Zrozumieć Ukrainę

0
0
0
/

Fakt zdziwienia polskich polityków i komentatorów decyzją ukraińskich władz o wstrzymaniu się z podpisaniem umowy stowarzyszeniowej z UE mówi nam wiele nie tyle o Ukraińcach, ile o nas samych. Eurosceptycyzm prezydenta Janukowicza był do przewidzenia.


Pełne zdziwienia reakcje tylko potwierdzają, że wbrew temu co lubimy sobie przypisywać, słabo rozumiemy realia krajów postradzieckich, słabo rozumiemy ich elity i społeczeństwa.


Janukowicza krok do tyłu


Ukraiński prezydent przyjął specyficzny sposób komunikowania europejskim elitom swoich zamierzeń. Bowiem gdy 21 listopada na stronie internetowej ukraińskiej Rady Ministrów ukazała się jej decyzja o wstrzymaniu procesu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, Wiktor Janukowicz przebywał właśnie w Wiedniu, deklarując gromko wolę eurointegracji. Mimo tego dwugłosu jasnym jest, że decyzja rządu podążała za rekomendacją głowy państwa. Tego samego dnia ukraiński parlament nie poparł żadnego z sześciu projektów zmiany ustawy umożliwiających byłej premier Julii Tymoszenko wyjazd na leczenie poza granice kraju, co byłoby prowizoryczną formą spełnienia żądań zachodnich polityków domagających się jej uwolnienia z ukraińskiego więzienia.


Dzień później premier Mykoła Azarow określał decyzję rządu jako „techniczną” a jako powody wskazywał stanowisko Międzynarodowego Funduszu Walutowego stawiającego Ukraińcom „skrajnie ostre warunki” ewentualnego kredytu. Na ekonomiczne tło wskazywał także sam ukraiński prezydent w rozmowie ze swoim litewskim odpowiednikiem Dalią Grybauskaite (Litwa sprawuje obecnie prezydencję w Unii) jaką odbył w piątek. Janukowicz wprost stwierdził, że Rosja groziła mu „wprowadzeniem blokady handlowej dla firm ze wschodniej Ukrainy, gdzie skupia się największy przemysł krajowy i gdzie zatrudnione są setki tysięcy ludzi. Naraziłoby to Ukrainę na miliardowe straty” – przytaczała jego słowa agencja Baltic News Service.


Kwestię całkiem już otwarcie przedstawił dziennikarzom wicepremier Jurij Bojko mówiąc, że Ukraina nie decyduje się na stowarzyszenie z UE gdyż ta nie przedstawiła żadnych solidnych mechanizmów zrekompensowania tych strat jakie spowodują w ukraińskiej gospodarce rosyjskie retorsje. Wczoraj premier podsumował zaś – „Powiedziano nam, że Ukraina może liczyć na 1 mld euro. Jeden miliard euro to tyle, co nic. Można powiedzieć, że jest to jałmużna dla żebraka w kruchcie” - oświadczył Azarow w wywiadzie dla Programu 1 rosyjskiej telewizji państwowej.


W reakcji na stanowisko ukraińskich władz Komisarz UE ds. rozszerzenia Stefan Füle odwołał wizytę w Kijowie. Unijni negocjatorzy Aleksander Kwaśniewski i Pat Cox zaapelowali do prezydenta Ukrainy, by jednak kontynuował pracę nad ustawą która pozwoliła by Tymoszenko opuścić więzienne mury, jednocześnie wzywając eurokratów  aby „nie zamykali drzwi” przed obywatelami Ukrainy.


Decyzję ukraińskich władz z zadowoleniem przyjęła Moskwa. Szef komisji spraw zagranicznych Rady Federacji Michaił Margiełow szybko określił ją jako pragmatyczną, a rzecznik Kremla z zadowoleniem przyjął dążenie Ukrainy do rozwijania współpracy handlowo-gospodarczej z Rosją. Dodatkowo prezydent Rosji Władimir Putin oskarżył wczoraj Unię Europejską o szantażowanie Ukrainy i „wywieranie presji” w związku z jej decyzją.


