Moralne standardy rządowego doradcy
Wielu z nas nigdy nie miało zamiaru pójść na jakikolwiek koncert chóru Aleksandrowa. Słusznie, bo należało wyjść z założenia, że choćby śpiewali najpiękniej ich mundury i tradycje kojarzą się z tragedią Polski. Równie dobrze można by posłuchać koncertów orkiestry i chóru Bundeswehry, ale jakoś przeciętnemu Polakowi niespecjalnie przyszłaby na to ochota. Mimo że to nie to samo, co Wehrmacht czy SS, a jednak Polakowi zapalać się musi czerwona lampka. Nie dyskutujmy o walorach artystycznych wykonawców, którzy odeszli z tego świata w wyniku tragedii wypadku lotniczego. Z dużą dozą pewności należy przypuszczać, iż były one wysokie. Wystarczy spojrzeć w internecie na jedno wykonanie przez chór utworu „Czerwone maki na Monte Cassino” i trudno to krytykować, bo cóż - miast tego mieli śpiewać ludziom podczas koncertów w Polsce kolejne wojskowe hity od Lenino do Berlina? Nie mniej jednak jako Polak można się poczuć dość dziwnie, choć wykonanie jak na obcokrajowców było naprawdę niezłe.
Przez internetowe profile zaczął przetaczać się wiersz Mariana Hemara, który z ironią pisał o występie tegoż chóru w 1963 roku w Londynie. W swojej ironii typowego hemarowego prostego stylu doskonały, a uzasadniona krytyka jego koncertowania to ból przeżyć ofiar tejże Armii Czerwonej. I należałoby zrozumieć porównania jego planowanego występu w Syrii do sytuacji z wierszem Hemara, choć trudno przesądzić na ile rzeczywiście są przekonywujące. Czy Rosja bowiem pełni w Syrii dokładnie tę samą rolę co w polskim Lwowie, Tarnopolu, czy niegdyś w Budapeszcie (Tymi porównaniami posługuje się bowiem Marian Hemar)? Z pewnością walczy o swoje interesy, które nie są interesami polskimi. Jeśli natomiast ma jakikolwiek wkład w walkę z rzeźnikami z ISIS, którzy nagrywają filmy z masowego zarzynania ludzi, to jednak ten fakt trudno krytykować.
W formułowaniu ocen należy w takim wypadku zachować wysoką ostrożność. O ile nie ma się parcia, by przedstawiać swoje stanowcze zdanie i objawiać się jako oświecony ekspert w przypadku gdy się czuje niepewnie na niektórych gruntach. To różnica, którą ze wieloma znajomymi doskonale znamy. Inaczej bowiem wygląda postawa, gdzie celem jest walka z jakąkolwiek podłością czy niesprawiedliwością, a nie błyszczenie i brylowanie na forum publicznym. Ludzie, którzy czynią to drugie muszą za wszelką cenę utrzymać w świetle reflektorów swoją „najlepszość”, swoje osądy na poziomie mędrca, bywa że prezentowane niekiedy butnie. I dziwi pewna rzecz, której trudno zrozumieć. Prócz moich znajomych, których szanuję, wiersz zaczęli udostępniać właśnie ludzie, jakich moralność stoi dla mnie pod znakiem zapytania.
To z kolei wywołuje refleksję i pytanie: Dlaczego, by te osoby mogły dokonać takich porównań lwia część omawianego chóru musiała zginąć w tragicznym wypadku lotniczym? Gdzie oni byli, gdy chór ten wybierał się do Syrii i nic nie wskazywało na to, że ludzie ci zginą? Oczywiście w Polsce zdarzały się incydenty wokół wcześniejszych jego występów. Tyle, że gdyby ci ludzie nie zginęli, to sprawa nie stałaby się tak sławna i wielu rodzimych faryzejskich gwiazdorów nie poczułoby parcia, by zaznaczyć na scenie swoją obecność. I chwała tym, którzy potrafią wyrazić swoje zdanie krytyczne w sposób stonowany. Bardzo szybko okazało się bowiem, iż wiele osób przekazuje sobie wiersz Hemara z profilu Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego. Człowiek ten stał się znany dzięki swoim propozycjom sprzedaży praw Polaków na terenie Wielkiej Brytanii za bazy NATO.
Innym razem sugerował pozwolenie na wyduszenie polskości na Litwie w imię militarnego sojuszu z Republiką Litewską (która to jak na paradoks zdana jest na naszą pomoc - nie odwrotnie). Jeszcze innym razem wdzięcząc się do Piotra Tymy, negacjonisty wołyńskiego, miłośnika UPA ubliżył potomkom ekspatriantów, albo swoimi nieodpowiedzialnymi wpisami naraził skarb państwa na straty. Był skłonny zgodzić się na wpuszczenie islamskich imigrantów do Polski. Gdyby sięgnąć pamięcią, przykładów jego działalności byłoby więcej. Teraz już można zrozumieć skąd wywodzi się w sporej części brak głębszej refleksji, bo Żurawski vel Grajewski najwyraźniej jest tak przekonany o własnej nieomylności, iż nabrałem pewności, że jest to jego stała cecha. Cały dramat polega na tym, że niezależnie w jakich okolicznościach grał chór Aleksandrowa, ani też w jakie prezentował walory artystycznych, śmierć artystów nie może stanowić żadnego powodu do zadowolenia.
Nie ma wątpliwości, iż w jakiś sposób niestety budził sympatię do Armii Czerwonej przynajmniej części słuchaczy, dzięki której możliwe było dokonywanie niejednego ludobójstwa. Jednak w katastrofie lotniczej zginęli ludzie, którzy mieli rodziny, plany marzenia i pewnie nawet w jakiejś części niezwiązane z polityką (ale oczywiście de facto byli jej częścią). Nie mam zamiaru bronić ani celu, ani repertuaru, ani stawiać w następnym zdaniu znaku równości, co należy podkreślić (Nie wszyscy potrafią celnie określić swój stosunek do chóru, jednocześnie podkreślając, iż się wcale z tragedii nie cieszą jak np. Tadeusz Płużański). Niestety ze strony innych szydzenie z tegoż zespołu w momencie największej straty jest równie odrażające co robienie tego samego ws ludzi bolejących nad śmiercią naszej delegacji pod Smoleńskiem. I trzeba o tym wspomnieć dlatego, że ludzie od lat walczą o sprzeczne ze sobą cele, złe, dobre, choć każdy myśli o sobie, iż to on jest człowiekiem po właściwej stronie. W tym jednak wszystkim ważne jest zachowanie pewnych standardów moralnych.
Bicie peanów na cześć (napiszmy to bez ogródek o chórze Aleksandrowa) chóru Armii Czerwonej jest dla ludzi znających historię bolesne i niesprawiedliwe. Jednak w obecnej sytuacji stanowi święte prawo tych, którzy czują że coś lub kogoś stracili. Dlatego ze swoją krytyką idei propagowania choćby wielu słusznie i źle kojarzących się pieśni należałoby w pokorze mieć jakiś umiar przynajmniej na krótki czas, choć chwilę poczekać. Można by tu w sposób cyniczny, acz usprawiedliwiony napisać przewrotnie i złośliwie - to nie za zbrodnie sowieckiego reżimu słuchacze kochali chór Aleksandrowa. To parodia tekstu, iż to nie za zbrodnie okrutnego ludobójstwa na Polakach czci się na Ukrainie OUN-UPA. Takie teksty to wyjątkowo obrzydliwa socjotechnika. W tym wypadku wrażliwość na uczucia ludzi, którzy cierpieli od totalitarnych reżimów jest naszym obowiązkiem. Nie należy pozwalać, aby budowali oni swój wizerunek na krwi niewinnych ludzi.
Polski Lwów to też rusofilia?
Pan profesor Przemysław Żurawski vel Grajewski użył wiersza jednego z najbardziej znanych polskich emigrantów w Wielkiej Brytanii, którą to społeczność chciał jak już wspomniano sprzedawać za doraźne cele polityczne. Należy się zatem zastanowić, czy gdyby Marian Hemar przeżył Grajewskiego nie napisałby o jego postawie równie ironicznego wiersza. Cóż to zestawienie wydaje się wystarczać, ale przypomnijmy, iż Hemar to najbardziej znany rewizjonista, pragnący do końca życia przywrócenia Lwowa w polskie granice. I bynajmniej nie był w tym pośród swoich kolegów i żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie odosobniony (z gen. Władysławem Andersem i gen. Stanisławem Maczekiem na czele). Tymczasem Żurawski vel Grajewski wyrażał obawy wobec polskiego rewizjonizmu ws. Lwowa, które przecież nigdy nie wychodziły poza poziom sentymentu i zniecierpliwienia antypolskimi incydentami na Ukrainie.
Co najważniejsze bezwzględnie widział w tym rosyjską rękę. 23 lutego 2014 roku w wywiadzie dla portalu „W polityce” powiedział: „Jeśli zatem wybuchnie bomba w Przemyślu i znajdziemy ulotki wskazujące, że to „UPA idzie wyzwalać”. Po czym w „odwecie” „Polacy” zdetonują bombę i rozsypią ulotki z informacjami, że „Lwów wraca do macierzy”, to powinni wszyscy być świadomi, że to są prowokacje rosyjskie. Retoryka do tego typu działań już się przecież zaczęła. Już mamy hasła rzucane przez Moskwę, że oto naziści rządzą na Ukrainie, już mieliśmy histerię w Polsce, że oto banderowcy się odradzają i zaraz będzie „Lachiw rizaty””. Od razu wypada stwierdzić, że powyższy fragment w sporej części był trafiony pod względem przewidywań kulą w płot, bo swoje analizy Żurawski buduje na zupełnie absurdalnych założeniach. Naziści rzeczywiście albo na Ukrainie rządzą, albo państwo w najlepszym razie po cichu wspiera ich kult.
Sam neobanderyzm podtrzymywany przez współczesne czynniki państwowe jest radykalną odmianą nazizmu, nie wszyscy jednak to wiedzą. Tak czy inaczej wątpliwości nie powinien mieć przeciętny zjadacz chleba co do kultu 14 Dywizji Grenadierów SS, który na Ukrainie ma się jak najlepiej. Pogrzeby wymierających weteranów odbywają się z wojskową asystą właśnie w mundurach SS rzecz jasna. Zabawne jest jednak to, iż nie widziałem, by Żurawski vel Grajewski kiedykolwiek określił wszelką jednostronną retorykę związaną z ukraińskością Przemyśla, czy jego „powrotem” (Sic!) na Ukrainę jako „prorosyjską”. A niestety takich przypadków (dalsze słowa podkreślam) na poziomie ludzi publicznych i wpływowych na Ukrainie było całkiem niemało. PŻvG uwzględnia jedynie wersję w transakcji wiązanej. I jedni i drudzy - bardzo wygodnie, zupełnie jak Adam Michnik - tylko czy ma to jakiekolwiek odbicie w rzeczywistości?
W konsekwencji resentymenty w odniesieniu do Lwowa i Przemyśla, pod każdym względem sobie nierówne, pojawiają się jako zrelatywizowane. W Polsce plany dotyczące jakiegokolwiek odzyskiwania faktycznie historycznie polskiego Lwowa nigdy politycznie nie zaistniały. A byłyby moralnie nieporównywalnie bardziej usprawiedliwione niż jakikolwiek bełkot na Ukrainie o „odzyskiwaniu” Przemyśla. Podsumujmy - żale Polaków o stratę Lwowa są jak najbardziej w kontekście historii i Jałty usprawiedliwione, a bajki ukraińskich nacjonalistów, którzy mają w swoim posiadaniu więcej niż powinni - absolutnie nie. I pomimo tego na Ukrainie w tej sprawie nieustannie pojawiają się publiczne incydenty z najwyższych półek, a w Polsce właśnie nie.
Stawianie tego na równym poziomie jest sprzeczne z polską racją stanu oraz interesem. I to stwierdzenie dotyczące jedynie poziomu werbalnego nie ma w tym wypadku nic wspólnego z rewizjonizmem, lecz polityką historyczną. Stawianie tego na jednej płaszczyźnie jest zbrodnią wobec pamięci. Nigdzie nie można było zobaczyć oskarżeń ze strony Żurawskiego o prorosyjskość ludzi, którzy w jakikolwiek jednostronny sposób majaczyli coś o ukraińskim Przemyślu. Zapewne dlatego, że nie mogłaby to być transakcja wiązana i Lwów ze strony polskiej i Przemyśl z „ukraińskiej”. A może uraziłby swojego kolegę i szefa Związku Ukraińców w Polsce Piotra Tymę? Przy czym Żurawski gra w podobnym tonie jak i Witold Jurasz junior.
Ten ostatni najwyraźniej udaje, że neobanderowskich wspominków o ukraińskim Przemyślu nie ma, ale wystarczyła jedna historyczna mapa z Lwowem w granicach II RP i robi rejwach na pół Polski. Efektem była cenzura plakatów „Biegu Niepodległości” w 2015 roku. W sposób identyczny oraz iście kretyński dziennikarka Bianka Zaleska oskarżyła kibiców Legii Warszawa o to, iż są opłacani przez Putina. Uczyniła to za napis na meczu w Kijowie zrobiony biało-czerwoną czcionką „Lwów – Wilno”. Gdy o tym wszystkim pomyśleć przypomina się inny wiersz Hemara, pt. „Trzy powody”, którego początek warto zacytować: „Nie idę z biegiem mody, Na żadne jakieś ugody Z żadnymi reżymieszkami. Mam trzy ważne powody: Raz, że jestem ze Lwowa. Lwów – tak wmówiłem sobie- Polega na mnie że mu Do śmierci świństwa nie zrobię, Że się nie będę bratał Z żadną rodzinną szują, Z tych co się Lwowa wyparły I jeszcze zbójom dziękują Za to, że nam go ukradli. Czas mija, świat się kręci Lwów jak „Titanic” tonie W ciemnościach niepamięci [...]”.
Nadziwić się zatem nie można z jaką łatwością niektórzy określają polskie sentymenty jako ruską prowokację. Ta ostatnia jest jak najbardziej w tym kontekście możliwa i rzeczywiście należy mieć na to baczenie. Dziwi jednak łatwość, w której pisze się o tym wyłącznie jako o rosyjskich prowokacjach nie zostawiając miejsca na inne powody. Pytanie wobec tego czy Polacy nie mają prawa mieć własnego zdania i celu sprzecznego z ukraińskimi nacjonalistami? I wreszcie czy neobanderowskie wiece we Lwowie czy pogrzeby esesmanów urządza miejscowa komórka FSB?
Kiedy pisze się o możliwej rosyjskiej prowokacji w kontekście polskiego Lwowa, należy wziąć pod uwagę także naszą wrażliwość związaną właśnie ze Lwowem (o Przemyślu nawet nie ma co wspominać). Bo Lwów jest polski tak jak piramidy będą egipskie, a Akropol grecki, niezależnie od tego kto i jaką zawiesi tam flagę. I nie - Wrocław nie jest wcale tak niemiecki jak Lwów polski, tutaj historia również nie jest symetryczna. Wszystko to nie oznacza jednak pretensji terytorialnych, nie popadajmy w absurd.
Jaki z tego morał?
Suma sumarum powyższe konteksty czyli mówienie o polskich sentymentach do Lwowa li tylko jako o możliwych rosyjskich prowokacjach, czy pogarda, przekąs i taniec zadowolenia na trumnach kilkudziesięciu członków chóru to moim zdaniem objawy psychozy. Politycznej psychozy poszczególnych osób - w teorii antyrosyjskiej. Gdy się bowiem weźmie pod uwagę tradycyjne rosyjskie teksty propagandowe o polskiej rusofobii w praktyce daje to na nie potwierdzenie. A przecież polski sceptycyzm wobec Rosji zawsze był świetnie uzasadniony racjonalnym doświadczeniem i miał swoje zdrowe granice. Mamy aż za dużo powodów, by na rosyjskie władze i wszelkie ich służby uważać. Ostatnim z nich jest trzymany przez Rosjan i niszczony pod pretekstem śledztwa (Sic!) wrak prezydenckiego Tupolewa. Wymyślanie kolejnych wyimaginowanych i robienie w tym kontekście z naszego narodu kretynów wcale nam nie pomaga.
Należy stwierdzić, że wstukiwanie napisanej w innym kontekście, uszczypliwej twórczości w momencie tragedii katastrofy lotniczej i śmierci kilkudziesięciu osób jest nie na miejscu. Dodam, że Żurawski vel Grajewski uczynił to w Boże Narodzenie, kiedy to powinien poczuć się zobligowany do refleksji. Refleksji nad nowonarodzonym Chrystusem. Cieszyć się tylko należy, iż rzeź niewiniątek nie została dokonana na dzieciach rosyjskich, bo PŻvG znów narobiłby „przypału”. Na zachodzie po takich ekscesach na nasze larum o zagrożeniu rosyjskim nikt poważnie nie spojrzy. Tak jak i coraz mniej podmiotów może nam proponować interesy z pominięciem Ukrainy (Nie chodzi akurat o Rosję i rurociągi, która i z pominięciem nas przytula się z Niemcami, bo o tym ludzie kochający „wymarzony” sojusz z Federacją Rosyjską milczą), której obecne władze za wyjątkiem pustych gestów i wyciąganych po pieniądze i pomoc dłoni - nie mają nam nic do zaoferowania. Oprócz tego, że istnieją rzecz jasna i już za to trzeba je ozłocić i cierpliwie znosić zniewagi.
Akces Ukrainy do umowy stowarzyszeniowej, Euro 2012, wojna na wschodzie w oficjalnej propagandzie usprawiedliwiają wstrzymywanie się niemal od wszystkiego, co mogłoby urazić Ukraińców. W przypadku chóru Aleksandrowa na Przemysławie Żurawskim vel Grajewskim wrażenia nie robi nawet śmierć wszystkich pasażerów samolotu. Aż dziw bierze, że Przemysław Żurawski vel Grajewski nie wyczynia pełnego drwin performance'u przed ambasadą Rosji. Tu do spełnienia rola Andrzeja Hadacza oczywiście odpowiednio dla uczelnianej powagi profesora. Cieszę się, że jego poziom empatii nie pozwolił mu sparafrazować innego wiersza Hemara: „Poleciał do Syrii chórek niczym mucha, spadł z nieba do morza i wyzionął ducha”. Poziom jego wrażliwości to nie jest tylko kwestia Rosjan, którzy oczywiście niekiedy z drwiącą miną krzywdzą nas ws. wraku ze Smoleńska. Taki sam jest wobec starych lwowian, Polaków w Wielkiej Brytanii, na Litwie, obrażanych przez niego ogólnie środowisk kresowych. Wygląda na to, jakby ten człowiek nie przejmował się absolutnie odpowiedzialnością, jaka na nim spoczywa. Bicie peanów na cześć walorów chóru Armii Czerwonej, tak jak zachowanie mogące wyglądać jak satysfakcja z tragedii nie wydają się być cechami, które przystają do polskiej tradycji.
Aleksander SzychtŹródło: prawy.pl