Antymatki
Czy miłość matki może zadusić, unicestwić osobowość? Uczynić z człowieka bezwolną kukłę? Niemożliwe? Niestety, taka również istnieje. Zadziwia, czasem przeraża. Jest niepojętym, odległym biegunem miłości zwykłej, dobrej, jaką spotykamy na co dzień. Są bowiem matki obdarzające dziecko tak bezbrzeżną, zaborczą miłością, że nie ma miejsca na nic poza tym. Matki powoje, oplatające każdą chwilę życia dziecka, rok po roku pozbawiające je szans na kształtowanie własnej woli, własnego poglądu na świat. Czyniące z niego emocjonalnego inwalidę, który bez zapytania rodzicielki o akceptację sam nie zrobi ani kroku nie tylko w okresie dzieciństwa czy dojrzewania lecz i potem - jako już dorosły.
Spyta ktoś jak można czynić matkom zarzut, że mocno kochają. Ale czy podobnie obezwładniająca miłość jest rzeczywiście tą, która uczyni życie dziecka udanym, pozwoli ułożyć je szczęśliwe? Nad problemem tym pochylają się nie tylko zatroskani świadkowie takiego podejścia do macierzyństwa: ojcowie, dziadkowie, ciocie, przyjaciele domu, ale też niemałe grono psychologów i psychiatrów.
Skąd ten temat? Z dwóch powodów. Pierwszy to obserwacja skutków podobnej miłości. Drugi: wydana ostatnio książka o tym traktująca. Ale po kolei…
Znam kobietę, którą mąż rzucił ją dla innej. Została z roczną córką. Świetna w swym zawodzie, mająca dobrze płatną pracę, którą mogła wykonywać w domu, swoim naczelnym celem uczyniła wówczas dziecko. Otoczenie chwaliło ją za samozaparcie i dobre radzenie sobie z macierzyństwem. Do czasu. Mała miała już kilka lat gdy zauważono, że coś jest nie tak. Przebywała ona na okrągło wyłącznie z matką. Na uwagi rodzonej siostry, że dzieciak potrzebuje towarzystwa innych dzieci, chociażby na podwórku, kobieta reagowała złością, twierdząc, że miejsce małej jest przy matce – i nigdzie indziej. Bo tylko matka ją naprawdę kocha i tylko jej musi słuchać. Skutki tego rzucały się w oczy. Dziewczynka zachowywała się jak kukiełka nakręcana głosem lub spojrzeniami matki. Szkoła, wbrew oczekiwaniom rodziny, niewiele zmieniła. Po lekcjach dom i mama. Zero wychodzenia, zero kontaktu z innymi. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pozornie posłuszna, już w ostatnich klasach podstawówki dziewczynka zaczęła pobierać za tę matczyną nadczułość stosowne „opłaty”. Był to jakby rodzaj buntu, gdyż matka nadal starała się nie puszczać jej na krok od siebie. W zamian córka żądała różnych zabawek i strojów, nie bacząc czy jest to możliwe. W latach licealnych ciche dotąd dziewczątko stało się naburmuszoną „królewną”, mającą własną rodzicielkę za służącą. A ta nadal oplątywała ją bezwarunkową ślepą miłością.
Spotkałam ją ostatnio, po wielu latach. Zestarzała się, posiwiała, rzadko z kimś rozmawia. A córeczka? Na pytanie o nią odeszła bez słowa. Nieco później dowiedziałam się, że trzydziestoletnia już pannica nadal żyje na jej koszt, nie potrafi związać się z nikim, bowiem rozkazujące „królewskie” fochy odpychają kolejnych adoratorów. Miłość przegrała.
Krótko po spotkaniu z ową matką wpadła mi w ręce wspomniana książka o takich właśnie kobietach, opacznie pojmujących macierzyństwo. Mądra książka. Nosi znamienny tytuł: Antymatki. Zaborcze w rzeczywistości realnej oraz w narracjach filmowych. Jej autor Grzegorz Łęcicki, teolog mediów, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego poddaje zjawisko analizie naukowej popartej doświadczeniem i zwykłym ludzkim odczuwaniem. Rzadko kiedy badacz zajmujący się więzią dziecko-matka trafia tak idealnie w sedno - i starannie porządkuje zagadnienie. Nie miejsce tu by dzieło szerzej omawiać. Nieco wyjaśnią tytuły niektórych rozdziałów: Toksyczna miłość powoju, Matki niechcianych córek, sług oraz księżniczek, Wypaczona miłość macierzyńska.
Gdyby mogły to przeczytać matki o jakich mowa, być może coś by do nich trafiło. Ale, szczerze mówiąc, nie mam złudzeń.
Źródło: prawy.pl