Chłodnym okiem obserwowałam histerię, jaka trwała wokół wyboru Tuska na przewodniczącego Rady Europy. Przeżywałam swoiste déjà vu, gdy niemieckie media przypuściły atak na Polskę, że w ogóle śmiała wystawić innego kandydata, niż pupil niemieckiej kanclerz.
Nawet nieprzyjazny często Tuskowi francuski prezydent Holland dezawuował stanowisko naszego kraju, a kpiąca po wielokroć z Tuska za to, że „ sobie nie radzi” francuska prasa prześcigała się w jego forsowaniu, jakby fakt, że mógłby zwyciężyć inny kandydat, nie mieścił się w głowie. Terroryzowały protuskością polskojęzyczne gazety niemieckie, prześcigając się w opluwaniu PiS, że śmiał nie poprzeć Polaka, którego forsowała Merkel, tylko zgłosił Jacka Saryusz-Wolskiego.
Tak jakby ten nie był Polakiem, a polski rząd MUSIAŁ koniecznie zatańczyć, jak mu zagrali eurokraci, dzierżący ster rządu eurokołchozu, których interesom wybór Tuska gwarantował status quo. Przy okazji powiało komunizmem, bo to aż komiczne, że europosłowie, którzy tak pilnują demokracji w Polsce, chcieli stworzyć sytuację, że… nie było wyboru, bo do czasu zgłoszenia Saryusz-Wolskiego, który i tak znalazł się na przegranej pozycji - jedynym kandydatem uzgodnionym przez radę eurokratów był Tusk. Przypominało to czasy, kiedy na I Sekretarza zgłaszany był w Moskwie jedyny słuszny kandydat Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, nad Wisłą - PZPR nad Sprewą niemieckiej partii komunistycznej. W innych demoludach było tak samo. Groziła nam powtórka z rozrywki.
Można powiedzieć, że Polska uratowała brukselską demokrację, choć towarzysz Timmermans jej brak tak silnie nam zarzuca, że aż domaga się sankcji. To co się działo i dzieje w Brukseli odsłoniło do końca cały ten unijny cyrk. Jestem pewna, że mimo brukselskiego ordungu politycznej poprawności, europejskie narody powolutku otrząsają się z utopijnego zaczadzenia, tęskniąc za łykiem autentycznej wolności. We Francji - gdzie wybory są już tuż tuż - Marine le Pen ma poparcie 1/3 wyborców, co było niedawno nie do pomyślenia. Pewnie i tym razem nie zwycięży, bo francuskie mediach w „jedynie słusznych rękach” znów ją zaszczują i skołują wyborców faszyzmem, choć ona zaklina, że jest tylko „antyMerkel”.
Warto było wystawić inną niż Tusk kandydaturę, żeby się przekonać o zachęcaniu przez Lecha Wałęsę Europy, by nie posłuchała polskiego rządu, bo „Tusk to bardzo zdolny człowiek”.
O tym, że zdolny świadczy pożyczka, którą jego partia, Kongres Liberalno-Demokratyczny, zaciągnęła na rozruch od niemieckich polityków. No i oczywiście Donald "panowie policzmy głosy" Tusk w krytycznym momencie nocnej zmiany, gdy wszyscy już tracili głowę, opanował sytuację i uratował Bolka.
Dla syna Wałęsy - Jarosława - wystawienie Saryusz-Wolskiego było zdradą, choć Tusk nie był przecież polskim kandydatem. Tak jakbyśmy nie mieli żadnych praw tylko musieli potakiwać. Nagonka na polski rząd europosłów Platformy Obywatelskiej i posłów z Nowoczesnej przypomniała reprymendę, jakiej parę lat temu udzielił nam Chirac za to ,że „ Polska nie skorzystała z okazji, by siedzieć cicho”.
Jestem dumna z tego, że nie siedzieliśmy cicho. Siedzenie cicho w Brukseli przez osiem lat rządów PO (za to pewnie Tusk został nagrodzony stanowiskiem „króla Europy”) wyszło nam bokiem. I cicho już nie będzie.
A jakie korzyści mamy jako Polska z Tuska - ”króla Europy”? Co przemawiało za tym, żeby go popierać? Kwoty muzułmańskich imigrantów, których bez szemrania chciał razem z Kopacz rozlokować w naszym kraju? Nikt też nie zajął się faktem, że rozpoczęła się procedura praworządności wobec Polski i ten „propolski” Tusk nie kiwnął palcem, aby nas wesprzeć. Przeciwnie. Jak informuje eurodeputowany Zbigniew Kuźmiuk, służby prawne Rady Europejskiej zareagowały bardzo ostro na tę propozycję KE. Uznały, że to wychodzenie poza ich kompetencje. - Były takie opinie czarno na białym. Tusk to zdusił i w ten sposób - można powiedzieć - umożliwił rozpoczęcie procedury”- stwierdził Kuźmiuk.
A jego przemówienie we Wrocławiu 16 grudnia w dniu przesilenia i próby puczu, gdy grupa posłów blokowała sejmową mównicę, naruszając prawo? Przecież wsparł ich, szykując sobie polityczne zaplecze na wypadek, gdyby nie przedłużono mu królewskiej funkcji. Wsparł, chociaż parę lat temu, gdy na krótko z okrzykiem „Wersalu nie będzie!” Samoobrona zablokowała mównicę, Tusk nie krył oburzenia. Powiedział potem w formie oskarżenia do Kaczyńskiego, gdy ten stworzył koalicyjny rząd z Samoobroną, że rząd ten ma twarz Andrzeja Leppera. W tym głosie była pogarda.
Tusk przez cały czas „awantury o Polaka” na stolcu brukselskim zapewniał o swojej neutralności. Kłamał. Uzasadniając stanowisko rządu w liście do europejskich przywódców, premier Beata Szydło napisała, że Tusk wielokrotnie przekroczył mandat używając swego autorytetu w ostrych sporach krajowych.
Ale Tusk eurokratom pasuje jak ulał. Jednak, gdy oni najlepiej czują się w swoim towarzystwie i kochają nas pouczać, nam w ich towarzystwie jest coraz gorzej. Czy warto było wystawiać Saryusz-Wolskiego, zdając sobie sprawę z tego, że kontrkandydat Tuska i tak nie wygra? Warto! Czasem trzeba być „anty Merkel” i zawsze należy zachować godność.
Alicja Dołowska