Bartłomiej Radziejewski: NIERZĄDEM ZNÓW POLSKA STOI

0
0
0
/

Systemowo słabi polscy premierzy mogą co najwyżej administrować. Zarządzają głównie karuzelą stanowisk i chronicznym deficytem budżetowym – uprawiają więc „politykę bez władzy”.

 

Rząd Donalda Tuska staje się symbolem strategicznej impotencji. Co zapowiedź, to albo niezrealizowana, albo też, jeśli już przybierze kształt reformy – źle wykonana.


Najpierw przyszły rozczarowania związane z programem „uwolnienia energii Polaków”: na niczym spełzła próba ułatwienia życia przedsiębiorcom, liczba urzędników wzrosła, zamiast zmaleć, likwidacja obowiązku meldunkowego okazała się wyzwaniem ponad siły rządu. Potem obserwowaliśmy kolejne popisy nieudolności jak przy nieudanej próbie wymiany dowodów osobistych czy niedawno: reformie sądów rejonowych (której ważność jest kwestionowana przez brak podpisu ministra pod stosownymi decyzjami).


Przykłady można by mnożyć – przez sześć lat nazbierało się ich mnóstwo. Dodając do powyższych ambitne tylko na papierze strategie – takie jak „Polska 2030”, o której długo i głośno dyskutowano, ale dla której realizacji nie zrobiono nic – otrzymujemy obraz kraju w stanie dryfowania i rządu słusznie oskarżanego o brak planu lub skrajną nieudolność.


Reguła blokowania


Jak to się dzieje, że mająca więcej władzy niż którakolwiek partia wcześniej Platforma Obywatelska daje tak żałosny spektakl? Wyjaśnienie sprowadzające się do piętnowania ekipy Tuska za nieudolność lub złą wolę jest najwygodniejsze. Jeśli jest bowiem właśnie tak, to wystarczy zmienić rząd i wszystko zaraz pójdzie lepiej.


Istota problemu tkwi jednak dużo głębiej: w nierządnej strukturze państwa. Od początku 1989 r. obrosła ona interesami i nawykami, tworzącymi z czasem coraz bardziej skonsolidowaną i skuteczną koalicję przeciwko każdemu premierowi czy ministrowi, który chciałby naprawdę rządzić.


Spróbujmy wczuć się w rolę jakiegoś dobrej woli, hipotetycznego ministra, np. szefa resortu transportu. Chcąc wybudować upragnioną autostradę, potrzebujemy precyzyjnej mapy terenu wraz z dotyczącymi inwestycji ekspertyzami geodezyjnymi i tym podobnymi. Żeby je dostać, musimy je zamówić u urzędnika zwanego Głównym Geodetą Kraju.


Problem w tym, że ta kluczowa dla nas postać podlega nie nam, lecz… ministrowi administracji i cyfryzacji. Pojawia się więc konflikt interesów związany z tym, że kolega z Rady Ministrów jest zainteresowany przede wszystkim priorytetami swojego resortu. Tym samym nie chce dzielić się swoim budżetem i czasem. Jeśli dodatkowo trwa akurat kryzys gospodarczy i wszyscy muszą oszczędzać, szef naszego kluczowego sojusznika może nam poważnie utrudnić wywiązywanie się z elementarnych obowiązków.


Takich paradoksów instytucjonalnych jest w Polsce dużo więcej. Składają się na zasadę ustrojową nazwaną przez Artura Wołka regułą wzajemnego blokowania się organów państwa. Działa ona od szczebla konstytucyjnego w dół. W efekcie nawet najlepsza przyjęta przez ministerstwo czy rząd strategia nie oznacza jeszcze żadnej realnej zmiany. Założenia nader często rozbijają się bowiem o niemożność ich wdrożenia. Czy też, ujmując rzecz inaczej: o niezdolność do przełamania logiki blokowania.


