Środowiska przeciwne rządowi jeżeli nie mają racjonalnego tematu do protestu, wychodzą na ulice, aby zaprotestować wobec czegoś, czego nie ma. Tak było, gdy protestowano przeciwko rzekomemu wyprowadzanie Polski z Unii Europejskiej. Rządzący mogli zapewniać do woli, że nie zamierzają urządzać nad Wisłą żadnego Polexitu. Wszystkie autorytety na czele z Bronisławem Komorowskim sprzeciwiały się gorąco temu, czego nie ma i nie będzie.
Teraz przyszła kolej na nauczycieli. Związek Nauczycielstwa Polskiego od początku nie zostawiał suchej nitki na reformie edukacji. Protestowali przeciwko wszystkiemu. Zacząwszy od programu, a skończywszy na podwyżkach płac dla nauczycieli. Sławomirowi Broniarzowi przewodniczącemu ZNP ciągle coś się nie podobało. Ciekawe, że podczas rządów PO-PSL w czasie zamykania szkół, zawężanie programów nauczania, siedział cicho. Teraz, gdy szkoła polska doszła już do ściany zarówno w swoich programach wychowawczych jak i kształceniowych, gdy jej reanimacja stała się faktem, ruszyły protesty.
Jest to tym dziwniejsze, że chyba żadna reforma nie była tak ze środowiskiem konsultowana, jak reforma oświaty. Wiadomo było, że nie może być przeprowadzona bez wsparcia nauczycieli. Dlatego powołano zespół do spraw statusu zawodowego nauczycieli. W skład tego zespołu weszły związki zawodowe i samorządowcy. Nauczycielom zagwarantowano podwyżki, których harmonogram ma w kwietniu przedstawić minister Anna Zalewska i zapewniono o stałości zatrudnienia. W dobie niżu demograficznego, gdy nauczyciele często tracili zatrudnienie, a szkoły były likwidowane, taka gwarancja jest bardzo ważna. Mało tego, rząd zapewnił dodatkowy angaż dla 5 tys. nauczycieli.
Z dniem 31 marca upłynął termin na podjęcie uchwał ostatecznych przez samorządy. Według Prawa Oświatowego, to właśnie samorządy zostały zobowiązane do opracowania i stworzenia projektu uchwały w sprawie dostosowania szkół do nowego ustroju szkolnego, przyjęcia go, a potem skierowania do zaopiniowania kuratora. Kuratorzy mieli czas na wydanie tej opinii do 12 dni.
I wszystko szło zgodnie z prawem. Kuratorzy pozytywnie zaopiniowali wszystkie projekty. W niektórych wypadkach sugerowali zmiany. Tak było w Łodzi, gdzie samorząd nie przyjął zmian kuratora, tym samym nie podjął uchwały. Wówczas zmiany mają nastąpić na mocy ustawy.
W takiej rzeczywistości ZNP ogłasza strajk nauczycieli, domagając się podwyżek i zapewnienia ciągłości zatrudnienia. Typowy protest po fakcie. Środowisko nie ma alternatywy dla programu rządowego i chce jedynie wywołać awanturę. Wiadomo było, że szkoła w istniejącym kształcie nie spełnia swoich zadań. Gimnazja stały się wylęgarnią patologii. Dzieci po szóstej klasie podstawówki zostały wyrwane ze swego środowiska w wieku najgorszego buntu. Wychowawcy nie potrafili się z tym uporać. Podobnie z patologiami programowymi nauczania :z okrajaniem literatury do fragmentów, z powtarzaniem od nowa nauki historii od czasów starożytnych i zakończeniem nauki na drugiej wojnie światowej itp. Itd. Można by w nieskończoność rozprawiać o absurdach nauczania za czasów PO-PSL. Trzeba to było wszystko zreformować. Zintegrować nauczanie z wychowaniem, przygotować ucznia do dalszego życia, przywrócić kształcenie ogólne na wysokim poziomie, od nowa stworzyć szkoły zawodowe. Obecna szkoła ma być oparta na tradycji, a jednocześnie nowoczesna, dostosowana do wymogów XXI wieku.
ZNP po wcześniejszej krytyce programowej, ostatecznie skupił się na obronie pozycji nauczyciela. I ogłosił strajk. Według szacunków ZNP wzięło w nim udział 40proc. placówek przedszkolnych i szkolnych, według MEN ok. 11proc.
Strajk miał wymowę czysto polityczną. Wciągnięto w niego dzieci i rodziców, którzy nie wiedzieli, co w danym dniu mają zrobić z dziećmi. Dzwonili do szkół z pytaniami, czy uczniowie mają zagwarantowaną w godzinach strajku opiekę. Oczywiście nic takiego w szkołach nie miało miejsca.
Na dodatek po raz kolejny użyto dzieci do rozgrywek politycznych. Nie dość, że szalone matki brały dzieci na marsz aborcyjny, wtykając im w ręce tabliczki z wulgarnymi hasłami, to teraz szkoła uczy ich nienawiści i wprowadza chaos. W wielu domach maluchy od najmłodszych lat przesiąknięte są falą hejtu. Aby nie być gołosłowną, przytoczę pewne zdarzenie. Otóż dziewięcioletni syn moich sąsiadów, chłopiec bystry i inteligentny podczas wizyty u mnie chciał napisać na komputerze wierszyk na temat Kaczyńskiego, obrzucając go wulgaryzmami i obarczając za wszelkie zło. Moje tłumaczenia, że to nie jest jego sprawa na miarę dziecięcego wieku, trafiały w próżnię. Był dobrze zakonserwowany w swojej dorosłej już nienawiści politycznej. O gruntowną edukację zatroszczyli się już jego rodzice i szkoła.
Iwona Galińska