Viktor Orbán jak angielska królowa

0
0
0
/

Węgierska minister ds. rozwoju Zsuzanna Nemeth oraz szef rosyjskiego Rosatomu Siergiej Kirienko, w obecności premierów Węgier i Rosji Viktora Orbán i Władimira Putina podpisali we wtorek dwustronną umowę dotyczącą wzajemnej współpracy oraz budowy na terytorium Węgier kolejnych bloków elektrowni atomowej Paks.

 

 

To nie przypadek, że dokładnie w tym samym czasie minister spraw zagranicznych Węgier Janos Martonyi rozmawiał w Londynie ze swoim brytyjskim odpowiednikiem Williamem Hague'em na temat roli elektrowni atomowych w krótko- i długofalowych planach energetycznych oraz prawa do wolności.


Wprawdzie sygnowana przez obydwie strony umowa musi jeszcze uzyskać wyrażone w głosowaniu poparcie węgierskiego Zgromadzenia Narodowego, jest to jednak tylko formalność, gdyż za tym rozwiązaniem opowiada się zdecydowana większość parlamentarzystów. Nic zatem dziwnego w tym, że w międzyczasie szef gabinetu premiera Orbána János Lázár poinformował o już uzgodnionych warunkach pożyczki wartości 10-12 mld euro, której strona rosyjska ma udzielić Węgrom na rozwój siłowni w Paks, a której spłata przewidziana jest w ciągu 30 lat od chwili jej zaciągnięcia. Pierwszy nowy blok ma zostać uruchomiony już w 2023 roku.


Decyzja, że to Rosjanie mają wybudować na Węgrzech nowe bloki elektrowni jądrowej nie była zaskoczeniem dla opozycji. Ta ostatnia wprawdzie twierdzi, iż nie spodziewała się, że zadanie to powierzone zostanie właśnie rosyjskim specjalistom, i wykorzystuje sprawę dla zbicia politycznego kapitału, jednakże trudno wierzyć w te stwierdzenia tym bardziej, że decyzja o rozbudowie siłowni jądrowej zapadła w węgierskim parlamencie 30 marca 2009 r., czyli w czasie, kiedy władzę na Węgrzech sprawowała obecna, socjaldemokratyczna opozycja.


Elektrownia w Paks została zbudowana w l. 80 zeszłego stulecia, czyli tuż przed upadkiem Związku Sowieckiego, naturalną koleją rzeczy wydaje się zatem, że to właśnie Rosjanie, których technologię wykorzystano przy budowie obiektu, będą brali udział w jego rozbudowie. Jednak wiele wskazuje na to, iż był to zaledwie jeden z koronnych argumentów przemawiających za umową z Rosjanami...


W tym momencie warto zauważyć, że współpraca z Rosją daje Węgrom wiele korzyści. Ci ostatni – w przeciwieństwie do polskich przedsiębiorców – prowadzą z tym krajem intensywną wymianę handlową na skalę dotąd nie spotykaną, stanowiącą niejako trzon wzajemnych relacji. Rosja to trudny, ale bardzo chłonny rynek zbytu, co dla węgierskich przedsiębiorstw, znajdujących się często w złej kondycji finansowej, jest szansą na utrzymanie się na rynku oraz rozwój.


Viktor Orbán podczas wtorkowego spotkania z Władimirem Putinem potwierdził, że Rosja jest dla Węgier najważniejszym partnerem spoza Unii Europejskiej. Ta ostatnia sama wymusza rosyjsko-węgierskie zbliżenie, nadużywając prawa względem tego państwa oraz usiłując maksymalnie ograniczyć jego niezależność. Tymczasem Viktor Orbán świetnie rozgrywa tę partię, której elementem jest unijno-rosyjska konkurencja jeśli chodzi o wpływ w Europie, na korzyść rozwoju państwa węgierskiego. Przypomina w tym bardzo angielską królową Elżbietę I, która w podobny sposób wzmocniła swoje państwo, mimo że nie obyło się bez wojen.


