Odór wiosennych pięknotek
Goni, pędzi, gna wiosna. Ciepłe słonko gładzi mniej lub bardziej urodne lica płci pięknej i tej umownie brzydkiej. Robimy się jeśli nie bardziej śliczni, to choć łatwiejsi do zniesienia w porannym łazienkowym lustrze. Rośliny wypuszczają pąki. Nad polami, łąkami i ulicami smugi wiosennych zapachów. No, dość tych peanów na temat tego co widać, słychać i czuć. Coroczna wiosenna bajka. Nie ma się do czego przyczepić.
Czepię się. Cóż, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził… Spieszę wyjaśnić, że do widać nie mam aż tylu uwag, co do: czuć, chociaż na wiosenne widać też przychodzi zgrzytać zębami, gdy zwabieni pogodą ruszamy w nasze piękne lasy zażyć kontaktu z przyrodą – i od razu napotykamy zwały ubiegłorocznych śmieci. Łaskawe deszcze i śnieg zdołały wprawdzie nieco „przeżuć” hałdy opakowań po czipsach, soczkach itepe, których mnóstwo się nazbierało latem i grzybową jesienią. Niestety, przyroda „nie jada” butelek, a tych istne zatrzęsienie. Nic nowego – powiecie. Stara bida. Jak z tym walczyć? Wysprzątać? Jednakże na to trzeba by parę setek ochotników na każdy kilometr kwadratowy.
Ale wszak miałam się czepiać zapachów – nie widoków. Od razu wyjaśnię, że to marudzenie wiąże się z bezlitosnym stworem zwanym alergią. Ściślej mówiąc, z jej odmianą zapachową. Krąży ów stwór w przestrzeni – i wyszczerza zębiska polując na dużych i małych, młodych i starych. Dzieci, kobiety, mężczyzn. Trudniej przed nim zwiać niż przed stosami śmieci zalegających ojczystą niwę. Te można w końcu wyzbierać…
Polskę zamieszkuje najmniej kilka milionów uczuleniowców. Wśród nich ci dotknięci najciężej: astmatycy. Ich zdrowie a czasem nawet życie zależy od tego czy stanie im na drodze wrogi alergen, atakujący przez dotyk, choć częściej przez nos, usta i wywołujący ataki duszności, bywa, że skrajnie niebezpieczne. Może ktoś uzna
temat za nie wart uwagi, błahy - bo przecież jest tyle poważniejszych spraw. Ale nie sądzę, by uznał to za bzdurę astmatyk. Dla niego każdy wiosenny czy letni dzień, gdy ciepłe powietrze potęguje moc różnych woni, to loteria: uda się przeżyć bez ataku czy nie?
Na czele listy „dusicieli” tkwią perfumy; ciągnie się za nimi wielowiekowa tradycja nacierania ciała wonnościami. Patrząc nań w kontekście alergii dojrzymy jednak nie miły sercu obyczaj ale ponurą zmorę atakującą gdzie się da: na ulicy, w autobusie, sklepie. Walka z nią jest trudna. Można tylko apelować (czytaj: bić głową w mur) o powściągliwość w używaniu pachnideł. Perfumy, nie przeczę, wydzielają miły aromat jeśli naniesiemy na skórę drobną kropelkę. Lecz jeśli polewamy się od stóp do głów - a taka właśnie teraz moda - aromat zmienia się w duszący odór, który wynosimy na skórze poza dom. Po to się w końcu nawaniamy aby zwrócić uwagę na naszą kobiecość/ męskość. Wolno? Wolno! Przecież - już słyszę te głosy - żyjemy w wolnym kraju. Won zakazy!
Ewentualnym krytykom wyjaśniam, że nie jest to problem wydumany przeze mnie, ani też problem typowo polski. Przed parunastu laty dyskusja o granicach „perfumowej wolności” toczyła się w Szwecji, gdzie astma jest potężnym problemem, zbierając obfite żniwo chorób, cierpień a nawet zgonów. Otóż uznano tam za społecznie niezbędne postawienie tamy nadużywaniu w miejscach publicznych najbardziej zjadliwych alergenów: perfum. I zaczęło się! W ruch (głównie ze strony lewaków) poszły hasełka o wolności. Walczący o swobodę pławienia się w wonnościach mieli jednak gdzieś skutki tej „wolności” spadające na stronę przeciwną, poszkodowaną. Jakby nie było Szwedzi dostrzegli, że problem istnieje i wprowadzili stosowne regulacje. Może by i u nas?
Dziś w autobusie usiadła obok mnie solidnie wyperfumowana pięknota. Atak duszności udało mi się opanować dopiero po serii mocnych leków. Ten tekst wynika z mojej osobistej bezradności.
Zuzanna Śliwa
Źródło: prawy.pl