Unia Europejska powoli zdycha w konwulsjach. Chaotyczne próby jej ratowania nie zapowiadają sukcesu ozdrowienia, bo każdy niemal dzień przynosi wiadomości o porażkach.
Postawienie w roli bożka korporacji, konsumpcji i fałszywie kreowanej jedności, czy zaplątanie w eksperyment imigracyjny okazało się klapą. Narzucenie oficjalnej narracji o konieczności politycznej poprawności, wymuszanej w części państw na niepokornych obywatelach pod groźbą kary, zahamowało intelektualne wysiłki wielu ludzi w poszukiwaniu alternatywnych rozwiązań. Tymczasem unijne elity się skończyły, wygląda na to, że są odmóżdżone. One będą jeszcze czerpały ogromne korzyści z zajmowanych stanowisk, dopóki unijny gmach kompletnie się nie zawali, ale dla społeczeństw niewiele z tego wynika.
Społeczeństwa pozbywają się złudzeń i ani polityczne piruety w rodzaju lansowania Europy paru prędkości, czy „zróżnicowanej geometrii”, ani zaganianie Polski, Węgier, Czech czy Szwecji na siłę do strefy euro nie przyniosą naprawy, bo jest już „po herbacie”. Rozkład postępuje. Hipokryzja eurokratów polega na tym, że dobrze o tym wiedzą, lecz chcą ze status quo wyciągnąć kasy ile wlezie. Z przecieków wiadomo, że zarówno Niemcy, jak i francuska prawica przygotowują się na wariant opuszczenia strefy euro i opracowują bezpieczne scenariusze.
Nie przez przypadek Wielka Brytania opuściła UE i nie przyjęła euro. Nie przez przypadek Marine Le Pen, która ogłasza, że chce wyprowadzić Francję ze Wspólnoty i porzucić walutę euro, znajduje się w peletonie wyborczym. Pewnie nie wygra prezydentury, bo we Francji nadal bardzo żywotne są idee lewackie, ale mleko się rozlało. Europejczycy chcą zmian!
A co nowego mogą im zaproponować takie „autorytety” jak Juncker, Schulz czy Merkel? Nie żartujmy. „Establishment musi zapłacić za to, co zrobił”- twierdzi prof. Jan Zielonka, ekspert od polityki europejskiej, wykładający w Oksfordzie i w Ralf Dahrendorf Fellowship w St. Antony`s College. Od dawna obnażał intelektualny uwiąd eurokratów, a jego książki „Europa jako imperium” i „Koniec Unii Europejskiej?” nie pozostawiały złudzeń, że jest niedobrze, choć w Polsce nadal trwa prounijny amok. Unia Europejska nie ma pomysłu na siebie. Unijni przywódcy nie maja pomysłu na wspólną Europę. Koło się zamyka i gnicie postępuje.
Żenujące były występy Junckera na uroczystościach 60-lecia Traktatów Rzymskich, który mimo dobrze skrojonego garnituru, wyglądał jak menel. Wyciągał szefom państw UE krawaty, obściskiwał i walił „dobrotliwie” po policzku, na zasadzie „mordo ty moja”, szarpał się z papieżem Franciszkiem. Dochodzą słuchy, że jest alkoholikiem. Co alkoholik robi na stanowisku szefa Komisji Europejskiej? Przecież to skandal.
I choć zapowiada on likwidację rajów podatkowych i wprowadzenie dyscypliny unijnej w tej sprawie, ludzie mu nie wierzą. Prof. Zielonka wali prosto z mostu, że Juncker to symbol ancien régime'u. Przypomina, że jako premier Luksemburga uczynił ze swojego kraju raj podatkowy dla korporacji, podkradał wpływy budżetowe innym krajom. - Takie chcemy promować wzorce? Trzeba upaść na mózg, żeby wierzyć, że ludzie kogoś takiego kupią - stwierdza prof. Zielonka.
