Tusk i Obama: wampiry władzy i poklasku...
/
U rządzących dziś ekip w Waszyngtonie i w Warszawie, można zauważyć wiele cech wspólnych. Przywódcy obydwu krajów jakby postępowali według tego samego scenariusza, który ktoś z tajemniczych opiekunów wetknął im do ręki. Po pierwsze niezbyt interesuje ich sprawne zarządzanie zasobami odnośnych krajów, wydaje się, że celem ich permanentnej kampanii propagandowej jest przede wszystkim wybicie zębów opozycji politycznej.
Wyraźnie widać, że celem i programem nie jest uzdrowienie ekonomii, ale utrzymanie się przy władzy poprzez zniszczenie wizerunku opozycji i niejako zarządzanie kryzysem. Jest to tworzenie sytuacji kryzysowych i propagandowa próba ochrony ludzi przed konsekwencjami stworzonego kryzysu. Polityczny kociokwik. Stąd setki i tysiące zarządzeń i regulacji utrudniających życie i prosperity prywatnym przedsiębiorcom.
Podsuwane publice lekarstwo jest wtedy proste, mamy kryzys, potrzebny jest więc silny rząd, taki aby mógł „pomóc”, zaopiekować się, cierpiącymi biedę ludźmi. Z kolei ci ludzie powinni przyznać rządowi wiele nowych uprawnień, aby ten ich chronił i pielęgnował ich biedę...
Dziś kilka słów o Ameryce Obamy. Obama zachowuje się jakby ciągle ubiegał się o prezydenturę i wcale nie był odpowiedzialny za pogrążanie gospodarki w długach (zadłużanie przyszłych pokoleń), słowem jeśli jest źle, to nie on jest odpowiedzialny, tylko poprzedni prezydent Bush, bądź republikańska opozycja. Tak więc będzie lepiej jeśli tylko on zdobędzie więcej władzy i odsunie opozycję ograniczając jej wpływy. Przypomina to oczywiście trochę polską scenę polityczną, gdzie rząd zamiast wziąść odpowiedzialność za konsekwencje swojej polityki, zajmuje się czymś znacznie ważniejszym: wykańczaniem opozycji, przy pomocy posłusznych mu mainstreamowych mediów.
W Waszyngtonie Obama wymienił już część swojego gabinetu. Nowym sekretarzem obrony (po lewaku Leonie Panettcie) został Chuck Hagel (b. republikański senator z Nebraski), którego poglądy w polityce zagranicznej przylegają do poglądów Prezydenta (dlatego jego nominację ostro zwalczało lobby żydowskie).
Nowym sekretarzem stanu (po uczennicy Alinskiego, Hillary Clinton) został senator John Kerry (mąż miliarderki Theresy Heinz). Obaj panowie mają jakieś tam związki z Polską. Hagel (z ojca Niemca) miał polską babcię, do czego się przyznaje, Kerry miał żydowskiego dziadka z Polski (dobre i to). Również obaj walczyli w Wietnamie, skąd Hagel wrócił w auroli bohatera, a Kerry (pierwsze małżeństwo z kobietą spokrewnioną ze słynnym bankierem Melonem) stał się od razu sztandarową postacią antywojennych demonstrantów (później przegrał z młodszym Bushem walkę o fotel prezydencki), Hagel doszedł do podobnych poglądów znacznie później.
Można powiedzieć, że sprawami zagranicznymi supermocarstwa i jego zasobami militarnymi na życzenie Prezydenta Obamy kieruje dwóch pacyfistów, dodajmy do tego jeszcze najbardziej lewicowego prezydenta w historii Ameryki i polityczny pasztet gotowy. Już zacierają ręce głodni mocarstwowej roli Chińczycy, również wypina podstarzałą pierś pretendent do większej mocarstwowej roli, rosyjski Putin.
Sam Obama, który zdzierał swoje zelówki na marksistowskich kółkach i wiecach, polerując swój zmysł politycznego agitatora i lewicowego propagandysty na ulicach Chicago w oparach lewackiego Machiavellego, Alinskyego, nie ustaje w próbach totalnej rekonstrukcji amerykańskiego społeczeństwa.
