Robert Winnicki: Lewackie bastiony na uczelniach - początek końca?
- Urządzając happeningi, protesty i pisząc listy otwarte studenci pokazują, że nie będzie zgody na jednostronną, lewacką propagandę, przy jednoczesnym sekowaniu narodowców z życia uczelnianego - pisze Robert Winnicki - lider Ruchu Narodowego dla Prawy.pl.
W telewizjach sceny "nacjonalistycznej przemocy". Autorytety spod znaku lewicowo-liberalnego salonu biją na alarm. Tusk snuje analogie do narodzin nazizmu. Co takiego stało się w minionym tygodniu? - lewica poczuła się zagrożona w swoich dotychczasowych twierdzach, na uczelniach wyższych. Ale żeby te bastiony zdobyć, potrzeba jeszcze dużo pracy, dużo zorganizowanego wysiłku.
Szkolnictwo wyższe to jeden z obszarów, które po roku 1989 stały się ostoją dla ludzi związanych z systemem komunistycznym. Lustracja pod kątem związków z aparatem bezpieczeństwa PRL napotkała na niesłychany opór, nie mówiąc o kompleksowej dekomunizacji. Nie oznacza to, że po upadku peerelu dominował na uczelniach twardy beton spod znaku sierpa i młota. Beton nie był tam główną siłą nawet przed okrągłym stołem. Dominowała postawa oportunistyczna - dopasowania się do istniejącego systemu.
Spora część kadry uniwersyteckiej zyskała w toku "transformacji" szansę na awans. Awans polegał na zostaniu oportunistami nowego typu. Idealne warunki do takiej operacji stworzyła michnikowszczyzna. Pracownik naukowy unurzany w PRL nie musiał prowadzić żadnych trudnych rozliczeń z przeszłością, tłumaczyć swojej roli w totalitarnym systemie; dostawał hurtowe "rozgrzeszenie" i dobre samopoczucie na dzień dobry. Co więcej - dostał w pakiecie cały środowiskowy patent na "europejskość", poczucie przynależności do kasty ludzi "inteligentnych, świadomych, obytych i nowoczesnych". Został michnikoidalnym i demoliberalnym, choć, jak poprzednio, zasadniczo człowiekiem bez właściwości.
Tak kształtujące się środowisko z życzliwą akceptacją podchodziło do twardogłowych komunistów, dystansując się i zwalczając jednocześnie ludzi o wyraziście narodowych, konserwatywnych i antykomunistycznych poglądach. Z drugiej strony nurtem, w którym odnalazło się wielu czerwonych minionej epoki i w którym wychowują kolejne zastępy kadry akademickiej, były tematy nowolewicowe. Rozpleniły się więc na uczelniach rozmaite gender studies, seminaria poświęcone dewiacjom, konferencje antydyskryminacyjne, stając się marksizmem-leninizmem nowego typu.
W ten sposób doszło do powstania lewackiego konsensusu na większości polskich uczelni. Władze uniwersytetów i innych szkół wyższych przyzwyczaiły się do jednostronnie lewicowych lub liberalnych konferencji, publikacji, czy nawet otwierania kolejnych katedr, których powstawanie motywowane było ideologią. Jednocześnie lewacka kadra, lokalne dodatki "Gazety Wyborczej" i skrajne organizacje do mistrzostwa opracowały metodę wywoływania histerii, gdy na uczelni miało dojść do wykładu, debaty czy spotkania będącego nie po ich myśli, co bardzo często kończyło się jego odwołaniem. W skrajnych przypadkach, jak kilka lat temu we Wrocławiu, doszło nawet do odwołania dyrektora instytutu, prof. Tadeusza Marczaka, który chciał taką "ideowo niesłuszną" konferencję zorganizować.
Przez ponad 20 lat szeroko pojęta prawica nie potrafiła przełamać dominacji systemowo umocowanej lewicy i liberałów na uniwersytetach, co skutkuje dzisiejszą, całkowitą bezkarnością tych ostatnich. Zainteresowania tematem przez wiele lat nie wykazywała większość braci studenckiej, dosyć bezrefleksyjnie (i oportunistycznie, dodajmy) łykającej propagandę tak zakonserwowanego układu. Ostatnimi czasy, na fali coraz powszechniejszego "buntu młodych", skierowanego w sam rdzeń ideologii i praktyki republiki okrągłostołowej, zaczyna się to zmieniać.
Człowiekiem, który przyczynił się do przyspieszenia tego procesu, stał się rektor Uniwersytetu Warszawskiego. Odwołanie przez niego debaty o Ruchu Narodowym, zorganizowanej przez Niezależne Zrzeszenie Studentów, a następnie manifestacyjne zaproszenie na wykład skrajnej feministki, Magdaleny Środy, wywołało w kręgach akademickich duże oburzenie. Urządzając happeningi, protesty i pisząc listy otwarte studenci pokazują, że nie będzie zgody na jednostronną, lewacką propagandę, przy jednoczesnym sekowaniu narodowców z życia uczelnianego.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Przemysław Holocher: Psy szczekają, Ruch Narodowy idzie dalej >>
"Mnie jako pracownika uniwersytetu niepokoi coraz większa liczba studentów o radykalnie prawicowych poglądach [...] Są takie wydziały, gdzie wchodzisz i po prostu widzisz, że oni wszyscy tam „myślą słusznie” - powiedziała ostatnio wspomniana już Magdalena Środa. Opinia zdecydowanie przesadzona, ale chyba niepokój tej liberalnej (jak sama o sobie mówi) feministki, jest w jakiś sposób uzasadniony.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Robert Winnicki: Ruch Narodowy szansą dla Hofmana >>
Trzeba mieć jednak na uwadze, że ta walka dopiero się zaczęła. Należy prowadzić ją dwutorowo - zarówno ofensywą własnych inicjatyw naukowych, organizowaniem spotkań, debat oraz prelekcji, jak i punktowaniem czy wyśmiewaniem przeciwnika. Należy przede wszystkim prowadzić ją w sposób zorganizowany i mądry, bo jak w każdej bitwie, szarże wykonywane na oślep mogą przyczynić się do klęski. Co nie znaczy, że zaplanowane, przełamujące szyki przeciwnika szarże nie są potrzebne. Niekiedy wręcz konieczne.
Robert Winnicki
Autor jest prezesem Młodzieży Wszechpolskiej i jednym z liderów Ruchu Narodowego.
fot. Agata Bruchwald/prawy.pl
Źródło: prawy.pl