Rząd bez narzędzi rządzenia


W państwach dobrze zorganizowanych konfliktom międzyresortowym przeciwdziałają tzw. centra rządów. Odpowiednikiem niemieckiego Kanzleramt czy brytyjskiego Cabinett Office jest u nas – teoretycznie – Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. W praktyce nie spełnia ona jednak swojej roli (tu warto odesłać do raportu Instytutu Sobieskiego na ten temat). Zamiast koordynować i pilnować realizacji priorytetów ogólnopaństwowych, niekiedy wręcz przeszkadza.


Niestworzenie centrum z prawdziwego zdarzenia to jedno z największych zaniechań III RP. Przed 1989 r. rząd był fasadowy, z najwyższą władzą ulokowaną w Moskwie i partią decydującą o pozostałych sprawach. Realne odzyskanie suwerenności domagało się więc uczynienia z kancelarii premiera rzeczywistego ośrodka politycznego planowania i koordynacji. Pomimo wielokrotnych zapowiedzi żadna ekipa tego jednak nie dokonała.


W III RP udawały się, jak dotychczas, jedynie reformy osłabiające władzę centralną (jak samorządowa). Te wzmacniające rząd (dodajmy, że reforma jego centrum była początkowo pomyślana jako druga, zapewniająca konieczną równowagę, strona decentralizacji) – już nie.

    
Dodać do tego trzeba wzmagające nierządność procesy opisane przez Jadwigę Staniszkis w „Postkomunizmie”: globalizację, integrację z Unią Europejską, komercjalizację funduszy publicznych (OFE). A także względną siłę grup interesów zainteresowanych słabością polskiego państwa, takich jak wielki kapitał zagraniczny, kadry kierownicze średniego szczebla w sektorze publicznym czy część funkcjonariuszy służb specjalnych.


Wszystko to składa się na obraz Polski – jak w XVIII w. – nierządem stojącej. Formalnie wszystko jest w porządku: mamy podział władz, w tym nieodbiegającą zasadniczo od standardów światowych egzekutywę. Jednak rząd (o prezydencie nie wspominając) jest pozbawiony „operacyjnych” narzędzi rządzenia i często słabszy od niechętnych reformom grup interesów. Dodatkowo (w przeciwieństwie do wybieranej w wyborach powszechnych głowy państwa) ma słaby mandat społeczny.


Polityka bez władzy


W efekcie systemowo słabi premierzy polscy mogą co najwyżej administrować. Jak to ujęła Staniszkis, zarządzają głównie karuzelą stanowisk i chronicznym deficytem budżetowym – uprawiają więc „politykę bez władzy”. Rząd jest zatem u nas bardziej zbiorem – rozdętych i warcholskich – resortów niż rzeczywistą egzekutywą. W potocznym i medialnym wyobrażeniu odpowiada za polityczne procesy, których jednak zazwyczaj nie inicjuje i nie kontroluje.


Tusk jest tu skutkiem, lecz nie przyczyną. Co można mu zarzucić, to brak widocznego przeciwdziałania nierządności państwa. I więcej: niespotykaną wcześniej maestrię w lawirowaniu między stojącymi na straży status quo grupami interesów, tak aby jak najdłużej trwać przy (namiastce) władzy. Ale to nie Tusk ten system zbudował. Nie on także wprawia go w ruch. On go jedynie kontynuuje.


To właśnie nierządność samego państwa najdotkliwiej paraliżuje Polskę strategicznie. O wiele bardziej niż deficyt – skądinąd też dotkliwy – pomysłów na naprawę poszczególnych dziedzin życia politycznego. Programy uzdrowienia czy to systemu podatkowego, to walki z biurokracją, czy też „uwolnienia przedsiębiorczości” pojawiały się już bowiem wielokrotnie. I duża część z nich była przez rządy przyjmowana i realizowana. Za każdym razem kończyło się to jednak porażką i cichym wycofywaniem się z szumnych zapowiedzi.


