No proszę! Kto by pomyślał, że i Episkopat polski włączy się do świętej wojny „populizmem”? No, ale jeśli padł taki rozkaz, to do świętej wojny z „populizmem” muszą przystąpić wszyscy, pod rygorem wykluczenia z grona mądrych, roztropnych i przyzwoitych. Jak pisał Franciszek Maria Arouet zwany „Wolterem”, „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Toteż kiedy w sytuacji zachwiania się niemieckiej hegemonii w Europie mniej wartościowe narody podjęły próbę poluzowania sobie smyczy, natychmiast rozpoczęła się święta wojna z „populizmem”. Ten „populizm”, to inna nazwa demokracji spontanicznej. Demokracja bowiem, jak już wspominałem, występuje w dwóch postaciach: demokracji kierowanej i demokracji spontanicznej. Demokracja kierowana polega na tym, że obywatele wprawdzie głosują, ale zgodnie ze wskazówkami pani wychowawczyni, podczas gdy demokracja spontaniczna polega na tym, że głosują jak chcą. Ale gdzieżby tam pani wychowawczyni pozwoliła, by obywatele, znaczy się – suwerenowie – głosowali, jak chcą? Nie po to zainwestowała tyle w budowę IV Rzeszy, żeby jacyś obywatele, zwłaszcza należący do narodów mniej wartościowych, głosowali jak chcą i w ogóle – żeby robili co chcą! Kiedy obywatele głosują, jak chcą, i robią, co chcą, to jest właśnie populizm. Tymczasem obywatele mają robić to, co każe im pani wychowawczyni. To jest właśnie wolność prawdziwa, która – jak zauważył Sławomir Mrożek - jest tam, gdzie nie ma zwyczajnej wolności. Wystarczy popatrzeć, co się stało, kiedy popuszczono cugli Brytyjczykom. Zagłosowali, jak chcieli i teraz trzeba stawiać im zaporowe warunki negocjacyjne, że na początek mają zapłacić 60 mld funtów – a potem się zobaczy. Może się zreflektują i wycofają wniosek o wystąpienie z Rzeszy, ale kto wie – może się uprą i nie tylko się nie zreflektują, ale nie zapłacą ani złamanego pensa? W końcu Wielka Brytania leży na wyspie, ma broń jądrową i specjalne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, więc nawet pani wychowawczyni może dojść do wniosku, ze lepiej nie przeciągać struny. Dziury w niebie nie będzie – ale pod warunkiem, że pozostałe mniej wartościowe narody weźmie się krótko za mordę, żeby wszelkie mrzonki o poluzowaniu sobie obróżki raz na zawsze wywietrzały im z głowy. Temu właśnie ma służyć święta wojna z „populizmem”. „Populizm” został zastopowany w Holandii, tylko patrzeć, jak zostanie zastopowany w słodkiej Francji dzięki opatrznościowemu mężowi nazwiskiem Emmanuel Macron, którego francuska razwiedka wystrugała z banana na Wielką Nadzieję Białych i Czerwonych. Komisja Europejska w osobach niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Fransa Timmermansa właśnie wszczęła procedurę przeciwko Węgrom za to, że tamtejszy rząd wprowadził prawo, które nie spodobało się staremu żydowskiemu grandziarzowi finansowemu Jerzemu Sorosowi, który dopatrzył się w nim groźby zlikwidowania w Budapeszcie chederu buńczucznie zwanego Uniwersytetem Środkowoeuropejskim – no bo przeciwko Polsce to Komisja wszczęła podobną procedurę jeszcze w styczniu 2016 roku i pewnie będzie chciała efektownie ja zakończyć. Przypuszczam, że właśnie dlatego do walki z „populizmem” zmobilizowany został również Episkopat polski, który w specjalnym liście ogłoszony 28 kwietnia natarł uszu „nacjonalistom” - że mianowicie nie tylko popadają w sprośne błędy Niebu obrzydłe, ale w ogóle nie są patriotami.Warto przypomnieć, że walkę z „agresywnymi nacjonalizmami” zapowiedział jeszcze w roku 2000 niemiecki kanclerze Gerhard Schroeder, kiedy taktownie wyjechał do Gniezna, naprzeciw przybywającym z hołdowniczą wizytą przywódcom pięciu krajów środkowo-europejskich, zaludnionych przez narody mniej wartościowe. Jasne, że takim narodom nikt nie pozwoli na żadne „nacjonalizmy” zwłaszcza „agresywne”. W nacjonalizmy to mogą bawić się narody poważne, a nie jakaś hołota, więc już pani wychowawczyni nieubłaganym palcem wskaże, których nacjonalistów należy potępić – i ci zostaną potępieni przez rządców dusz – bo kiedy każdy w swoim kółku czyni to, co każe Duch Boży – to całość sama się złoży.No dobrze, ale co to właściwie jest, ten cały nacjonalizm? Jego najtwardszym jadrem jest pogląd, że każda wspólnota etniczna powinna się politycznie zorganizować w państwo. Taki pogląd może być w pewnych sytuacjach słuszny, w innych – już niekoniecznie. Na przykład wspólnotę etniczna stanowią Polacy i tylko tacy wrogowie naszego narodu, jak niemiecki kanclerz Otto Bismarck, odmawiali nam prawa do politycznego zorganizowania się w państwo. Ale wspólnotę etniczną stanowią też górale – lecz oni wcale nie chcą się w żadne państwo organizować, podobnie jak, dajmy na to – Kurpie. Więc ten pogląd może być raz słuszny, innym razem nie – ale nie ma w nim niczego demonicznego. Element demoniczny pojawia się w przypadku ekscesu nacjonalizmu, który nazywamy szowinizmem (od nazwiska literackiego bohatera Mikołaja Chauvin). Różnicę między nacjonalizmem i szowinizmem najłatwiej wyjaśnić odwołując się do analogii z życia rodzinnego. O ile zatem nacjonalizm można by porównać do postawy ojca rodziny, który uważa, że w pierwszej kolejności ma obowiązki wobec dzieci własnych, a dopiero w drugiej – wobec dzieci cudzych, to szowinizm polegałby na tym, że taki ojciec, w trosce o zapewnienie własnym dzieciom lepszego startu życiowego zacząłby cudze dzieci mordować. Po lekturze listu Episkopatu mam wrażenie, że potępiając „nacjonalizm” mieli na myśli szowinizm, ale szkoda, że takiego rozróżnienia nie przeprowadzili, wskutek czego list wydaje się w tej części nader powierzchowny. Zwłaszcza gdy jedną z przyczyn krytyki nacjonalizmu jest to, że jest on „ideologią”. To prawda – ale cóż w tym właściwie złego? Wyobraźmy sobie, że złapalibyśmy wszystkich Umiłowanych Przywódców i zapowiedzieli im, ze nie zostaną wypuszczeni na wolność, dopóki nie odpowiedzą na jedno pytanie – czy mianowicie chcą, żeby w Polsce zapanował dobrobyt, to znaczy – stan obfitości materialnej i poczucie bezpieczeństwa. Jestem pewien, że wszyscy odpowiedzieliby, że chcą bo nawet gdyby któryś nie chciał, to ze strachu by się nie przyznał. Zatem – skoro wszyscy chcą tego samego, to o cóż właściwie tak się spierają, ze mało się nie pozabijają? Ano, o rozmaite rzeczy, między innymi – o różnicę łajdactwa – ale niektóre spory są istotne. Bo jedni chcą budować dobrobyt gromadząc całą własność w ręku państwa i narzucając „plan doprowadzony do każdego stanowiska pracy”, podczas gdy inni woleliby upowszechnić własność prywatną i uwolnić gospodarkę od politycznej dominacji „państwa”. Nietrudno zauważyć, że tych m e t o d wprowadzania dobrobytu nie da się zastosować jednocześnie, bo one nawzajem się wykluczają. Trzeba zatem wybrać którąś z tych metod – a to one właśnie są ideologiami. Jak zatem widać, bez ideologii ani rusz, więc w tej sytuacji wyrzucanie nacjonalizmowi, że jest ideologią, wydaje się po prostu niemądre. Ciekawe, że Episkopat, potępiając nacjonalizm, ani słowem nie zająknął się na temat socjalizmu. On też jest ideologią, a w dodatku otwarcie sprzeczną z chrześcijaństwem, a konkretnie – z 7 i 10 przykazaniem Dekalogu. Wydawałoby się, ze skoro już tak pryncypialnie potępiamy „ideologie”, to i socjalizm tez powinien dostać za swoje. Tymczasem o socjalizmie w Liście – cyt. Czyżby Episkopat wszelką krytykę socjalizmu miał od Pani Wychowawczyni surowo zakazaną? To być może, bo przecież w Unii Europejskiej w pełnym natarciu jest rewolucja komunistyczna, w której instytucje unijne są wykorzystywane jako użyteczne narzędzia. Skoro tak, to nic dziwnego, że nieubłagany palec wziął na cel nacjonalizm. Najwyraźniej dozwolony będzie odtąd tylko internacjonalizm – podobnie jak za pierwszej komuny, kiedy – nawiasem mówiąc – on też był uważany za warunek sine qua non patriotyzmu. Jak ta historia się powtarza!Stanisław Michalkiewicz