Jak informuje portal wPolityce „Andrzej Hadacz jako TW „Matka" donosił na kolegów z kopalni w Jastrzębiu Zdroju". Karierę Hadacza rozpoczęła obrona krzyża w 2010 roku. Po kilku latach w 2013 Hadacz skompromitował się udziałem w paradzie gejów. Od wczoraj media obiega informacja, że był tajnym współpracownikiem SB.
Jak pisałem w jednym swoich artykułów w 2013 roku: sprawa Andrzeja Hadacza jednego z obrońców „krzyża" sprzed Pałacu Prezydenckiego, który podczas parady pederastów poparł żądania sodomitów, wcale mnie nie dziwiła. Sprawa ta była dla mnie klasycznym przejawem patologii obecnej w naszych środowiskach. Patologii postaw i działań opartych na frazesach, a nie konkretach, działań sprzecznych z katolicyzmem, ale wykonywanych pod klerykalną banderą.
Patologia ta przejawia się między innymi tym, że katolicy głosują na polityków, którzy jak faryzeusze promują się z ambon, by po przejęciu władzy działać niezgodnie z nauczaniem Kościoła. Niewolne od patologii są media kościelne, promujące takich polityków bez względu na to, że popierają oni aborcję eugeniczną, że są za integracją z antykatolicką Unią Europejską, czy wspierają potępiany przez Kościół socjalizm.
Patologii, która od ponad 25 lat łamie kręgosłupy moralne katolików. Która zaowocowała tym, że w imię chorej lojalności względem rzekomo naszych reprezentantów: wieloletni przeciwnicy aborcji stali się zwolennikami kompromisu aborcyjnego - bo takie było stanowisko rzekomo naszej partii, antykomunistów akceptujących rzekomo naszego prezesa, który gloryfikuje Gierka i tych patriotów, którzy chwalą integrację z Unią Europejską bo rzekomo nasz prezydent podpisał akt likwidacji suwerenności i niepodległości Polski.
Ta patologiczna polityczna schizofrenia, powoduje, że prości ludzie, którzy zaufali rzekomo naszym elitom, nie widzą nic sprzecznego w równoczesnym popieraniu pederastów i obronie krzyża na Krakowskim Przedmieściu. I w tej perspektywie postrzegam Andrzeja Hadacza, zagubione, oszołomione dziecko patologii obecnej w naszych środowiskach. Produkt braku konsekwencji, logiki, przywiązania do pryncypiów. Choć nie wykluczam, że miał mocodawców którzy wykorzystali jego nieodpowiedzialność lub nie odpowiedzialność innych obrońców „krzyża". Dziś okazało się, że Hadacz już za komuny działał na niekorzyść Polski.
W sierpniu 2010 relacjonowałem na swoich blogach w artykule „Pseudo katoliccy obrońcy „krzyża"", jak zaczęła się kariera Hadacza i jemu podobnych. Nie ufając doniesieniom medialnym postanowiłem wówczas porozmawiać szczerze z ludźmi broniącymi „krzyża" na Krakowskim Przedmieściu, ludźmi których media przedstawiały jako przedstawicieli katolicyzmu i nacjonalizmu.
Okazało się wówczas, że środowisko obrońców „krzyża" ma swoją hierarchię. Było grono uczestników, kilku liderów, i ktoś sterujący obrońcami z zaplecza. Niewątpliwym liderem obrońców był pan siedzący w centrum zgromadzenia. Rola lidera sprawiała, że był zirytowany, gdy stojące wokół emerytki wchodziły mu w słowo. Pan niebędący stereotypem nobliwego emeryty, delikatnie mówiąc wyglądający jak osoba przez dziesięciolecia radośnie korzystająca z życia, odpowiadając na moje pytania wykazywał elokwencję i sprecyzowane poglądy. Bez problemu rozumiał moje pytania.
Po pierwsze chciałem się dowiedzieć od niego, czego symbolem jest wzięty w obronę „krzyż". „Krzyż" dla obrońców był przede wszystkim jest symbolem 96 ofiar (w tym działaczki proaborcyjnej i antykatolickiej). Po drugie symbolem katastrofy. Po trzecie symbolem takich wartości jak wolność i równość. Po czwarte (przy czym hierarchia nie była przypadkowa) chrześcijaństwa rozumianego jako miłość i pojednanie. Sam „krzyż" nie był dla obrońców ważny, ważne było upamiętnienie ofiar, dlatego bez wahania „krzyż" mógłby być dla jego obrońców zastąpiony pomnikiem lub tablicą.
Obrońcy szczególnie domagali się się upamiętnienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdy pytałem, czy nie przeszkadza im poparcie prezydenta Kaczyńskiego dla Traktatu Lizbońskiego deklarowali, że Kaczyński był zmuszony do podpisu okolicznościami, a sam Traktat przyniósł Polsce ogromne dotacje z Unii Europejskiej – w rzeczywistości realnie więcej wpłacamy do UE niż z niej dostajemy.
Z racji tego, że intrygował mnie symbol „krzyża" wykorzystywany przez obrońców, zadałem im klika pytań dotyczących zagadnień niezwykle ważnych dla katolików. Okazało się, że obrońcy są przeciw zakazowi zapłodnień in vitro, przeciw zakazowi aborcji. Takie deklaracje nie budziły protestów obrońców „krzyża" obwieszonych różańcami i krzyżami. Dopiero kiedy zapytałem się o stosunek obrońców do pani poseł Kluzik-Rostkowskiej, która poparła ustawę zakazującą karania dzieci, jeden z młodszych obrońców się zdenerwował i kategorycznie zabronił mi zadawania pytań. Moi rozmówcy karnie zamilkli. Młodszy od emerytów obrońca zaczął krzyczeć, że jestem prowokatorem a sprawy krzyża nie wolno mieszać z in vitro. Obrońcy zadeklarowali, że pytania o aborcję i in vitro są sprzeczne z ich protestem. Udało mi się jeszcze dowiedzieć od emerytek uczestniczących w rozmowie, że nie są związane z żadnymi ruchami w Kościele, ale za to były na pielgrzymkach do Medjugorie.
Wbrew propagandzie środowiska „Gazety Wyborczej" obrońcy okazywali się być zwolennikami integracji z Unią Europejską, zwolennikami aborcji i in vitro, osobami wykorzenionymi z katolicyzmu. Krzyże, modlitwy i różańce w ich rękach są tylko scenografią podkreślająca nastrój protestu. Obrońcy bez skrępowania deklarowali poglądy sprzeczne z katolicyzmem. Dekoracje religijne wykorzystywali instrumentalnie. I nie była to złośliwość, był to tylko wpływ kultury politycznej III RP, która katolicyzm sprowadziła tylko do dekoracji.
Przedstawiciele jednego z klubów tygodnika związanego z PiS deklarowali, że bronią miejsca, które jest symbolem pamięci o wydarzeniach. Wspominali też listę polskich prezydentów zabitych w zamachach (Narutowicza, Bieruta i Kaczyńskiego – znamienne było wymienienie w jednym szeregu wszystkich trzech). Deklarowali chęć upamiętnienia wszystkich ofiar. Na pytania o aborcję i in vitro reagowali z niechęcią. Kłócili się między sobą, kto i co może mówić. Jeden z młodszych obrońców zirytowany moimi pytaniami usiłował mnie pobić (niektórzy obrońcy wykazywali niezdrową agresję i pobudzenie, mieli przy tym problemy z werbalizacją swojej niechęci).