Zakrawa na paradoks, że socjaldemokraci, z których wielu wywodzi swój polityczny rodowód wprost z poprzedniego systemu, sowieckiej okupacji, wyraża obawy, że „Viktor Orbán sprzedał Węgry Rosjanom”. Pogląd taki podziela m.in. Bernadett Szel z opozycyjnej LMP, ugrupowania, które domaga się ujawnienia szczegółów zawartego z Rosjanami porozumienia. Ta typowa gra na postsowieckie fobie nie może jednak przynieść konkretnych efektów, ponieważ to właśnie socjaliści kojarzeni są z niegdysiejszą kolaboracją ze Związkiem Sowieckim oraz demontażem państwa podczas swoich rządów w okresie niepodległości. To właśnie ci sami socjaliści, którzy nie pytając się społeczeństwa węgierskiego o zdanie, rozdali w zasadzie za bezcen węgierski majątek narodowy, teraz domagają się publicznej i społecznej debaty nad zawartą umową.


W polityce socjaldemokratów nie sposób doszukać się logiki, jeżeli nie poszukamy jej w... portfelu. Nie raz już udowodnili, że dla nich liczy się władza dla władzy, a przede wszystkim dla pieniędzy, co zresztą znalazło swoje odzwierciedlenie w licznych aferach z udziałem postkomunistycznych polityków. W „nowej komunie” czują się oni równie świetnie, co w starej, a w jednej i drugiej służą i służyli jedynie jako narzędzia dla realizacji obcych interesów.


Wojna, mimo że nie zbrojna, trwa między rządem Orbána a władzami w Brukseli, które postawiły sobie za cel ujarzmienie Węgrów oraz doprowadzenie do politycznego ostracyzmu premiera Viktora Orbána na europejskiej scenie politycznej. Przyzwyczajeni do pokornej usłużności większości europejskich polityków unijni biurokraci nie bardzo są w stanie poradzić sobie z szefem węgierskiego rządu. Potrafią grozić, lecz nie potrafią rozmawiać. Rosyjsko-węgierskie zbliżenie nie mogło spodobać się w Brukseli, do której coraz bardziej dociera, że pewne sprawy zaszły już za daleko, by dało się odzyskać kontrolę na Węgrzech. Sektor energetyczny jest tu jednym z wielu, chociaż może kluczowym.


O konieczności pozyskania nowych źródeł energii elektrycznej mówiło się na Węgrzech od dobrych kilku lat. Świadomość, że za dwie dekady zabraknie energii zarówno w zakładach produkcyjnych, jak i domach prywatnych, była - jak się wydaje - zdecydowanie wyższa niż w Polsce, borykającej się z dokładnie tym samym problemem. Węgrzy zdawali sobie sprawę, że funkcjonujące jeszcze stare i mało ekologiczne elektrownie należało będzie wkrótce zamknąć, a niezbędną energię pozyskiwać z innych źródeł. Import z zagranicy w ogóle nie wchodził w grę i to nie tylko dlatego, że wiele krajów ościennych i nie tylko ościennych ma podobną sytuację na rynku energetycznym. Uzależnienie kraju od dostaw energii to – z tego Viktor Orbán zdaje sobie świetnie sprawę – kręcenie bicza na własne plecy, szantaż energetyczny nie jest bowiem obcy współczesnej polityce.


Z wyliczeń ekspertów wynika, że do 2015 r. Węgry muszą pozyskać dodatkowe 3000 MW, natomiast do 2025 – 6000 MW. Nowe bloki elektrowni jądrowej jedynie częściowo rozwiązują problem, gdyż zapewnią dodatkowe 2000 MW, podczas gdy nadal brakować będzie 4000 MW. Budzącą kontrowersje kwestią jest bezpieczeństwo siłowni jądrowych.


Anna Wiejak
fot. Prawy.pl/A.Bruchwald

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Jeśli koniecznie chcesz skopiować materiał do swojego serwisu skontaktuj się z redakcją.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną