Całkiem świadomie wdałem się w polemikę z kilkoma osobami, które prezentują odmienny ode mnie pogląd na temat
newsów dotyczących Lecha Wałęsy.
Moi adwersarze, po ujawnieniu nowych faktów na jego temat twierdzą, że „nawet, jeśli Lech Wałęsa współpracował, to nikogo nie skrzywdził” oraz „szlachetnymi czynami (np. ‘obalenie komuny’), odpłacił wcześniejsze winy”. Moim zdaniem takie tezy są nie tylko nieprzyzwoite, ale po prostu błędne i nielogiczne.
Nie będę wymieniał listy krzywd wyrządzonych przez Wałęsę osobom, na które donosił, bo zrobili to historycy i jego byli współpracownicy, którzy przytaczają nazwiska, fakty i daty dokumentujące, jakie krzywdy poniosły konkretne osoby na skutek donosów TW Bolka. Wykraczając poza przypadek Wałęsy warto zauważyć, że bezpiekę interesowało wszystko, co da się wydobyć z przesłuchiwanej czy współpracującej z nimi osoby, a nie tylko donoszenie na kolegów. Wiedza o pozornie nieistotnych sprawach dawała bezpiece cenny oręż przeciw rozpracowywanym opozycjonistom, których można było „zmiękczać” podczas przesłuchań tekstami w rodzaju „i tak wszystko o was wiemy”. Wiedza, jak się ktoś zachowuje w gronie przyjaciół lub jak ma umeblowane mieszkanie, każda, nawet najdrobniejsza informacja uzyskana od tajnego współpracownika, mogła być cenna w walce z opozycją. Dywagacje w rodzaju „prowadziłem grę z esbecją, bo podawałem im nieistotne informacje” są przejawem skrajnej naiwności lub po prostu linią obrony przyłapanych na współpracy, z bezpieczniackim aparatem, osób.
Druga narracja moich adwersarzy, czyli rzekome „odkupienie win”. Historia rodzaju ludzkiego, literatury czy (pop) kultury notuje liczne przypadki odkupienia win. Szaweł – Paweł, Kmicic, Jacek Soplica, Anakin Skywalker, to przykłady z różnych „parafii”, ale podobne przykłady obserwujemy na co dzień w naszym życiu i życiu bliższego czy dalszego otoczenia. Prawdziwe odkupienie musi zawierać przyznanie się do popełnianych czynów, „wyznania popełnionych grzechów”, bowiem trwanie w kłamstwie, zaprzeczanie im, wyklucza taką możliwość.
Jeśli ma mieć miejsce oczyszczenie z win Lecha Wałęsy, to przede wszystkim powinien on szczerze wszystko wyjawić. Nie może mówić o „uwikłaniu” czy „błędach młodości”, ale o współpracy z komunistyczną bezpieką, krzywdzeniu kolegów, pobieraniu wynagrodzenia za sporządzane donosy, niszczeniu powierzonych mu dokumentów, wieloletnim szkalowaniu osób, które w przeszłości ujawniały jego współpracę z SB, świadomym i długoletnim trwaniu w kłamstwie, gdy w różny sposób zaprzeczał czy fałszował historię własnego życia, Solidarności i Polski. Jeśli taka publiczna postawa miałaby (będzie miała) miejsce, może nastąpić ekspiacja, większe lub mniejsze „odkupienie win” Lecha Wałęsy. Wcześniej jest to niemożliwe.
Trwanie w kłamstwie ma nie tylko wymiar symboliczno-moralny lecz również praktyczny. Osoba, która ma coś na sumieniu, a do czego się nie przyznaje, może ulegać wpływom osób, które są dysponentami takiej ekskluzywnej wiedzy.
Taki
soft przykład, to Józef Boczek z „Kariery Nikodema Dyzmy”, który szantażując prezesa banku Dyzmę wyjawieniem jego niechlubnej przeszłości uzyskuje posadę, a później podwyżkę, ale nietrudno sobie wyobrazić sytuację wielokrotnie groźniejszą niż opisana przez Dołęgę-Mostowicza. Jak zachowa się poseł, minister, członek zarządu potężnej spółki czy redaktor naczelny ważnej gazety lub prezes telewizji, któremu ktoś dyskretnie uświadomi, że wie o jego „grzechach młodości” (np. o ucieczce z miejsca wypadku, zdradzie małżeńskiej, sfałszowaniu dyplomu uczelni, współpracy z komunistyczną bezpieką)? Czy tak „zmotywowany” członek zarządu nie będzie skłonny ustawić przetarg tak, by wygrał go wskazany przez szantażystę oferent, a poseł - członek Komisji Obrony Narodowej, nie będzie skłonny do forsowania rozwiązań, które nie muszą być zgodne z interesem i bezpieczeństwem państwa?
W takich przypadkach nie mamy do czynienia tylko i wyłącznie z zachowaniem nagannym (kłamstwo dotyczące własnego życiorysu), ale z ryzykiem poniesienia strat ekonomicznych, politycznych, a nawet dotyczących bezpieczeństwa współobywateli, a to już nie są przypadki błahe i nieistotne.
Czy takie zdarzenia miały miejsce, gdy Lech Wałęsa pełnił jedną z najistotniejszych funkcji w państwie, podpisując lub wetując ustawy, podpisującego akty łaski, wpływając na decyzje gospodarcze, konferując z głowami państw, kontaktując się z przedstawicielami finansjery w Polsce i poza jej granicami? Czy niemożliwy był przypadek, że odwiedza go jakiś Smutny Pan (od Kiszczaka lub skądkolwiek) okazując kopię kompromitującego go dokumentu lub nagrania?
Na pytanie, czy tak było, nie znamy dziś odpowiedzi, ale jedno jest pewne. Gdyby Lech Wałęsa w okresie transformacji ustrojowej, gdy nie groziło już wsadzenie do więzienia, pozbawienie pracy czy inwazja wojsk sowieckich, przyznał się do współpracy z SB w latach 70-tych, do pisania raportów podpisanych TW Bolek i przyjmowania za to wynagrodzenia, to prawdopodobnie nigdy nie zostałby Prezydentem RP, mimo ogromnego wkładu w „obalanie komuny” nie chodziłby w glorii i chwale i na pewno nie otrzymywałby wysokich honorariów za „wykłady” prezentowane w różnych zakątkach świata, ale zyskałby szacunek wielu osób, tak jak szacunek i przebaczenie zyskały osoby znane nie tylko z historii czy literatury, ale z najnowszych dziejów Polski, które ze skruchą wyznały popełnione czyny.
Gdyby Lech Wałęsa w przeszłości przyznał się do ciemnych epizodów w swoim życiorysie, niemożliwa byłaby sytuacja, że ktoś za pomocą groźby lub szantażu usiłuje cokolwiek na nim wymóc lub od niego uzyskać. Gdyby Wałęsa w przeszłości się przyznał, to nie byłoby jego spektakularnego i bolesnego upadku, który właśnie na naszych oczach nastąpił.
Piotr Strzembosz