W pierwszej rundzie bardzo zręcznie uprawiając polityczny nokaut, zepchnął stetryczałą elitę Partii Republikańskiej z głównej drogi, przeprowadzając najpierw swoją reformę służby zdrowia, podnosząc podatki w zamian za obietnicę cięć w rozdętym budżecie, sprawnie używając demagogii, spychając przeciwnika i coraz bardziej przypierając go do muru.
Pobici republikanie ze zdumieniem przecierają oczy widząc, że ich przeciwnik uprawia mafijną taktykę wymuszania i nacisku i ani mu w głowie kompromisy, dotrzymywanie obietnic, czy inne burżuazyjne przesądy, do których w ramach tradycji przywykli na amerykańskiej scenie politycznej. Niestety zasady są zupełnie inne. Dajesz mu krawat, ale on chce dalej twoją koszulę i spodnie. Zastanów się jak w takim stroju będziesz się prezentował przed swoimi wyborcami...
Ile razy ktoś zrobi cię w konia i ty tego nie zauważysz? Dlatego wśród republikanów da się zauważyć objawy rozpoznania sytuacji i narastającą potrzebę przegrupowania i oporu.
W najnowszej odsłonie tej politycznej gry Obama wcielił się w Wernyhorę strasząc tragicznymi wprost konsekwencjami „sequestration”, automatycznych cięć budżetowych, które 18 miesięcy wcześniej sam przedstawił (na wniosek nowego sekretarza skarbu Jacka Lew). W tak ułożonej scenerii (jakby czytając Geobbelsa) Obama dramatyzował: więc czy powinniśmy odebrać środki biednym dzieciom, czy niepełnosprawnym dzieciom? Armageddon, Obamageddon, koniec świata jaki znamy.
Straszył, że ludzie będą wyrzucani z pracy, strażacy nie będą gasić pożarów, policja bez pieniędzy nie będzie w stanie zapobiegać przestępstwom (czy ten scenariusz za friko napisał mu ktoś z Hollywood?). Nieboskłon z hukiem i dymem runie na głowy dzieci i szczególnie tych mniej zarabiających. Było też coś dla wierzących: spadną na nas biblijne plagi, które zatrzymają koło ekonomiczne, zatrzymają machinę regulującą siły zbrojne US, spowodują natychmiastowe zwalnianie z pracy nauczycieli ze szkół, z litości nie wspomnę nic o wizji dantejskich scen na lotniskach z powodu ograniczenia personelu TSA (służby kontroli bezpieczeństwa).
Dlatego jedynym rozumnym działaniem jest zmuszenie opozycji (Republikanów, w sumie, żeby im pomóc) do zgody na dalsze podniesienie podatków od pracujących Amerykanów.
Tylko pomyśleć, że Piątek, który miał być tym dniem krytycznym minął, republikanie nie wyrazili zgody (większość w Kongresie) na kolejne podwyższenie podatków, nieboskłon jeszcze nie runął, nawet dzisiaj jest 25 stopni C, nikt w to nieuchronne nieszczęście już nie wierzy (tym bardziej, że szerzy się ateizm...). Chodziło tylko o obcięcie 2,2% budżetu! Miał to zrobić rząd, który z każdego wydawanego dolara pożycza, aż 35 centów. Rząd, który co roku zwiększa swój rozdęty budżet i dla którego obcięcie z każdego dolara dwóch centów, według demagoga Obamy miało zawalić cały budżet i ekonomię!
Nikt chyba nie uwierzy, że olbrzymiej machiny rządowej biurokracji nie da się odchudzić o 2%. Obciąć jakiś procent konsultantów, luksusowe wyjazdowe konferencje, obniżyć nagrody i wybujałe premie, ect. Wiadomo jednak, że dla państwowej biurokracji największym zagrożeniem jest wizja obcięcia budżetu. To istne świętokradztwo, a nawet bluźnierstwo!
