Paradoksalnie Marine Le Pen ostatecznie rozegrała konkurencję polityczną. Teraz przez kilka lat Marcon będzie tonął razem z Francją. Odpowiedzialna będzie za to cała klasa polityczna, która go poparła. Marine nie będzie już musiała o niczym innym mówić, tylko przez najbliższe lata przypominać, kto popierał tego "chłopca w garniturku" – stwierdził Paweł Walo, komentując wynik wyborów prezydenckich we Francji. Pytanie tylko, czy Francuzów jest stać na to, aby „Macron tonął wraz z Francją”?
Co z tego, że Marine Le Pen będzie mogła przez najbliższe lata grać kartą „chłopca w garniturku”, skoro to nie rozwiąże żadnego z problemów, przed jakimi stanęła Francja.
Francuzi mają coraz mniej czasu na powstrzymanie trwającego kryzysu i ratowanie kraju przed muzułmańską inwazją. Z roku na rok rośnie bowiem liczba muzułmanów uprawnionych do głosowania. Demografia jest bezwzględna – rodowitych, białych Francuzów ubywa, przybywa za to muzułmanów. W 2016 r. 25 proc. nastolatków we Francji to muzułmanie i odsetek ten szybko rośnie. Liczby mówią same za siebie: w 1990 r. we Francji urodziło się 762 tys. dzieci, z czego ochrzczono 559 tys. czyli 73 procent. W 2015 r. we Francji urodziło się 760 tys. dzieci, z czego ochrzczono zaledwie 226 tys. czyli 29 procent.
Francuskie elity rządzą ludźmi odpowiednio uformowanymi mentalnie, aby przyjmowali bezkrytycznie francuski model społeczeństwa otwartego, równościowego, genderowego i uznającego prymat egoizmu nad wartościami rodzinnymi, zsekularyzowanego oraz – o zgrozo! - przekonanego, że wszystkie narody frankofońskie, czyli posługujące się językiem francuskim, przynależą do francuskiej kultury. Co więcej – akceptującego strategiczne pokrewieństwo ze światem arabskim i muzułmańskim, czego dowodzi poniekąd wybór Emmanuela Macrona na prezydenta Francji (warto zwrócić uwagę, iż uzyskał on 66 proc. poparcia, czyli zdecydowanej większości społeczeństwa francuskiego). W końcu to nikt inny jak tylko Macron postulował, aby kryterium przyjmowania muzułmańskich imigrantów stanowiła znajomość języka francuskiego.
Wprawdzie stosunkowo niezły wynik, jaki uzyskała Marine Le Pen (33,94 proc.) świadczy o tym, że część Francuzów ocknęła się z intelektualnego letargu i włączyła myślenie, jednakże okazało się, iż jest ich zbyt mało, aby zawrócić Francję z drogi islamizacji. Gwarantem tej ostatniej jest Macron, czego zresztą nie kryli przed wyborami muzułmańscy przywódcy duchowi.
Wielki Meczet w Paryżu wydał nawet specjalny komunikat, w którym stwierdził, iż "wybór Emmanuela Macrona [jest] nadzieją dla francuskich muzułmanów." Islamscy duchowni zadbali o to, aby wszyscy uprawnieni do głosowania muzułmanie spełnili swój obywatelski obowiązek i wzięli udział w wyborach. Podkreślali, że jest to tym ważniejsze „w obliczu groźby podziału społeczeństwa francuskiego, do którego nawołują niektórzy politycy”. Meczet podkreślił, że „przed drugą turą, która może okazać się decydująca dla losów Francji i jej mniejszości religijnych, wydaje się, że Francuzi muszą pozostać zjednoczeni w obliczu zagrożenia ze strony ksenofobicznych idei”. W związku z tym Wielki Meczet w Paryżu zaapelował o „masowe głosowanie” w drugiej turze wyborów na Emmanuela Macrona.
Tymczasem sam Macron, już po ogłoszeniu wyników wyborów, zapowiedział, że jego prezydentura otworzy nową kartę w historii Francji i nie sposób nie podejrzewać, że będzie to karta muzułmańska...
Nie ma co się oszukiwać, czas gra na korzyść muzułmanów, a na niekorzyść zideologizowanych i pozbawionych elementarnych odruchów samozachowawczych Francuzów, którzy już wkrótce w sposób zupełnie demokratyczny mogą przejść pod panowanie muzułmańskiej władzy i przyjąć prawo szariatu. Prezydentura Emmanuela Macrona będzie zapewne stanowić wstęp do takiego właśnie scenariusza.