerykanów.
Warto odnotować, że równolegle z wczorajszymi wyborami do władzy wykonawczej i ustawodawczej w kilku stanach mieszkańcy głosowali między innymi nad rozwiązaniami dotyczącymi używek, czy statusu rodziny. I tak w stanie Kolorado, jak pokazują wstępne wyniki, większość opowiedziała się za legalizacją marihuany. Nie znane są jeszcze wyniki referendum w tej samej sprawie w stanie Oregon i Waszyngton na zachodzie kraju.
Zwolennicy „miękkich narkotyków” chcą je zalegalizować tak jak alkohol, czyli opodatkować i sprzedawać w specjalnych sklepach osobom powyżej 21 roku życia. W Kolorado jak i Oregonie dopuszczona byłaby uprawa konopi na własny użytek, inaczej niż w Waszyngtonie.
Z kolei z stanie Maryland głosujący, jak pokazują niepełne wyniki, zgodzili się na legalizację małżeństw osób tej samej płci. W Minnesocie rozstrzygano czy wprowadzić poprawkę do stanowej konstytucji, definiującej małżeństwo jako wyłącznie związek kobiety i mężczyzny. Wg zwolenników poprawki miało to zapobiec legalizacji "homomałżeństw" w przyszłości.
Jak widać w świetle powyższego, od zachodniego po wschodnie wybrzeże, wraz z reelekcją Baracka Obamy Ameryka pogrąża się w pędzie ku „postępowi” i specyficznego pojmowania wolności. Może mieszkańcy USA muszą dojść do skrajnego punktu, z którego wyjściem będzie już tylko powrót do normalności? Ale nie stanie się to zapewne szybciej niż za cztery lata.
Antoni Krawczykiewicz
fot. youtube.com
Źródło: prawy.pl