Prof. Colin Crouch, angielski socjolog i politolog uważa, że korporacje mają dziś zbyt dużą władzę nad rynkiem, między innymi dlatego, że w niektórych najważniejszych gałęziach gospodarki nie mamy innego wyboru niż postawić na koncentrację i monopol. To blokuje przestrzeń dla zdrowego wolnego rynku. Crouh twierdzi, że gdy jakaś korporacja przejmuje wielką część rynkowego tortu, z reguły zaczyna chcieć więcej władzy i przywilejów. Może sobie pozwolić na kosztowny lobbing, co jeszcze zwiększa jej polityczne wpływy. Prawdziwa zmiana nadejdzie dopiero wtedy, kiedy ludzie, zwłaszcza rządzący, zobaczą, jakie patologie w funkcjonowaniu demokracji powoduje ta sytuacja. Crouch wprowadził określenie postdemokracja, które oznacza uwiąd procesów demokratycznych, zlewanie się elit politycznych, kulturowych i ekonomicznych. Zwraca uwagę, że uznane demokracje tracą fundamenty i ewoluują w kierunku arystokratycznego reżimu.
O tym reżimie i wypadnięciu UE z torów demokracji mówi coraz więcej ekonomistów i ludzi idei. Słychać głosy, że Unia to oligarchiczna struktura pogrążona w korupcji, że większość decyzji wyciekło z parlamentów do różnych organów eksperckich, które nie pochodzą z wyboru: banków centralnych, sądów konstytucyjnych, czy Komisji Europejskiej. Mamy do czynienia z odejściem od polityki opartej na wspólnych zasadach, na rzecz nieformalnego zarządzania wspólnotą. Przecież Komisja Europejska jest wyznaczana, a nie wybierana i nie odpowiada przed żadnym elektoratem. Tych ludzi nie wybierają obywatele narodów, o których losie decyduje się w KE. Rada Europejska - międzynarodowa organizacja, która faktycznie dysponuje władzą ustawodawczą, spoczywa w rękach niemieckiej kanclerz Angeli Merkel.
Czy ktoś rozliczył ją do tej pory za zaproszenie ”uchodźców”? Za związane z ich zalewem zamachy terrorystyczne w różnych punktach zachodniej Europy? W artykule zamieszczonym 10 kwietnia w „The New York Times” Alan Johnson przypomina, że „Jeśli chodzi o unijną zasadę "pomocniczości", jest ona ignorowana we wszystkich sprawach, które mają jakiekolwiek znaczenie. Wola wyborców regularnie jest spychana na boczny tor”. Kanclerz Merkel sięga po argument „pomocniczości” wybiórczo, na przykład, gdy okazuje się, że Niemcy zaczynają tonąć pod falą uchodźców. Wtedy zasada solidarności przy wyznaczaniu kwot rozlokowania przybyszy w poszczególnych krajach, pasuje Niemcom jak ulał, podczas gdy nie można jej uwzględnić gdy Polska czy Dania protestują przeciwko rurociągom z rosyjskim gazem pod Bałtykiem.
Taka Unia nie przetrwa, bo jest niedemokratyczna i nie pomogą zaklinania. Włoska prasa nazwała obchody 60-lecia Traktatów Rzymskich „stypą”. Jest to przygnębiające, bo Polacy w większości opowiadają się za przynależnością do UE. Uwiąd demokracji w UE, o którym mówili już parę lat temu prof. Zielonka i prof. Crouch, jest faktem. Co z tym zrobimy to już temat na inne opowiadanie. Pokłosiem tej sytuacji jest dziś fakt, że w Europie budzi się coraz większa tęsknota zarówno tych z lewej jak i prawej strony do idei państw narodowych. Coś, co było ideologicznie nie do pomyślenia jako spoiwo liberalnej lewicy i liberalnej prawicy zaczyna przekształcać się w fundament. A tego jak diabeł święconej wody boją się w Brukseli. Ale sami sobie zgotowali ten los. W wielu krajach UE do głosu dochodzą siły polityczne, które całe zło widzą w Unii oraz europejskich, wyalienowanych elitach. „ Ludzie z Davos popełnili ogromny błąd myśląc o państwach narodowych, jak o żenujących anachronizmach wrogich dla demokracji. Wbrew temu, co sądzili, państwo narodowe jest jedyną stabilną podstawą” napisał Alan Johnson w „The New York Times”.
Alicja Dołowska