W 2011 GAO (Gov. Accounting Office) szukając marnotrawstwa i nadużyć wśród rosnących jak na drożdżach rządowych programów, które należałoby skomasować znalazł, aż 44 programy zajmujące się przygotowaniem do pracy, aż 82 programy kontrolujące jakość pracy nauczycieli, aż 56 programy rządowe poświęcone szerzeniu wiedzy o finansach, 20 programów poświęconych bezdomnym, ect. Koszt tych pokrywających się programów rządowych wynosi od $100 do $200 mld rocznie! Przypomnijmy, że wysokość cięć budżetowych „drakońskiego” sequester wynosi tylko $85 mld, czyli ok. 0.5 % GDP, czyli ok. 2 centów z jednego dolara.
Przypomnijmy też, że budżet rządowy na ten rok jest równy $3.8 bln, a Obama w tym roku podniósł podatki od zarobków o 2% i podatnicy muszą to jakość przełknąć, natomiast cięcia tego samego rzędu miały zawalić całą ekonomię! W ubiegłym roku deficyt budżetowy wynosił $1.33 bln (w US tryliony) a omawiany sequester obniży go tylko do $1.24 bln.
Mało smaczny jest fakt terroyzmu propagandowego Obamy, który aby dokręcić śrubę strachu, wypuścił z więzień ok. 3,000 nielegalnych kryminalistów (26% ich stanu) tłumacząc to nadchodzącymi cięciami... Oficjalnie Obama nic nie wiedział o uwolnieniu więźniów, podobnie jak o wcześniejszym ataku w Benghazi (Libii), wszystkiemu winne są biurokratyczne krasnoludki....
Wydawało się, że ciemny lud wszystko kupi. Jednak na drodze Obamy stanąła 70–letnia sława dziennikarstwa, Bob Woodward z gazety Washington Post, autor kilkunastu książek o kolejnych prezydentach człowiek, który (z kolegą) w latach 70 – tych „obalił” prezydenta R. Nixona (grany przez Roberta Redforda w „All the Presidents Men”). Nestor śledczego dziennikarstwa dobrze obeznany z meandrami polityki rzucił uwagę, że Obama wariuje i bezczelnie rozgrywa naiwną publikę do swoich celów.
Mainstreamowa lewica stojąca murem za swoim idolem Obamą, odpowiedziała zwarciem szeregów i koszącym ogniem. Nawet starszy doradca Prezydenta Gene Sperling, posłał do Woodwarda groźbę w emailu sugerując niedwuznacznie: ”będziesz tego żałował”. Jednak z gąszcza dziennikarzy zaczęli wychodzić inni „postraszeni”, potwierdzając brutalny mafijny styl otoczenia Obamy w stosunku do niepokornych reporterów. Pomyśleć tylko, że wcześniej Obama zapowiadał, że jego administracja będzie najbardziej przejrzystą w historii!
Wydaje się, że przywódcy Partii Republikańskiej zrozumieli, iż celem Obamy jest wyeliminowanie ich z politycznej gry. Już wiedzą, że nie jest on typowym amerykańskim politykiem który będzie dotrzymywał umów. Z drugiej strony na swoich plecach poczuli gniewny oddech konserwatystów i Tea Party nawołujących do wymiany kierownictwa partii, bądź utworzenia oddzielnej partii konserwatywo-patriotycznej.
Można odnieść wrażenie, że Partia Republikańska stoi przed szansą odzyskania moralnego i konserwatywnego kręgosłupa, wtedy będzie mogła liczyć na portfele i energię swoich członków. Najbliższa próba wiarygodności nadchodzi szybkimi krokami: półmetkowe wybory w 2014 roku.
Właśnie z tymi wyborami wiąże także wielkie nadzieje prezydent Obama, jeśli uda mu się uzyskać większość w Kongresie, jego sny i marzenia zostaną spełnione, co dla wielu Amerykanów będzie oznaczało początek koszmaru...
Jacek K. Matysiak
fot. Wikimedia Commons
Źródło: prawy.pl