Tak więc to nie tyle brak strategii, ile „brak strategii wdrażania strategii” (jak to kiedyś ujął były minister budownictwa Mirosław Barszcz) jest najboleśniejszym zwyrodnieniem polskiej polityki. Począwszy od niepodjęcia budowy sprawczego rządu, a skończywszy na planowaniu szczegółowych reform bez uwzględnienia przeciwdziałań ze strony niechętnych im grup interesów.


Filary porządku


Czy zatem w Polsce panuje anarchia? Oczywiście nie. Pomimo ewidentnych przypadków chaosu na peryferiach naszego zbiorowego życia i sporej dozy zwyczajnego bałaganu mamy uprawnione poczucie, że żyjemy w świecie uporządkowanym. Niezadowolenie z jego niesprawiedliwości i niewydajności to inna sprawa, niezmieniająca faktu, że w Polsce panuje jednak pewien ład.


Skąd się on bierze, skoro władza stanowienia reguł gry nie znajduje się w gestii rządu ani tym bardziej innych organów państwa? Przywołajmy myśl Carla Schmitta: „Właściwiej byłoby powiedzieć, że polityka w dalszym ciągu pozostaje naszym przeznaczeniem, lecz oto na naszych oczach gospodarka staje się polityką, a tym samym naszym przeznaczeniem”. Inaczej mówiąc, w dzisiejszych czasach nie sposób zrozumieć polityki bez zrozumienia gospodarki, która do tej pierwszej przeniknęła i w dużym stopniu – zawładnęła nią.


Polska transformacja gospodarcza wpisuje się tymczasem w pejzaż neokolonialny: cichego, podskórnego uzależniania formalnie suwerennych państw przez mocarstwa i (nieodmiennie powiązany z polityką) wielki globalny kapitał. Przypisywana Leszkowi Balcerowiczowi „terapia szokowa” – która na długo przesądziła o kształcie naszej gospodarki, w tym miażdżącej przewadze zachodnich firm nad Wisłą – była tak naprawdę konceptem George’a Sorosa i Jeffreya Sachsa. Wspieranym przez zachodnie rządy i globalne instytucje, z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Bankiem Światowym na czele.


Nie miejsce tu na szczegółowy opis tego procesu (dokonany przy innej okazji). Dość stwierdzić, że trajektoria najważniejszych przemian gospodarczych w Polsce została wyznaczona poza Polską. I poza Polską znajdują się jej najwięksi beneficjenci.


Podążając za wspomnianym spostrzeżeniem Schmitta, sięgnijmy z kolei do ustaleń Immanuela Wallersteina. Analizując współczesną hierarchię polityczno-gospodarczą świata, stwierdził on silne sprzężenie między słabością gospodarczą a polityczną krajów zdominowanych przez zewnętrzne centra.


Stąd postuluje on, aby zamiast o państwach peryferyjnych mówić o terenach peryferyjnych. O ile bowiem budowa silnej gospodarki kapitalistycznej jest organicznie związana z budową silnego państwa, o tyle na peryferiach słabości gospodarki towarzyszy degeneracja tradycyjnych instytucji władzy, z którą nie łączy się powstanie alternatywnych sposobów organizacji politycznej.


Wnioski państwowe


Płyną z tego dwa podstawowe wnioski. Po pierwsze, miejmy świadomość, że pierwotna wobec szczegółowych strategii jest wspomniana „strategia wdrażania strategii”. A więc że wszelkie programy zasadniczego wzmocnienia państwa, jeśli nie mają być wzbudzaniem próżnych nadziei, muszą wychodzić od stworzenia silnego centrum Rady Ministrów.


Po drugie, pytając o polską impotencję strategiczną, miejmy świadomość jej gospodarczego tła. I zważmy, że bez dekolonizacji gospodarczej odzyskanie rządności pozostanie marzeniem ściętej głowy.


Bartłomiej Radziejewski
Autor jest redaktorem naczelnym „Nowej Konfederacji”.

INTERNETOWY TYGODNIK IDEI, NR 7/2013, 21–27 LISTOPADA, CENA: 0 ZŁ

Więcej na www.nowakonfederacja.pl i www.facebook.com/NowaKonfederacja

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną