Nie chodzę na smoleńskie miesięcznice, choć pamiętam o tragedii z 10 kwietnia 2010 roku. Nadal jest ona dla mnie ogromnie bolesna. Nie tylko dlatego, że znałam część ludzi, którzy zginęli , lecz przede wszystkim z tego powodu, że tragedia ta bardzo zaważyła na losach Polski i kondycji naszych elit, z których grona ubyło wielu wartościowych, zdolnych ludzi, jakich ze świecą dziś szukać w środowiskach politycznych. I których w polskiej polityce dotkliwie brakuje. Tę stratę będziemy długo, pokoleniowo nadrabiać.
Nieuczęszczanie na miesięcznice smoleńskie nie zabija mojej pamięci o tamtych ludziach i mojego bólu. Nie umniejsza tamtej straszliwej katastrofy, niezależnie od tego, co było jej przyczyną. Nadal nie wiem czy „polegli”, czy zginęli. Jednak miesięcznice w siódmym roku po tamtej narodowej tragedii są dla mnie trudne do zrozumienia.
Tym bardziej, że drugi rok przy władzy są ludzie PiS, którzy mają nie tylko determinację, ale też wszelkie dostępne w Polsce instrumenty, aby wyjaśnić, co się wówczas stało i to robią. Mówiąc szczerze, nie jest pewne, czy bez wraku, oryginałów czarnych skrzynek, pomocy z zagranicy (która nie jest wyjaśnieniem kompletnie zainteresowana), własnych przesłuchań obsługi z wieży na smoleńskim lotnisku, uda nam się wyjaśnić, co się naprawdę wówczas stało.
Jednak próbować trzeba. W tej sprawie nie powinno być dyskusji. To jest nasza powinność, imperatyw moralny, od którego nie ma ucieczki.
Nie biorę udziału w miesięcznicach, ale nie odmawiam tego prawa ludziom, którzy dla upamiętniania tamtej tragedii chcą uczestniczyć w comiesięcznej Mszy Świętej w warszawskiej katedrze św. Jana Chrzciciela, by potem procesją przejść pod Pałać Prezydencki, zapalić znicze, złożyć kwiaty i się tam modlić. Rozumiem, że wtedy chcą być razem. Nie zdumiewają mnie nawet przemówienia pod Pałacem Jarosława Kaczyńskiego, tym ostrzejsze, im bardziej napastliwe są szydzące z żałobników kontrmanifestacje na trasie od katedry do miejsca, gdzie odbywa się finał uroczystości.
Zachodzę w głowę, jak można zakłócać powagę takiej uroczystości wyciem i obelgami. Skąd w części Polaków taka nienawiść i brak tolerancji, choć na ustach i transparentach hasła na temat wolności. Wczoraj dla niepoznaki przynieśli białe róże. Jakież to obłudne mieszanie koloru niewinności z błotem, jakim obrzucali. Z jednej strony białe róże, z drugiej …w mordę Adama Borowskiego, b. opozycjonistę, jednego z uczestników miesięcznicy. Ten kontrast to klasyka dwulicowości, podstępności, hipokryzji. Definicja obłudy mówi o postawie kogoś, kto ukrywa swoje prawdziwe myśli, uczucia i intencje, aby zaprezentować się w lepszym świetle. Stąd słowa Kaczyńskiego o białych różach nienawiści.
Mieli swój sobotni Marsz Wolności, mają liczne kolorowe i „czarne” przemarsze, pikiety i manifestacje, dlaczego nie uszanują potrzeby ludzi, którzy co miesiąc chcą czcić ofiary smoleńskiej tragedii?
Co z tego, że co miesiąc? Ja nie mam takiej potrzeby ,ale oni mają. Przeginają? To ich sprawa, kwestia wewnętrznej potrzeby. Także okazja, by pokazać Rosji i światu, że nie zapominamy, z wszystkich sił będziemy dążyć do wyjaśnienia przyczyn tej tragedii. Zakłócanie miesięcznicy świadczy o braku zrozumienia polskiej kultury i tradycji. Są sytuacje, kiedy potrzebna jest powaga i spokój.
Myślę, że im większa agresja i nienawiść kontrmanifestantów, tym większy opór, by z tych miesięcznic zrezygnować, bo to działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego. I tak trwa niekończąca się opowieść, przeradzająca się w spór „o wszystko”. Walka moherów i ciemnogrodu z oświeconymi beneficjentami transformacji, którym rozdęte ego przyćmiło zwykłą przyzwoitość. Jeśli do tego dodamy napaści i obrzydliwe happeningi pod Wawelem w rocznice pogrzebu prezydenckiej pary, dopełnimy obrazu krajobrazu nienawiści.
W tej sytuacji nie da się zaprzeczyć, że miesięcznice w Warszawie i pod Wawelem są rzeczywiście polityczną nawalanką. Tyle tylko, że Polacy mają już od tego mdłości. Czas skończyć, panowie, z tym boksem. To nie są okazje do bicia w mordę i obrzucania błotem.
Mamy klincz. Jeśli uczestnicy miesięcznicy ogłoszą, że rezygnują z dotychczasowej formy upamiętniana smoleńskiej tragedii, kontemanifestujący napastnicy odtrąbią zwycięstwo, odtańczą sukces i szukać będą innej okazji „tańca na trumnach”. Tu nie ma złotego środka. Apele o powagę nie pomogą.
Przyjść z pomocą mógłby Episkopat. Ale on jest też podzielony. Poza tym, przy trwającej od dłuższego czasu nagonce oświeconych na polski Kościół i dezawuowaniu hierarchów, w których oświeceni widzą głównie pedofilów, homoseksualistów i krwiopijców, włączanie Kościoła, którego powinniśmy bronić, nie ma sensu.
Zatem ring wolny, następne starcie 10 czerwca. Innej drogi nie ma.
Alicja Dołowska