Wprawdzie już od roku tkwimy po same uszy w „dobrej zmianie”, ale zmiany – swoją drogą, a kontynuacja – swoją. I to głębsza, niż mogłoby się wydawać. Oto właśnie złodzieje ukradli mi samochód. Zadzwoniłem do straży miejskiej, czy przypadkiem go nie odholowali, ale okazało się, że nie, więc zawiadomiłem policję. Po tak zwanej „penetracji”, to jest – objeździe przyległych ulic, czy przypadkiem złodzieje nie przestawili tam ukradzionego auta, pojechaliśmy z żoną na komendę na Wilczej, gdzie nas przesłuchano. Na podstawie zadawanych pytań nie miałem wątpliwości, że jesteśmy głównymi podejrzanymi. Było to z jednej strony naturalne, skoro prawdziwych złodziei znaleźć jest znacznie trudniej, ale z drugiej strony natychmiast przypomniało mi to opowiadanie Janusza Głowackiego „Polowanie na muchy”, na podstawie którego Andrzej Wajda nakręcił później film z Małgorzatą Braunek i Zygmuntem Malanowiczem, który gra tam nieudacznika-rusycystę. W obronie napadniętej dziewczyny wdaje się w bójkę z żulami, za co milicja – bo rzecz dzieje się za głębokiej komuny – daje mu w nagrodę jakiś kryształ. Jednak podczas uroczystości zostaje poddany ze strony agenta indagacji: „ a wy właściwie jak się nazywacie?” Najwyraźniej fluidy, jakimi za komuny nasiąknęły mury komisariatów, muszą i dzisiaj oddziaływać na policję, więc może niepotrzebnie „dobra zmiana” tak się od tamtej tradycji odcina?Jeszcze lepszą ilustracją chwalebnej kontynuacji jest sprawa Józefa Piniora. Niedawno został on o świcie zatrzymany przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, co z pewnością zainspiruje jakichś dyspozycyjnych wobec Salonu artystów do napisania dramatu o „zdradzonych o świcie”, albo i nakręcenia na tej podstawie filmu, jak to za „dobrej zmiany” w naszym nieszczęśliwym kraju podnosi głowę „faszyzm”, dzięki czemu będzie można ten obraz przedstawić do „Oskara”. Pretekst wydaje się tym lepszy, że Józef Pinior należy do tak zwanych „legendarnych” postaci Solidarności, podobnie jak nasz Kukuniek, czyli Lech Wałęsa, Władysław Frasyniuk, Henryka Krzywonos i cały Legion innych postaci drobniejszego płazu. Jest atoli jeden szkopuł – ten mianowicie, że śledztwo w sprawie Józefa Piniora, który jest podejrzewany o korupcję, zostało wszczęte jeszcze za ancien regime`u, czyli za rządów Ewy Kopacz, namaszczonej na stanowisko premiera tubylczego rządu przez samego Donalda Tuska, a właściwie nie tyle przez niego, ile przez jego starszych i mądrzejszych wynalazców. Warto bowiem przypomnieć historię słynnego „gabinetu cieni” Platformy Obywatelskiej z roku 2007. Wśród dygnitarzy przewidzianych na ministra obrony był Bogdan Zdrojewski – ale ni stąd, ni zowąd pojawił się lekarz-psychiatra Bogdan Klich i to on objął to stanowisko, podobnie jak na miejscu szykowanego na ministra finansów Zbigniewa Chlebowskiego osadzony został poddany brytyjski Jacek „Vincent” Rostowski, zaś na miejsce wyznaczonej na ministra sprawiedliwości Julii Pitery ministrem został Zbigniew Ćwiąkalski, w związku z czym pani Piterze trzeba było na poczekaniu wymyślić jakieś nowe, operetkowe stanowisko. Wyobrażam sobie, że przyczyna była taka, iż do Donalda Tuska przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy z WSI i rzekł: słuchajcie no Tusk, macie tu papierek z listą tego całego waszego gabinetu i nic tu nie kombinujcie, bo będziemy musieli wam przypomnieć, skąd wyrastają wam nogi. Na takie dictum nie tylko premier Tusk musiał wyciągnąć „ruki pa szwam” i odrzec tylko „rad staratsia, wasze wysokobłagorodije!”, ale i żaden utracony dygnitarz nie ośmieliłby się pisnąć słowa protestu. Warto jeszcze dodać, że spośród dygnitarzy wyznaczonych do „gabinetu cieni”, swoje stanowiska objęli Mirosław Drzewiecki i właśnie Ewa Kopacz, co może oznaczać, że starsi i mądrzejsi obdarzali ją zaufaniem. To by tłumaczyło, dlaczego Donald Tusk właśnie ją musiał namaścić na stanowisko premiera, wspieranego przez frakcję psiapsiółek, wśród których Teresa Piotrowska została ministrem spraw wewnętrznych i już bodaj następnego dnia po nominacji zrzekła się sprawowania nadzoru nad tajnymi służbami, chociaż ustawa o ministrze spraw wewnętrznych się nie zmieniła. Toteż raport NIK z 2014 roku stwierdzał, że „nikt” nie kontroluje w Polsce tajnych służb. A jak się nazywa podmiot, którego nikt w państwie nie kontroluje? Taki podmiot nazywa się suwerenem, to znaczy – kimś, kto samodzielnie decyduje o zakresie własnych uprawnień, czyli – ktoś, kto sprawuje rzeczywistą władzę. A jak ktoś sprawuje rzeczywistą władzę, to musi uprawiać politykę, to znaczy – manipulować dygnitarzami drobniejszego płazu, którym suweren wyznacza – jak to nazywał nasz Kukuniek, taką właśnie rolę odgrywający - rolę „zderzaków”. Toteż kiedy dzisiaj Grzegorz Schetyna z goryczą podejrzewa, że czynności operacyjne, jakie CBA podjęło w roku 2015 wobec Józefa Piniora, tak naprawdę zmierzały do wymierzenia potężnego kopniaka właśnie jemu, to nie bardzo wypada nam zaprzeczać, zwłaszcza gdy pamiętamy jeszcze słynną „rzeź schetyniątek”, która to zapowiadała. Ciekawe, że żadna z „legendarnych” postaci, które dzisiaj podnoszą taki klangor z powodu zatrzymania o świcie Józefa Piniora, wtedy nie ośmieliła się pisnąć nawet słowem protestu, chociaż „faszyzm podnosił głowę” już wtedy! Wyjaśnienia mogą być dwa. Po pierwsze - „faszyzm” wprawdzie „podnosił głowę”, ale nie zapominał o zalepianiu legendarnym postaciom oczu i ust złotymi plastrami. A jak się ma paszczę zalepiona złotym plastrem, to trudno w tej sytuacji podnosić klangor przeciwko „faszyzmowi”. Dopiero kiedy w ramach „dobrej zmiany” nowy reżym tamte plastry spróbował zastąpić plasterkami (pani Janda na swój teatrzyk piątej klepki dostała zaledwie 10 procent poprzedniej, półtoramilionowej subwencji), klangor podniósł się aż pod niebiosa. A po drugie – warto przypomnieć, że „legendarniaki” nie rozliczyły się z zagranicznych subwencji, jakie w stanie wojennym za pośrednictwem uważanego wtedy za dyskretny i bezpieczny „kanału watykańskiego i Międzynarodowego Biura Solidarności w Brukseli, którym kierował tajny współpracownik SB Jerzy Milewski, późniejszy minister u Kukuńka. W rezultacie SB, nadzorując zwłaszcza drugi kanał, doskonale wiedziała nie tylko, kto, ile i za co dostał, ale nawet – gdzie schował szmal. A ponieważ za całe rozliczenie już „w wolnej Polsce” musiało wystarczyć „kapłańskie słowo honoru”, którym na zjeździe Solidarności poręczył ksiądz prałat Henryk Jankowski, to RAZWIEDUPR również i dzisiaj mocno trzyma „legendarniaków” za krocze – i to wyjaśnia, dlaczego tak skwapliwie ćwierkają z wiadomego klucza i tak „w obronie demokracji” podskakują na manifestacjach KOD, w towarzystwie funkcjonariuszy i konfidentów, co to „samego jeszcze znali Stalina”. Oczywiście takie rzeczy na żaden film pretendujący do „Oskara” się nie nadają; dobrze, że wystarczą za argument dla niezawisłego sądu, żeby bohaterskiego Józefa Piniora nie potraktował prądem.Stanisław Michalkiewicz