Upamiętnienie LUDOBÓJSTWA UPA. Lepiej późno niż wcale

0
0
0
/

Należy cieszyć się z tego, że w końcu pojawiła się szansa na odpowiednie upamiętnienie ludobójstwa dokonanego na Polakach przez OUN-UPA i uwzględnienie go w kanonie naszej polityki historycznej. Martwią powolność i sposób przekształcania tej szansy w czytelny i wiele ważący znak narodowej pamięci jakim może być ustawa sejmowa.

 

Fakt, że wielkie ludobójstwo obywateli Rzeczpospolitej, pod względem charakteru działań oprawców prawdopodobnie najbardziej okrutne jakie dotknęło naszą wspólnotę w czasie II wojny światowej, czeka na oficjalne upamiętnienie od 23 lat wiele mówi o polityce historycznej pookrągłostołowych elit. Jeszcze bardziej o jej postawieniu na głowie świadczy to, że już 3 sierpnia 1990 r. Senat RP potępił Akcję „Wisła” a w 2002 r. „ubolewanie” z jej powodu wyrażał prezydent Aleksander Kwaśniewski. Postawienie na głowie wyraża się oczywiście w tym, że uznano za wskazane pochylenie się nad losem Ukraińców i Łemków, którzy padli ofiarą przymusowego przesiedlenia gdy jednocześnie zamilczano kresowych Polaków, którzy przecież byli ofiarami działań o nieporównywalnym ludobójczym charakterze.

 

Jeszcze bardziej dojmującą patologią tej polityki był karkołomna niekonsekwencja bo przecież akcja „Wisła” była radykalną odpowiedzią właśnie na ludobójczą działalność Ukraińskiej Powstańczej Armii. Chęć usunięcia ze świadomości historycznej tego oczywistego ciągu przyczynowo-skutkowego przypomina politykę historyczną niemieckiego „Związku Wypędzonych”, którego kolejne deklaracje potępienia wobec powojennych wysiedleń ludności niemieckiej w zadziwiający sposób abstrahują od wcześniejszej polityki III Rzeszy i partycypacji niemieckiego społeczeństwa w jej systemie.


Polityczna poprawność


Głównym powodem owego zamilczenia jest oczywiście dominacja swoistej ideologii określającej od początku III RP polską politykę wschodnią, której ojcostwo przypisać trzeba Juliuszowi Mieroszewskiemu i Jerzemu Giedroyciowi. Ideologii na gruncie krajowym rozwijanej, promowanej, realizowanej przez całą niemal elitę polityczną i intelektualną, bez względu na afiliację polityczną czy instytucjonalną. Słuszny postulat wspierania niepodległości państw i narodów między Polską a Rosją wyewoluował w jej teorii i praktyce w tyleż zadziwiające co absurdalne połączenie braku asertywności i paternalizmu wobec naszych wschodnich sąsiadów.

 

Z jednej bowiem strony podszyte lękiem przed Moskwą dążenie do budowania „strategicznego partnerstwa” z Ukrainą czy Litwą prowadziło do ustępowania z forsowania wielu naszych oczywistych interesów na rzecz interesów „strategicznych partnerów”. Z drugiej strony polskie elity często nie bardzo chciały i umiały zrozumieć charakter ich interesów, stając się często „adwokatami” swojego o nich wyobrażenia a nie rzeczywistych dążeń władz i większości obywateli sąsiednich państw.


Tak jak idea „strategicznego partnerstwa” z Litwą przez lata kazała polskim władzom ignorować zinstytucjonalizowaną i dotkliwą politykę dyskryminacji jaką Litwini prowadzą wobec Polaków na Wileńszczyźnie, tak partnerstwo z Ukraińcami kazało milczeć lub fałszować historię działań OUN-UPA wobec polskiej ludności w latach 1943-1947.

 

Co szczególnie warte podkreślenia tak haniebna moralnie postawa bywała jednocześnie irracjonalna politycznie. W banderowskiej mitologii korzeniami tkwi bowiem mniejszość Ukraińców a siły polityczne w różnym natężeniu ją reprezentujące, ponosiły w latach 2007-2012 kolejne porażki i znajdują się dziś w opozycji. Obecne władze Ukrainy reprezentują siły polityczne i większościowe grupy społeczne które pozostają sceptyczne jeśli nie wrogie tradycji ukraińskiego integralnego nacjonalizmu.

 

Polskie elity liczyły się więc nie tyle z narodem ukraińskim co z tymi ukraińskimi środowiskami, które odpowiadały ich własnej projekcji Ukrainy i jej interesu. Podstawowym kluczem identyfikacji interesów naszych i ukraińskich była tutaj „prozachodniość” ale nawet pod tym względem polskie elity poruszały się w przestrzeni wymyślanych przez siebie fikcji, bo z perspektywy kilku lat widać wyraźnie, że definiowani jako „prorosyjscy” prezydent Janukowycz i jego Partia Regionów zrobili znacznie więcej dla realnej podmiotowości Ukrainy wobec Moskwy niż tak reklamowany u nas obóz polityczny będący dzieckiem „pomarańczowej rewolucji”.


Zamilczana prawda


Przez długie lata poszukiwanie prawdy o tym co działo się na Kresach Południowo-Wschodnich w latach II wojny światowej i bezpośrednio po niej było domeną niszowych historyków, często amatorów samorodków związanych z organizacjami kresowiaków ocalonych z rzezi. Monumentalna praca Władysława i Ewy Siemaszków szczegółowo dokumentująca rozmiary i charakter zbrodni, powstała dzięki ich mrówczej, społecznej pracy, została opublikowana dopiero w 2000 r. i jako „antyukraińska” spotkała się z agresją mediów głównego nurtu.

 

Ton medialnego dyskursu zmienił się dopiero w 2003 roku przy okazji 60. rocznicy rozpoczęcia rzezi wołyńskiej. Szczególnie na łamach dziennika „Rzeczpospolita” ukazał się wówczas szereg artykułów podejmujących kwestię w zgodzie z faktami historycznymi. Zmieniał się również stosunek głównego nurtu naszej historiografii – duża w tym zasługa Janusza Kurtyki dzięki któremu kresowe ludobójstwo stało się przedmiotem zainteresowania Instytutu Pamięci Narodowej.

 

Charakterystyczna jest ewolucja badacza stosunków polsko-ukraińskich Grzegorza Motyki, który w latach dziewięćdziesiątych porównywał UPA do Armii Krajowej a w roku 2000 atakował Siemaszków na łamach „Gazety Wyborczej”. W wydanej w 2011 pracy „Od rzezi wołyńskiej do Akcji >>Wisła<<” przyznał, iż działania Ukraińskiej Powstańczej Armii miały cechy ludobójstwa.


Biorąc to wszystko pod uwagę można stwierdzić, że politycy nie nadążają za pozytywnym procesem przywracania pamięci. Podkreślić trzeba, że dotyczy to niemal wszystkich środowisk politycznych. W roku 2008 roku, który przy okazji 65. rocznicy „krwawej niedzieli” na Wołyniu odznaczył się kolejną falą ożywionych dyskusji w przedmiotowym temacie, wszystkie kręgi polityczne uchyliły się od oficjalnego udziału w uroczystościach organizowanych przez środowiska kresowe.

 

Szczególnie bolesna odmowa przyszła ze strony Lecha Kaczyńskiego. Odmówił on objęcia swoim patronatem uroczystej konferencji rocznicowej choć wcześniej prezydencka kancelaria długo zwodziła organizatorów co do ostatecznej decyzji głowy państwa.


W roku bieżącym sprawa wróciła w związku z kolejną okrągłą rocznicą rozpoczęcia ludobójstwa na Wołyniu. Tym razem wszystkie partie poza Ruchem Palikota wyraziły chęć należytego zaznaczenia rocznicy poprzez formalną uchwałę Izby Poselskiej. Projekty uchwał złożyli przedstawiciele Platformy Obywatelskiej, PSL, na formalne złożenie czeka jeszcze ten autorstwa posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Od zeszłego roku na uchwalenie czekają projekty wysunięte przez posłów PSL, SLD i Solidarnej Polski dotyczące ustanowienia 11 lipca (data rozpoczęcia masowych rzezi na Wołyniu) dniem pamięci o męczeństwie Kresowian.

 

Projekty PSL, SLD i SP w zgodzie z prawdą określają działania OUN-UPA jako ludobójstwo. Niestety projekt uchwały autorstwa posłów PO przypomina dotychczasową nowomowę ukształtowaną przez obłędną poprawność polityczną ciążącą nad tą historyczną kwestią. Posłowie PO napisali bowiem o „tragicznych wydarzeniach” i „tak zwanej antypolskiej akcji”. Dyskusje nad ostatecznym kształtem uchwały trwają już od końca kwietnia, a od 5 czerwca są przedmiotem obrad specjalnej podkomisji kierowanej przez Iwonę Śledzińską Katarasińską. Bez trudu można by uzgodnić treść uchwały na podstawie projektów PSL, SLD i SP jednak największa partia rządząca obstaje przy swoim zdaniu odrębnym.


Konsultacje Grabarczyka


Politycy PO znów mówią o wpływie ewentualnej uchwały na stosunki polsko-ukraińskie. Jest to słaby argument nie tylko z powodu sceptycyzmu obecnych władz Ukrainy wobec historycznego ukraińskiego nacjonalizmu ale także z tego oczywistego względu jakim powinna być suwerenność państwa polskiego w kreowaniu swojej polityki historycznej.

 

Przypomnijmy, że prezydent Juszczenko, tak fetowany przez prezydenta Kaczyńskiego nie dostrzegającego żadnego innego partnera politycznego po ukraińskiej stronie, nie oglądał się na Polskę gdy dekretował wodza OUN Stepana Banderę i dowódcę UPA Romana Szuchewycza „bohaterami Ukrainy”. Trudno więc zrozumieć przesłanki dla dalszego promowania rażącej asymetrii w relacjach z naszym wschodnim sąsiadem.


Platforma jednak brnie w koleiny wytyczone przez poprzednie ekipy rządzące. Uznała nawet za stosowne delegować na odcinek dialogu z Ukraińcami Cezarego Grabarczyka. Bynajmniej nie na rozmowy z władzami Ukrainy, lecz konsultacje z deputowanym Rady Najwyższej Wadymem Kolesniczeko – reprezentantem szowinistycznej i odwołującej się do tradycji OUN-UPA partii „Swoboda”.

 

Pretekstem była sprawa przekazania przez lwowskie władze miejskie nieruchomości na potrzeby organizacji polskiej mniejszości narodowej. Przypomnijmy, że sprawa ta została postanowiona na szczeblu państwowym i strona polska dawno wywiązała się z umowy – już w marcu 2011 r. władze miejskie Przemyśla przekazały na własność Związkowi Ukraińców w Polsce duży budynek, fundując tym samym Dom Ukraiński. W 2012 zgodę na stworzenie Domu Polskiego w Lwowie wydał prezydent Janukowycz polecając ukraińskiemu ministerstwu obrony przekazanie stosownego obiektu w gestię lwowskiej rady miejskiej. Tymczasem rada, zdominowana przez Swobodę, aż do 30 maja tego roku zwlekała z przekazaniem lokalu miejscowym Polakom. A gdy w końcu decyzja zapadła okazało się, że zakłada ona jedynie dzierżawę budynku, znajdującego się w dodatku w złym stanie technicznym. Niestety można podejrzewać, że ceną wynegocjowaną przez neobanderowców z Grabarczykiem za ten nasz połowiczny sukces jest rozwodnienie sejmowej uchwały w sprawie kresowego ludobójstwa.


Oczywiście także i dziś nie brak środowisk sprzeciwiających się przywracaniu pamięci o działaniach OUN-UPA. Wczoraj frontalnego ataku na samą koncepcję uchwały dokonał na łamach „Gazety Wyborczej” Mirosław Czech członek władz krajowych Związku Ukraińców w Polsce, a w latach dziewięćdziesiątych prominentny polityk Unii Wolności.

 

Zresztą to samo lobby reprezentuje inny działacz ZPU i poseł PO Miron Sycz, na początku tego roku forsujący w Sejmie kolejną uchwałę potępiającą akcję „Wisła”, która przez większość komentatorów uznana została przede wszystkim za próbę „przykrycia” ewentualnej uchwały oceniającej działalność banderowców. Zauważyć trzeba, że hojnie dotowany przez władze polskie Związek Ukraińców w Polsce jak do tej pory nie zdobył się na poważną refleksję na temat zbrodniczej działalności Ukraińskiej Powstańczej Armii.

 

Co ciekawe przeciw uchwale sejmowej w sprawie kresowego ludobójstwa wypowiedział się ostatnio aż dwukrotnie na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” czołowy teoretyk polityki wschodniej związany z PiS Przemysław Żurawski vel Grajewski, choć posłowie tej partii deklarują poparcie dla koncepcji uchwały.


Choć można żywić nadzieję, że uchwała w rocznicę wołyńskiej „krwawej niedzieli” będzie gotowa przed tragiczną rocznicą, pozostają obawy co do jej ostatecznej treści i niesmak w związku z problemami jakie napotyka jej uchwalenie. Mimo wszystko lepiej późno niż wcale.
                 

Karol Kaźmierczak

fot. Agata Bruchwald/prawy.pl

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną