
Wczoraj 15 września upłynęła dziesiąta rocznica śmierci Oriany Fallaci. Teraz po tych dziesięciu latach możemy stwierdzić, że jej ostrzeżenie "Europa nie jest już Europą, ale Eurabią, która z powodu uległości wobec wroga, kopie swój własny grób" jest aktualne jak nigdy dotąd!
Ostatnie lata przed śmiercią Fallaci to walka z ciężką chorobą nowotworową i z radykalnym islamem. Po 11 września 2001 roku jej postawa była krzykiem oporu wobec tchórzliwej postawie pozbawionego wartości świata Zachodu ustępującego przed muzułmańskim naporem. Uznając środowiska imigranckie w Europie za nieasymilowalne. Do szału doprowadziła europejską lewicę i piewców poprawności politycznej, kiedy ogłosiła - Nie chcę widzieć tego meczetu, to bardzo blisko mojego domu w Toskanii. Nie chcę widzieć minaretu wysokości 24 metrów w miejscowości Giotta, skoro ja w krajach muzułmańskich nie mogę nosić krzyżyka ani mieć Biblii. Jeśli będę dalej żyć, pojadę do przyjaciół w Carrarze, mieście marmurów. Tam jest wielu anarchistów: razem z nimi wezmę materiały wybuchowe i wysadzę ten meczet w powietrze. Do końca życia niczym trojańska Kassandra wieszczyła o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą islam, który uznawała za religię z natury swej wyjątkowo agresywną, niebezpieczną i reakcyjną. Uznając dialog Zachodu ze społecznościami muzułmańskimi za niemożliwy. A tezy o istnieniu umiarkowanego islamu za chore i powstałe wyłącznie w imaginacji europejskich polityków, lewicowców i utopistów.