Angela Merkel znów przyjedzie instruować Grupę Wyszehradzką. 26 sierpnia dojdzie w Warszawie do niebezpiecznej gry.

0
0
0
/

prawy.pl_images_nowe_merkelCo przywódca obcego państwa, na dodatek mocarstwa, może szukać na posiedzeniu skromnej, regionalnej grupy czterech państw? To kluczowe pytanie przed spotkaniem Grupy Wyszehradzkiej w Warszawie 26 sierpnia br. swój udział w tym wydarzeniu zapowiedziała kanclerz Angela Merkel. Towarzysko na pewno tu nie przyjeżdża, musi mieć w tym jakiś interes; ogólnikowe stwierdzenie, że chodzi o przygotowania do wrześniowego spotkania Rady Europejskiej w Bratysławie, niczego nie wyjaśnia, dopóki nie weźmie się pod uwagę dwóch czynników: zadań i celów tejże Rady Europejskiej oraz wcześniejszych instruktażowych kontaktów kanclerz Merkel z V4 (Grupą Wyszehradzką) . Spotkania Rady Europejskiej są pewną rutyną, powinny odbywać się dwa razy w półroczu, przybywają na nie przeważnie premierzy lub ewentualnie prezydenci państw członkowskich UE. Instytucji tej nie należy mylić z tak dla nas „zasłużoną” Radą Europy, której elementem jest Komisja Wenecka, ani z Radą Unii Europejskiej. (Swoją drogą ta plątanina nazw jest charakterystyczna dla otumaniającego szumu informacyjnego płynącego nieustannie z Brukseli; im trudniej połapać się zwykłym ludziom w działalności tamtejszych komisarzy i urzędników, tym łatwiej rządzić...). Normalnie przygotowania do takich spotkań, jak to 26 sierpnia w Warszawie, czynią nie przywódcy państw osobiście, ale urzędnicy mniejszej rangi, w tym unijni, na czele których stoi obecnie Donald Tusk, odpowiedzialny nie za merytoryczne poczynania przywódców – jak usiłują to do dziś wmawiać Polakom jego partyjni koledzy – ale za sprawy organizacyjne. Zasadniczym celem działalności Rady Europejskiej jest polityka zagraniczna oraz bezpieczeństwo UE, a więc najsłabsze ogniwa Unii. Ostatnimi laty na posiedzenia V4 przybywała, podobno chadecka, kanclerz Merkel w towarzystwie swego przyjaciela niewątpliwego socjalisty Hollanda, prezydenta Francji. Występowali tam jako patroni maluczkich. Skutek tego był taki, że Grupa Wyszehradzka została totalnie spacyfikowana, straciła na znaczeniu, stała się tubą hegemonów unijnych, głównie Niemiec. Jednakże wola polskiego wyborcy spowodowała, że w naszym kraju partie kosmopolityczne przegrały, a na całym kontynencie odżyła idea Europy Ojczyzn, a wraz z nią wzrosło znaczenia V4, ba! zarysowała się realna szansa na przekształcenie tej grupy w większa organizację nazywaną Grupą ABC (Adriatyk – Bałtyk – Morze Czarne) mającą swój rodowód w przedwojennej polskiej idei Międzymorza. Wszystko to zbiegło się szczęśliwie z objęciem (1 lipca) przez Polskę na rok przywództwa w V4. Szczęśliwie z punktu widzenia polskiego patrioty, bowiem Niemcy uznały się – i słusznie – za odsunięte od wpływów w Grupie Wyszehradzkiej, a więc tym samym pokrzywdzone (niesłusznie). Zaczęła grozić jakaś wewnętrzna unijna kontra dla polityki brukselskiej (czytaj: niemieckiej). Najlepszym tego dowodem były głosy po spotkaniu V4 zaprezentowane przez wielką germańską tubę propagandową Deutsche Welle, nazywaną dla zmyłki DW, będącą codziennym źródłem informacji dla polskojęzycznych niemieckich gazet nad Wisłą, dla Wyborczej, dla telewizji. „To, co zaczęło się jako luźne forum współpracy w Europie Środkowej, teraz staje się przeciwwagą do polityki brukselskiej” – dzień po szczycie Grupy Wyszehradzkiej 21 lipca br. napisała i rozpowszechniła w wielu mediach polskich i europejskich agencja propagandowa DW. I komentowała dalej: „Byli prymusi Unii Europejskiej przyprawiają o ból głowy nie tylko Brukselę. Węgry jako pierwszy kraj postawiły zasieki graniczne dla powstrzymania napływu uchodźców i wystąpiły ze skargą do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przeciwko unijnym kwotom uchodźców. W ten sam ton uderzają polscy politycy, dla których ostatnie zamachy we Francji, Belgii i Niemczech służą za podstawę, by teraz tym bardziej odmawiać przyjmowania uchodźców. Dla państw Europy Środkowej i Wschodniej polityka przyjaznego przyjmowania uchodźców nie tylko zakończyła się fiaskiem, ale – jak twierdzi węgierski premier Orban – wspiera terroryzm i budzi strach”. A przypomnijmy, że Merkel już wcześniej bardzo nie spodobało się podejście członków grupy V4 do sprawy uchodźców. W lutym tego roku postanowiła skarcić najmniejsze ogniwo grupy: Słowację. Berlin udzielił wówczas bez żenady reprymendy MSZ-owi w Bratysławie, ponieważ proponowane przez Grupę Wyszehradzką rozwiązania odnośnie ochrony granic były (i są) niezgodne z planem realizowanym przez kanclerz Angelę Merkel. Było to dla polityków niemieckich tym bardziej niepokojące, że grupa V4 rozrosła się w tym przypadku o Bułgarię i Macedonię. Skądinąd wiadomo, że do współpracy z Grupą Wyszehradzką, a zapewne i do członkostwa w niej, aspirują bardzo poważnie Chorwacja i Rumunia, skłaniają się ku tej koalicji także niektóre państwa bałtyckie, głównie Estonia i Łotwa. Szykuje się poważny blok państw broniący suwerenności Europy Środkowo-Wschodniej. Czyż więc dziwić może lament na portalu państwowej telewizji niemieckiej ZDF: „Państwa Grupy Wyszehradzkiej wysyłają nie tylko jasne przesłanie do Brukseli, ale przede wszystkim zaczynają przekształcać się w koalicję anty-Merkel. Grupa Wyszehradzka zwraca na siebie uwagę przede wszystkim swym kategorycznym ‘nie’ wobec europejskich reform, ustaw, projektów i kwot, które rzekomo podważają ich narodową suwerenność. Przy czym korzystają one z subwencji brukselskich, inwestycji z krajów starej Europy, swobód przysługujących pracobiorcom i podróży bez granic wewnątrz Unii Europejskiej, jak żaden inny region w Europie”. W powyższym przekazie dominuje niestety demagogia stanowiąca od pewnego czasu (od ubiegłorocznych wyborów prezydenckich i parlamentarnych nad Wisłą) podstawę przekazu na temat Polski. Niemcy kreują się na Wielkiego Dobrodzieja, nie zauważając, że same najwięcej skorzystały na poczynionych u nas inwestycjach, że drenują nasze kieszenie poprzez niemieckie sieci handlowe i niektóre banki, że bezczelnie ograniczają swobody naszych pracodawców na swoim terenie, usiłując zniszczyć rozrosłą do europejskiej potęgi polską branżę transportową (sprawa tzw. płacy minimalnej). Swobody przysługujące naszym pracobiorcom w Unii (nie potrzebują pozwoleń na pracę) rujnują de facto nasz kraj, bowiem „kraje starej Europy” za darmochę wyciągają z Polski (i nie tylko od nas) najlepszych fachowców. Poza tym pytam, co to za określenie „kraje starej Europy”?! A my to niby jaką Europą jesteśmy? Mamy ponad tysiąc lat! Tak samo Węgrzy, Czesi. A ileż to lat liczy sobie np. Belgia? Nawet nie ma 200. Z takimi właśnie „argumentami”, jakie prezentują niemieckie media, twardo stojące za obecną racją stanu Berlina, przyjedzie na pewno do Warszawy Angela Merkel. Niewątpliwie spróbuje zastosować przede wszystkim metodę kija i marchewki; bardziej uległych będzie nęcić korzyściami poddania się jej hegemonii, opornym pogrozi podziałem Unii na „starych” i „nowych”, co mówiąc językiem prawdy oznacza „wyzyskiwaczy” i „wyzyskiwanych”. Nie ulega wątpliwości, że celem zasadniczym niemieckiej kanclerz będzie próba rozbicia a przynajmniej wewnętrznego osłabienia Grupy Wyszehradzkiej, przed wszystkim zaś osłabienia roli przywódczej Polski znajdującej się pod rządami obozu patriotycznego. Bo na nasze przywództwo w V4 za czasów kosmopolitów Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego godziła się jak najbardziej. Nic dziwnego. Nie kto inny jak ten pierwszy oznajmił 6 marca 2013 r. na wspólnym posiedzeniu Grupy Wyszehradzkiej z Hollandem i Merkel: „Jedność UE należy budować za pomocą trzech narzędzi: unii walutowej i gospodarczej, konkurencyjności gospodarek państw członkowskich oraz umacniania europejskich zdolności obronnych”. A to są właśnie te narzędzia, które służą budowaniu Stanów Zjednoczonych Europy (oficjalne nazewnictwo stosowane m.in. przez Jose Manuela Barroso, poprzedniego przewodniczącego Komisji Europejskiej), czemu zdecydowanie – i jakże słusznie – sprzeciwia się obóz patriotyczny w Polsce. Merkel i wielu innych coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości polityków wyobraża sobie, że takie państwo jest realne – realizowanie utopii kosztowało nasz kontynent już nie raz i nie dwa miliony ofiar. Głos rozsądku płynący właśnie z naszego tak doświadczonego przez wielowiekową historię regionu jest głosem ratunkowym. Nie wiem kto i po co zaprosił kanclerz Merkel do Warszawy; przypuszczam, że różnymi kanałami dyplomatycznymi sama się wprosiła. To jednak niebezpieczna gra, bowiem zamierza tu ona ewidentnie przyjechać w roli instruktora. Powinna zaś wyjechać w roli ucznia poinstruowanego na temat suwerenności poszczególnych członków Unii Europejskiej i na temat konieczności zmiany Traktatu Lizbońskiego. Jeżeli tak się nie stanie, skutki jej pobytu podczas tego szczytu grupy V4 mogą być dla przyszłości Grupy Wyszehradzkiej i całego naszego regionu opłakane. 6 marca 2013 r. na wcześniej wspomnianym szczycie Grupy Wyszehradzkiej ministrowie obrony państw tej grupy – w obecności ministrów obrony Niemiec i Francji – podpisali list intencyjny w sprawie utworzenia Wyszehradzkiej Grupy Bojowej UE. Donald Tusk powiedział wówczas ponadto, że Polska podpisała dwustronne porozumienia z krajami Grupy Wyszehradzkiej dot. współpracy wojskowej. Kto wie, czy w Warszawie kanclerz Merkel nie będzie usiłowała powrócić i odwołać się do tamtych intencji. Wyszehradzka Grupa Bojowa ma się jednak jak mucha do słonia w stosunku do rozmieszczanych właśnie na wschodnich granicach Unii sił NATO-wskich. Banialuki na temat unijnych sił obronnych są szczególnie niebezpieczne, bowiem de facto siły te mają się nijak do potencjału rosyjskiego. Rosja militarnie ma straszną przewagę nad UE i można jej przeciwstawić tylko potencjał NATO-wski. To jest właśnie kierunek nowej, racjonalnej polskiej polityki zagranicznej, w tym i wewnątrzunijnej. Niemcy jednak w widoczny sposób nie obawiają się rosyjskiej siły militarnej; nie sądzę wszakże, by ją lekceważyli. Raczej mniemają, że z Rosją i tak się dogadają ponad naszymi głowami – jak czynią to od początku XVIII wieku. Albo już się dogadali i mają z Moskwą jakiś kolejny tajny pakt. Dlatego traktowanie przez polski rząd kanclerz Merkel tak uniżenie, jak np. fałszywego posłańca pokoju Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, osłabi zarówno naszą pozycję w grupie V4 i w całym regionie, jak i samą Grupę Wyszehradzką. 26 sierpnia toczyć się będzie w Warszawie bardzo ważna gra dyplomatyczna; wygrać ją można prezentując tylko postawę suwerenną, silną a także roszczeniową w stosunku do obecnej polityki narzuconej Unii głównie przez Niemcy. Leszek Sosnowski Autor jest założycielem i prezesem Białego Kruka oraz publicystą miesięcznika opinii „Wpis”. Zredagował m.in. tom rozmów na temat Europy i Polski z ministrem prof. Krzysztofem Szczerskim, który ukazał się kilka miesięcy temu pod tytułem „Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej” (publikacja ta będzie tłumaczona m.in. na język chiński). WPIS_7-8-2016

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną