Ostatnio głośno zrobiło się o zawodowym prowokatorze Andrzeju Hadaczu. Okazało się, że w PRL-u był TW o pseudonimie „matka”, pracował w kopalni i z zaangażowaniem ideowym 19-latka donosił na kolegów. Nic oryginalnego, gdyby nie kariera w III RP. Najpierw objawił się jako prowokator w kwestii obrony krzyża po tragedii smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu, później bohater spotu wyborczego PO, w którym histerycznie krzyczy o swojej nienawiści do PiS i o chęci morderstwa na Jarosławie Kaczyńskim. W ostatniej kampanii prezydenckiej zasłynął jako gorący przyjaciel Bronisława Komorowskiego i prowokator burdy wymierzonej w Andrzeja Dudę przed telewizyjną debatą prezydencką. Światło dzienne ujrzały nagrania rozmowy Hadacza ze zleceniodawcą całej awantury.
I w tym wypadku III RP okazała się idealną spuścizną po PRL-u. W mętnej wodzie matactw i donosicielstwa służby specjalne czują się komfortowo.
Od czasów zakończenia wojny, sowiecki system komunistyczny, który obowiązywał także u nas, opierał się na rozbudowanej do gigantycznych rozmiarów siatce donosicielstwa. A było skąd czerpać wzory. Reżim porewolucyjny w ZSRR donosicielstwo udoskonalił do perfekcji . Tam każdy donosił na każdego. A donos przeważnie oznaczał karę śmierci dla tego, kogo dotyczył.
U nas system ten funkcjonował w złagodzonej wersji. Donosy w późniejszym PRL-u nie oznaczały śmierci, ale różnego rodzaju ostracyzm społeczny czy polityczny. Osoby, na które władza miała haki dostarczone od donosicieli, nie mogły zajmować ważnych stanowisk, były pomijane w awansach, publikacjach. Zostały skazane na zapomnienie.
Natura ludzka jest ułomna, skłonna do zła. Ludzie, którzy nazywają się chrześcijanami ,wyznają maksymy islamu. Oko za oko, ząb za ząb. Jeżeli podpadnie im sąsiad, współpracownik, kolega, chcą go zniszczyć. A najlepiej omotać go siatką donosicielstwa, a władze już będą wiedziały, co z nim zrobić.
Było to szczególnie bolesne w okresie II wojny światowej. Ludzie słali listy z donosami do gestapo. Opowiadał mi ojciec, który był dowódcą AK w okręgu w skierniewickim, że jeden z pracowników poczty był z oddziału i miał za zadanie likwidować podobne listy. A ludzie donosili naprawdę z błahych powodów. A to sąsiad mu kurę ukradł, a to postawił ogrodzenie zabierając skrawek ziemi sąsiadowi, a to dziewczyna chłopaka zdradziła. W zamian za interwencję zgłaszali swój akces współpracy. Wielu z nich udało się ukarać konspiracyjnymi wyrokami podziemia.
W czasach PRL-u wychowywanie szpiegów odbywało się już w szkołach. Nauczyciele promowali podszepty na ucho. Pamiętam, jak dyrektor mojego liceum w trosce o edukacje szpiegostwa założył tzw czarną księgę. Jeżeli coś się wydarzyło w klasie, na korytarzach szkolnych, a dotyczyło to nawet głupich uczniowskich psikusów, rozpoczynało się dyrektorskie śledztwo. Dyżurni klasowi brani byli na dywanik, a tam prośbami i groźbami wymuszało się nazwisko sprawcy incydentu. Gdy przesłuchiwany odmawiał współpracy, zostawał wpisany do „czarnej księgi”. Od tego czasu miał przechlapane. Nie wiadomo z jakiego powodu obniżano mu oceny ze wszystkich przedmiotów, nie mówiąc już o ocenie ze sprawowania. Musiał odpowiadać za każde najbłahsze potknięcia. Pan dyrektor niekwestionowany dyktator królował niepodzielnie, a uczniowie nienawidzili szkoły jak zarazy.
Tak wyedukowany w donosicielstwie młody człowiek wchodził w dorosłe życie. I później kontynuował swoją działalność na studiach, w pracy, wśród znajomych. Nauczony, że donosicielstwo popłaca, próbował niszczyć swoich oponentów. Kierownictwo wielu dzisiejszych instytucji nadal opiera się na donosicielach i stwarza dla swoich pracowników nie miejsca pracy a prawdziwe obozy przetrwania.
A esbecja łamała życiorysy wielu z nas, wynagradzając swoich TW sowicie. Najlepszym przykładem TW „Bolek”, który do dzisiaj robiąc z siebie niemal wariata, nie przyznaje się do winy. Zresztą każdy z ujawnionych agentów nie przyznaje się do donosów i zaprzecza oczywistym faktom.
Po 1989 roku nie potrafiliśmy się uporać się z rozliczeniem kapusi i do dzisiaj ten odór ciągnie się za nami. Ciągle na światło dzienne wychodzą mniejsze lub większe Hadacze, które nadal brużdżą w każdej dziedzinie życia. A robią to teraz z otwarta przyłbicą bez oporu donosząc na swoją ojczyznę do Brukseli .
Iwona Galińska