Wybory we Francji to niby nie nasza sprawa, bo to nie Polacy będą za tydzień wybierać prezydenta i pić piwo, które nawarzą. A jednak te wybory nas też dotyczą, choć za mało się o tym mówi. Po prostu po Brexicie znacząco zmienia się układ sił decyzyjnych w strukturach Unii Europejskiej i znaczenie Francji silnie wzrasta.
Jeśli weźmiemy serio słowa Emmanuela Macrona, który nie kryje, że stawia na deal francusko-niemiecki, to resztę możemy sobie tylko dośpiewać. Łatwo nie będzie, a nawet może grozić nam dyktat. Zwłaszcza, że wydmuszka banksterów i socjalistów już podczas kampanii pokazała swoje antypolskie oblicze.
To rzeczywiście obciach, że został wygwizdany przez robotników w swoim rodzinnym Amiens, gdzie właściciel zakładu Whirpool chce zwinąć firmę i przenieść ją do Polski, bo pod Łodzią skusiły go niższe koszty pracy i lepsze warunki inwestowania. Z tego powodu w Amiens trwa strajk, wykorzystywany w kampanii i przez Macrona i przez Marine Le Pen. Jednak deklarująca zamiar wyprowadzenia Francji z UE Le Pen jest w tej sprawie o niebo bardziej w deklaracjach uczciwa. Namawia Francuzów do tak wyśmiewanego nad Wisłą przez neoliberałów patriotyzmu gospodarczego i obiecuje załodze, że znajdzie dla upadającego zakładu kupca.
A Macron się sypnął. Ten wychowanek banku Rotschildów, wyszedł na cwaniaczka. Zdeklarowany liberał, zagorzały zwolennik Unii, zagrał, by się jeszcze bardziej podobać, antypolską kartą, czym dotknął nas do żywego. Pokazał przy tym jak bardzo jest obłudny, intelektualnie mizerny i w sposób cyniczny okłamuje mniej zorientowanych w funkcjonowaniu UE wyborców. Jego populistyczne wypowiedzi są objawem politycznej schizofrenii, skoro z jednej strony silnie deklaruje prounijność i respektowanie przyjętych w UE zasad - a więc w sposób oczywisty także tak fundamentalnych, jak swoboda przepływu pracowników, towarów, usług i kapitału. Z drugiej - napiętnuje Polskę - która jest gospodarczo po wyjściu z komuny jakieś 30 lat za Francją - za „dumping socjalny i podatkowy”, bo mamy niższe koszty pracy niż bogata Francja, która od siedemnastu lat pozwala sobie na 35 godzinny tydzień pracy.
To niebywałe, bo tym samym ten prounijny Macron kwestionuje zasady funkcjonowania UE i konkurencyjności. Z tych zasad wybiera sobie to, co jest mu wygodne. Napiętnuje nas więc także za opór przeciw przyjmowania nie przez nas zaproszonych imigrantów i wysiłki mające na celu porządkowanie polskiego prawa. Taka wybiórczość jest nie tylko skandalem, bo Macron grozi, że 3 miesiące po jego wyborze Polska zostanie objęta sankcjami - ale pachnie to na odległość totalitaryzmem. Jeśli uwzględnimy fakt, że po Brexicie, Paryż będzie mówił w Brukseli bardziej donośnym głosem, a zapowiadany przez Macrona deal z Niemcami może wymuszać na członkach UE totalitarne rozwiązania, o których się czasem przebąkiwało - takie jak równość podatków i płac – grozi nam, że staniemy się parobkiem Europy.
Leszek Miller uspokaja, że te nękania Polski za „dumping socjalny” to tylko słowa na użytek kampanii wyborczej i polski rząd niepotrzebnie emocjonalnie na to reaguje. Otóż nie, bardzo dobrze, że reaguje. Polska reakcja i nasz sprzeciw odnotowały francuskie media, a „Le Figaro”, nawet w większym materiale informacyjnym. Dopiero teraz nad Sekwaną usiłuje się w sposób przyspieszony wprowadzić debatę na temat dobrych i złych następstw globalizacji. Temat wprowadzony i rozgrywany w kampanii wyborczej Trumpa.
Francja znalazła się w potrzasku. Przeciw Le Pen zmobilizowano wszystkie polityczne siły i media. Nie tylko rzucił się jej do gardła establishment. Legenda francuskiego futbolu Zinedine Zidane, ukochany nad Sekwaną Zizou, apeluje o unikanie Frontu Narodowego jak ognia. Prezydenta Hollande`a, politycznego ojca Macrona, odwiedził nawet „Terminator” Arnold Schwarzenegger. Aparatczycy z Brukseli i Berlina popierają Macrona gorącym sercem, nawet przyklaskuje mu król Europy. Wmawia się ludziom, że Macron zdobędzie 60 procent głosów, a Le Pen nieco ponad 30.
Wczoraj jednak niektórym zrzedły miny, bo za głosowaniem za Marine opowiedział się lider „Francji Wstań”- Nicolas Dupont- Aignan, który był szósty z jedenastki kandydatów, zdobywając w pierwszej turze 4,7% głosów. Z kolei lewak Jean - Luc Melanchon wyczynia szpagaty, nie chcąc wskazać wprost swoim wyborcom, kogo powinni wybierać, choć sam deklaruje, że „nie zagłosuje na Le Pen”. Dziś od rana francuskie media donoszą, że Le Pen i Macron idą łeb w łeb.
Spora część Francuzów mówi, że wybór jest niemożliwy, bo to wybór miedzy dżumą i cholerą. Głosowanie na Macrona to jak wysłanie czeku in blanco, głosowanie na powierniczy produkt handlowy. Francję oplotły nie tylko afisze z podobiznami dwójki kandydatów, ale i transparenty:„Ani Le Pen, ani Macron”. „Ni banquier. Ni Raciste”. „Dosyć szantażu wobec głosowania”. Wiele osób zapowiada, że pójdzie do wyborów na znak sprzeciwu oddać „pusty głos”. Socjolodzy i politolodzy przewidują, że zwycięstwo Le Pen jest gwarancją „wariantu ulicznego”.
Francja pękła na pół. Wielkie miasta głosują na Macrona, konserwatywna z natury rzeczy prowincja - na Le Pen. Nie ma nikogo, kto by scalił obie części. Skąd my to znamy?
Alicja Dołowska