Protesty


Oczywiście decyzja władz Ukrainy musiała wywołać duży rezonans w bardzo podzielonym politycznie, czy wręcz ideologicznie społeczeństwie. Batkiwszczyna, Udar i nacjonalistyczna Swoboda uznały decyzję rządu za zdradę stanu i ogłosiły dążenie do wymuszenia dymisji premiera oraz wszczęcia procedury odwołania prezydenta.


Pod hasłem Euromajdanu na główny prospekt Kijowa wylegli przeciwnicy decyzji rządu dla których stanowisko Janukowicza i jego obozu to ostateczne potwierdzenie wyznawanego przez siebie stereotypu prorosyjskości adwersarzy. Niektórzy polscy dziennikarze czynią utrzymane w nieco histerycznym tonie porównania do „pomarańczowej rewolucji” lecz wydają się one znacznie przesadzone. Choć protesty wspierane przez opozycyjne partie rozpoczęły się jeszcze w czwartek, prawdziwego rozmachu nabrały one dopiero w wolną od pracy niedzielę, kiedy to przed gmachami państwowymi pojawił się około stutysięczny tłum. Charakterystyczne jednak, że już wieczorem demonstracja skurczyła się do około 2 tys. najbardziej wytrwałych. Również w poniedziałkowy wieczór po gmachem rady ministrów stało jedynie kilkuset demonstrantów. Nie pomogły nawet patetyczne apele obecnej na Majdanie córki Julii Tymoszenko – Jewhenii.


Demonstracje mają od początku gwałtowny charakter znaczony nieustannymi starciami z milicją, rozszarpaniem namiotu partii komunistycznej, czy wczorajszą próbą wkroczenia do siedziby rządu pod którą połyskiwała łuna racowiska urządzonego przez szturmujących.  Zaznaczyć trzeba, że specjalne oddziały milicji Berkut nie bez trudu radzą sobie z tłumem protestujących, którzy potrafią ogryźć się funkcjonariuszom używającym gazu pieprzowego… rozpylaniem środków drażniących w stronę funkcjonariuszy z zawczasu przygotowanego arsenału.


Wczoraj doszło do najostrzejszych starć. Tłum na placu Europejskim w Kijowie przewrócił radiowóz i próbował rozbroić milicjanta. W Kijowie już pojawiło się  niewielkie miasteczko namiotowe. Namioty chronione są przed demontażem poprzez obwieszanie kartkami z napisem „Własność deputowanego parlamentu”, które jak na razie zapewniają im nietykalność. W nocy było gorąco, wbrew panującej aurze. Nacisk tłumu w niektórych miejscach był tak silny, że doprowadził do rejterady milicjantów z kordonu.


Mimo wszystko demonstracje w Kijowie nie są porównywalne do tego co działo się w 2004 r. Co innego jednak powinno być odebrane przez władze jako groźny sygnał. Kampania protestu rozlewa się po całym państwie. W tradycyjnie wrogim Partii Regionów Lwowie maszerowało 10 tys. ludzi w tym studenci i kadeci ze szkół wojskowych, krzyczący „armia z narodem”. Wrogość na zachodzie kraju to dla władzy nic nowego, nowym jest natomiast opór także w miastach na wschodzie i południu. Protesty odbyły się w Czernichowie, Ługańsku, Charkowie, Odessie. Te trzy ostatnie miasta zamieszkane są w większości przez ludność rosyjskojęzyczną i uważane za twierdzę rządzącej Partii Regionów. Według opozycji protesty mają trwać co najmniej do czwartku.


Prosty rachunek


We wczorajszym wspólnym oświadczeniu szef Komisji Europejskiej Manuel Barroso oraz przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy deklarowali: „oferta podpisania niemającej precedensu umowy nadal leży na stole. Wymaga to od ukraińskich przywódców wykazania koniecznej woli politycznej, zdecydowanych działań oraz namacalnych postępów w wypełnianiu warunków, ustalonych w grudniu 2012 r.". Jednocześnie podkreślali, iż „UE nie będzie zmuszać Ukrainy, ani żadnego innego partnera, by wybierali między UE a inną regionalną organizacją. To od Ukrainy zależy, na jaki rodzaj współpracy z UE się zdecyduje". Dowodzili, że „obliczone na krótką metę obawy nie powinny przeważyć nad korzyściami, jakie to partnerstwo przyniesie w dłuższej perspektywie”. Jednak obiecywanie Zagłobowych Niderlandów gdy gospodarka ukraińska potrzebuje natychmiastowego wsparcia o bardzo konkretnym charakterze nie jest czymś co mogłoby odmienić sytuację.


W istocie stan ukraińskiej gospodarki jest katastrofalny. Od stycznia 2012 do września roku bieżącego PKB Ukrainy nieustannie się kurczy. W kwartale lipiec-wrzesień 2013 spadek ten wyniósł 1,5%. Rośnie zadłużenie publiczne, mimo że na początku listopada rząd spłacił kolejną ratę kredytu w Międzynarodowym Funduszu Walutowym co zresztą spowodowało, że w państwowej kasie pozostało zaledwie około 50 milionów dolarów! Dług zagraniczny przekroczył w połowie bieżącego roku 134 miliardy dolarów. Ukraina nie była w stanie uregulować płatności na rzecz Gazpromu za sierpniowy rachunek na kwotę 800 milionów dolarów, którego spłata nie nastąpiła do dziś. Prawdopodobnie rząd aby załatać deficyt budżetowy zdecyduje się na likwidację ulg w podatku VAT i CIT co z pewnością nie pobudzi gospodarki, która zresztą sukcesywnie znów przesuwa się do szarej strefy.


Ukraińska gospodarka jest silnie związana z rosyjską. Aż 40% obrotów handlowych przypada na Rosję, na całą UE 32%. Zaznaczyć przy tym trzeba, że prawie połowę handlu z Rosją stanowi import surowców energetycznych. Moskwa trzyma więc Ukrainę za gardło.


Wedle informacji przytaczanych przez Wiktora Rossa byłego – ambasadora RP w kilku poradzieckich państwach, ukraińscy zwolennicy integracji swojego kraju ze Unią Celną Rosji, Białorusi i Kazachstanu wyliczają, że dostęp do liczącego około 170 milionów konsumentów rynku UC zwiększył by wartość eksportu o 5-9 mld dolarów. Obniżka cen ropy i gazu, którą kuszą Rosjanie, miała by dać oszczędności rzędu 3-6 mld dolarów rocznie. Zniesienie przez Rosję ceł na eksport węglowodorów poprawiłoby bilans handlowy Ukrainy o 2,9 mld dol. Dodatkowy zysk w wysokości 1 mld dol. przyniosłoby zniesienie barier technicznych. Łączne korzyści dla Ukrainy z udziału w budowanym przez Moskwę Wspólnym Obszarze Gospodarczym mieściłyby się w przedziale 6-10 mld dol. Dałoby to wzrost PKB kraju o 1% rocznie.


Być może w tych obliczeniach wiele jest myślenia życzeniowego, pewnym jest jednak, że wizja przystąpienia do struktur animowanych przez Moskwę niesie ze sobą doraźne i policzalne korzyści. Samo zaś odmowa podpisania umowy stowarzyszenia z UE pozwala uniknąć olbrzymich a przy tym natychmiastowych kosztów, którym samodzielnie Ukraina po prostu nie jest w tej chwili w stanie podołać. Tymczasem Unia żadnego doraźnego wsparcia nie zaproponowała, co zresztą wypominał w wywiadzie dla „Financial Times” były ukraiński prezydent Wiktor Juszczenko.


Samo obopólne otwarcie rynków Ukrainy i Unii nie jest dla Kijowa żadną zachętą. Wprost przeciwnie – można sądzić, że ukraińskim towarom byłoby bardzo trudno konkurować z produkcją państw UE. Są one atrakcyjne raczej na rynku wschodniego sąsiada. Trudno też sobie wyobrazić by ukraińskie przedsiębiorstwa były w stanie podołać unijnej polityce ekologicznej. Perspektywa eurointegracji Ukrainy ma sens tylko wówczas jeśli będzie mu towarzyszyć poważne wsparcie finansowe tego kraju. Takie propozycje nie padły. Padły jedynie komunały o „cywilizacyjnym wyborze”.


Rozziew świadomości


Jeśli dziś po decyzji rządu wybuchły protesty to znajdują one paliwo nie tylko w przeciwnościach politycznych, ale także marzeniach setek tysięcy Ukraińców o przerwaniu szengańskiej żelaznej kurtyny i wyjeździe na zachód. O tym, że wbrew nadziejom opozycji, protesty nie muszą mieć bezpośredniego partyjno-politycznego przełożenia świadczy popularność idei integracji europejskiej przekraczająca socjopolityczne podziały. Dlatego też nawet na wschodzie i południu kraju przeciwników przystąpienia Ukrainy do UE jest mniej (40,5 proc.) i niż przeciwników przystąpienia do UC (40,9 proc.), na  zachodzie i w centrum to 62,8 proc. przeciw Unii Celnej i 37,8 proc. przeciw UE.


Jednak prezydent Janukowicz woli już teraz konfrontować się z niespełnionymi nadziejami ludu narażając się na niewątpliwy spadek popularności, niż mieć do czynienia z jego gniewem w sytuacji gdy wojna gospodarcza z Rosją szybko odbije się na poziomie bezrobocia i sile nabywczej pensji przeciętnego Ukraińca, któremu nagle wzrosną rachunki za gaz. Nota bene UE w ramach wpływania na postęp w dziedzinie energooszczędności również domagała się podniesienia jego detalicznej ceny. Ci sami ludzie, którzy dziś wyklinają obecną władzę za rezygnację z szybkiego stowarzyszenia z Unią, protestowali by z jeszcze większą determinacją przeciw dotkliwym skutkom wejścia jej w życie. W rozmowie ze zwykłymi Ukraińcami można się zresztą zetknąć z mającym luźny związek z realiami przekonaniem, że integrować można się jednocześnie zarówno z Bruksela jak i Moskwą, o ile to oznacza ulgi dla ukraińskiego handlu i przepływu siły roboczej.


Elity ukraińskie są znacznie bardziej pragmatyczne niż polskie. U nas proces integracji z Unią Europejską zawsze prezentowany był i postrzegany, tak przez elity jak większość społeczeństwa, jako w istocie wybór cywilizacyjny czy wręcz moralny. Nigdy nie rozważano żadnej alternatywy wobec jak najszybszego wejścia do Unii na takich warunkach jakie może uzyskać „brzydka panna”, jak określił swego czasu sytuację Polski Władysław Bartoszewski. Było to napędzane tak naszym kompleksem niższości względem zachodu jak i będącym jego odbiciem kompleksem wyższości wobec wschodu, wzmacnianym przez upokorzenie kilkudziesięciu lat zależności od Moskwy. Stąd tyleż patetyczne co głupie komentarze polskich dziennikarzy o „traceniu historycznej szansy” i „prezydencie nie słuchającym narodu” będące w istocie dokonywaniem projekcji naszych kompleksów na Ukraińców.


Nasi wschodni sąsiedzi, młody naród, o ile w ogóle można mówić o jego krystalizacji, pozbawieni są tej długiej pamięci historycznej, która w określonych warunkach stała się glebą dla wzrostu naszych kompleksów i wielkich wizji. Polityka dla elit ukraińskich to raczej codzienny wysiłek utrzymywania się u władzy i według tej właśnie logiki postąpił Janukowicz. Dodajmy, że dokładnie tak samo funkcjonowała w polityce Julia Tymoszenko. Fakt, że była ona prezentowana jako główny warunek i w efekcie przeszkoda dla podpisania umowy o stowarzyszeniu to kolejny z wielu paradoksów zachodniej polityki wobec Ukrainy.


Zachodni Europejczycy zdają się nie rozumieć, że ukraińskie elity oligarchiczne toczą walkę o władzę na serio i elementem tej walki jest zazdrosne strzeżenie państwowej suwerenności, która koniec końców nadaje tej grze wysoką stawkę. Tym samym suwerenność Ukrainy jest droga nie tylko gardłującym o niej nacjonalistom ze Swobody, ale także obecnemu obozowi rządzącemu reprezentującemu donieckich oligarchów, często fałszywie przedstawianemu jako prorosyjski. Zresztą skłonność ta powinna być przedmiotem naszej strategicznej satysfakcji. Stawianie warunku brutalnie kwestionującego suwerenność ukraińskiego wymiaru sądownictwa (cokolwiek by o nim nie myśleć) to kolejny powód dla którego umowa o stowarzyszeniu raczej nie zostanie podpisana. Ukraińscy rządzący musieli go odebrać nie tylko jako gest wrogi ale i niezrozumiały. Ostatecznie to właśnie Tymoszenko podpisując niesławny kontrakt z Gazpromem uczyniła Ukrainę tak wrażliwą na rosyjski szantaż. Teraz w imię abstrakcyjne interpretowanych i stosowanych „praw człowieka” jej los ma być testem na europejskość tego kraju, decydującym o geopolitycznym zaangażowaniu całego państwa. Sytuacja ta ukazuje rozziew między świadomością elit ukraińskich i zachodnioeuropejskich.


To gorliwe przeciwstawienie przez stronę unijną polityki zasad ukraińskiej polityce interesów można zresztą chyba uznać za dekorację maskującą w istocie brak woli politycznej dla zainwestowania w eurointegrację Ukrainy nie mniej, niż w integrację równie nie przystających do „unijnych standardów” Rumunii i Bułgarii. Dziś, w dobie kryzysu, Unia nie jest skłonna szafować zasobami.


Polscy politycy i komentatorzy zbyt łatwo uwierzyli w reklamowy szeroko spadek zaufania na linii Niemcy-Rosja. Ostatecznie w rzeczywistym ośrodku władzy w UE - w Berlinie, Rosja nadal jest priorytetem polityki wschodniej. Berlin konsekwentnie sekował ukraińskie władze i dopiął swego. A między wierszami artykułów w zachodniej prasie odczytamy raczej nastrój ulgi niż zawodu w odniesieniu do decyzji ukraińskiego rządu.


Żmudne budowanie związków


Rozziew mentalny między elitami, kryzys ekonomiczny oraz zideologizowanie polityki zagranicznej państw UE powoduje, że przegrywają one na wschodzie. Rosja gwarantuje Armenii faktyczne bezpieczeństwo Ormian w Górskim Karabachu, podczas gdy zachodni europejczycy mówią o procesie pokojowym i kompromisie z Azerbejdżanem. Stąd wybór Erywania z początku września, który zdecydował się postawić na moskiewską Unię Celną.


W Mołdawii obecna koalicja rządząca twardo prowadzi kraj do UE, jednak koszty jej działań,  w kontekście finansowych zachęt Rosji, spowodowały że przeciwna eurointegracji partia komunistyczna jest najpopularniejszą siłą polityczną zdolną wypchnąć na ulicę Kiszyniowa tłumy nie mniejsze niż te demonstrujące za umową z UE w Kijowie – czego dowodem jej sobotnia demonstracja. Nie wspominając już o kwestii dotowanego przez Moskwę ogromnymi sumami i strzeżonego przez jej żołnierzy Naddniestrza, które z Kiszyniowem wejść może do Unii Celnej, do Unii Europejskiej z pewnością nie.


Czy zatem Ukraina gładko osunie się w ramiona Moskwy? Z pewnością nie zależy na tym prezydentowi Janukowiczowi, który gra na uzyskanie pewnych koncesji ze strony Rosji nie marząc wszakże o utracie swojej pozycji na rzecz niegdysiejszej imperialnej metropolii. Jeśli europejscy politycy potrafią odczytać jego manewr właśnie jako kolejny element pragmatycznej gry a nie „wybór cywilizacyjny” będą mogli pozostać jej uczestnikami. Stawka w postaci niezależności Ukrainy jest nadal na stole.

Przyszła kooperacja potrzebuje jednak żmudnego budowania związków ekonomicznych i społecznych, dyfuzji doświadczeń – z zasady powolnej, podpartych stosownymifunduszami. O ile te drugie można zadekretować decyzją biurokratów, pierwsze nie obędzie się bez aktywności czynnika społecznego, co z poziomu politycznego można jedynie wspierać.
                                

Karol Kaźmierczak

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną