TUJE TRUJĄ, PSZCZOŁY PŁACZĄ
- I co my tu widziem szanowne państwo? – spytał by warsiawski cwaniak, jadąc przez nasz piękny kraj. Wioski, miasteczka, miasta. Ogrody, parki, trawniki. A wszędzie gdzie okiem sięgnąć skupiska pikujących w górę lub płożących się u płota ni to drzew ni to krzewów. Kubek w kubek te same. Tak! Zgadliście! Tak. To ona. Tuja. Od najmniej dekady roślinna laureatka, wygrywająca każdy konkurs na temat „Co zrobić by przyozdobić ”. Polskę ogarnęła istna tujomania. A właściwie: trujomania.
Hodowcy/plantatorzy tuj zacierają łapki. Wzniecić taką modę – to jest coś! Że za naszą zachodnią granicą tuje każą wycinać, bo podobno ludziom szkodzi? A niech se każą. Nie będzie Niemiec…itd. Niegdyś tuja rosła tylko na cmentarzach. Teraz przy niemal każdym domu, na każdym podwórku! Polska tują stoi. Polak bez tui to zacofaniec i ciemnogród. Won staromodne graby, lipy, klony czy jesiony. Liście z tego opadają, sprzątać trzeba. A nasza tuja wdzięczna, pachnąca, wejdzie w każdą glebę, żreć temu nie trzeba dawać jakichś wyszukanych nawozów. Rośnie jak na drożdżach. Wszędzie. I choć durne ptaszki za nic na tym nie chcą usiąść, co z tego? Ptasie móżdżki wygody i mody nie pojmą. Pszczoły też omijają tuję wielkim łukiem. Taki ich owadzi bezrozumek.
Przeciwnicy tui walą argumentami. Ładnie pachnie? No więc powdychajcie to dłużej, szczególnie po przycięciu, gdy otwarta jest tkanka drzewa. Jednak ostrzegamy: to ryzyko, szczególnie dla osób wrażliwych, ze słabymi oskrzelami/płucami. Często gęsto kończy się zawrotami głowy, omdleniem, dusznościami albo nawet szpitalem. Przyczyna? Zatrucie oparami toksycznych tujowych olejków. Ta akurat kwestia jest dobrze udokumentowana badaniami. Kto nie wierzy, niech wpisze w wyszukiwarkę słowa: tuja toksyczność. Któryś ze specjalistów orzekł, że ów iglak to coś takiego jak azbest na dachu.
Do gromady antytujowców przystąpiłam nie bez przyczyny. Przed kilku laty mój stary pies złapał kleszcza. W mieście, na osiedlu gęsto obsadzonym wiadomo czym. Z trudem psinę odratowano. Na moje zdziwione: - skąd kleszcze w mieście? – zaprzyjaźniony weterynarz odparł krótko: - Z tui. Siedzą tam całe stada tego gówna. Tuja to jak macica dla ich rozmnażania. Że też nikt z tym nie zrobi porządku. W kółko leczymy zarażone psy. Ale ludzi, choćby ich kleszcze zagryzły, i tak nie przekona. Swoje wiedzą…
Wiem, że pisanie o tym jest jak walenie w pusty bęben. Psu na budę się zda. Jednak wspomnieć o sprawie trzeba, bo a nuż ktoś pojmie…
Niejako na antypodach tujomanii tkwi problem zaanonsowany w tytule tego felietonu. Pszczoła. Owad- szansa ludzi na dobre zbiory i zdrowie. Pszczelarze załamują ręce, skarżąc się na drastyczny spadek pszczelej populacji. Jedną z przyczyn, poza faktem zatruwania wszechobecną chemią, jest kurcząca się z roku na rok ilość tzw. pszczelich pożytków. Tym mianem określa się rośliny miododajne. Kiedyś, gdy nie brakowało bujnych kwietnych łąk, gdy w każdym ogródku gęsto było od wszelakiego kwiecia a ogrody wypełniano takimi drzewami jak lipa, akacja, klon (wszystkie na liście pszczelich pożytków), zaś troskliwi gospodarze dbali by było tam więcej czereśni, agrestu, malin, słoneczników, mniszka lekarskiego (też na tej liście) – pszczoły miały raj. Z czasem w miejsce owych szlachetnych drzew i kwiatów weszła wszechwładna tuja. W różnych jej odmianach. Wygodna, bo nie trzeba po niej sprzątać. Do tego każdy sąsiad ją ma – to i ja. Jak małpa, jak papuga. Wszyscy na jedno kopyto. Wolnoć Tomku w swoim domku. Co komu do tego jak ja się ozdabiam? Właśnie. Co komu do tego. Tyle, że po zsumowaniu otrzymujemy wynik niekoniecznie zachwycający.
Jeśli więc mamy do wyboru: tuja czy lipa, malina, agrest albo chociaż zwykła słoneczna forsycja – zastanówmy się i dodajmy coś od siebie. Dla dobra wszystkich. Pozwólmy żyć pszczołom. To także dzięki nim tańsze będą owoce, po które tak chętnie sięgamy.
Źródło: prawy.pl