Nie będzie o seksie, tylko o zakładaniu spółek przez szefa Amber Gold, który sam przyznał, że zaczęły się mnożyć i w ciągu trzyletniej, niezwykle kreatywnej biznesowej działalności miał ich aż dziewięć. W tym miejscu warto wspomnieć, że Marcin Plichta zakładał je oficjalnie, a nie skrycie – z wpisem spółek do KRS- mimo prawomocnych wyroków, skazujących go za oszustwo. Aż się prosi, by zacytować kultową już wypowiedź Mirosława Drzewieckiego, odsuniętego od rządu w ramach czystki związanej z aferą hazardową, że „Polska to dziki kraj”. Bardzo dziki, skoro podobno wszyscy wiedzieli, że Amber Gold to piramida finansowa - jak stwierdził Marek Belka, czy „lipa” - jak kolokwialnie określił Michał Tusk. Na pytanie
, czy ktoś mu ułatwiał załatwienie wpisu w KRS, Marcin P. zapewnia, że nikt. Choć przyznaje: „ Byłem prawomocnie karany, także za przestępstwa dotyczące obrotu gospodarczego. Również prokuratorzy nie pytali go o tę sprawę.”
Zeznania Marcina P., zależnie od tego, co przyjmiemy za prawdę, rzucają kolejny snop światła na to szemrane, ale umocowane prawnie i wzmocnione politycznymi układami przedsięwzięcie, które ogołociło z oszczędności 19 tysięcy ludzi na sumę 851 milionów złotych. Klienci, którzy wierzyli w uczciwe intencje Amber Gold i wyrywają sobie teraz włosy z głowy, nie usłyszeli ani przeprosin, ani innej formy pokajania się,. Zdębieli słysząc: - Nie mam nic Polakom do zwrócenia! (…) To nie była piramida finansowa, tylko spółka z o.o. Nie zapadł prawomocny wyrok w tej sprawie –twierdzi Marcin P.
Ryzykowną biznesowo spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością (i inne takie spółki Marcina P.) zarejestrowano w podskokach nawet nie sprawdzając, czy był osobą karaną, przykładając tym samym rękę do narażenia klientów Amber Gold na utratę oszczędności życia. Ludzki dramat trwa: ktoś zabezpieczał w ten sposób przyszłość dwójki swoich niepełnosprawnych dzieci, wielu odkładało na czarną godzinę. Państwo rządzone przez koalicję PO-PSL olało swoich obywateli, ustawiając się po stronie cwaniaków, oszustów i własnych korzyści.
Całe polityczne otoczenie rozpostarło nad Marcinem P. parasol ochronny. Ktoś -dzięki przeciekom z ABW – ostrzegł go o założeniu telefonicznych podsłuchów, by mógł starannie kontrolować wypowiedzi. Poinformowano go usłużnie, że lada moment do splajtowanej jego firmy wejdą funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i urządzą kipisz. Niespieszna gdańska prokuratura dała mu dwa miesiące, aby ulokował ocaloną kasę i mienie, gdzie się da i rozpisał na rodzinę. Nie tylko układ gdański podał mu pomocną dłoń, ale i warszawski. Specjalna „kasta” prawników uwijała się jak w ukropie, by szefowi Amber Gold nie stała się krzywda, ale też by nie posypały się głowy jego sponsorów.
Nie powinniśmy mieć wątpliwości, że PO ochraniała Amber Gold, korzystając ze swoich wpływów w sądach, prokuraturze, służbach specjalnych. Świadczy o tym fakt umożliwienia Marcinowi P. wyczyszczenia kasy, pomimo tego, że Tusk i najważniejsi urzędnicy w państwie dysponowali już notatką ABW o tym, że Amber Gold to przekręt. Wcześniej zlekceważono ostrzegające komunikaty Komisji Nadzoru Finansowego. Trzeba też przypomnieć prowokację dziennikarską z sędzią Milewskim, który w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem podszywającym się pod urzędnika Kancelarii Rady Ministrów, zadeklarował Tuskowi takie postanowienie sądu, jakiego będzie sobie życzył. Członkowie komisji zachodzą w głowę, jak wytłumaczyć sytuację, w której ABW dokonując zajęcia dokumentów, nie przekazuje dokumentacji w całości delegaturze gdańskiej, lecz jej część elektroniczna trafia do warszawskiej. Czy to przypadek, że nie całość materiału zostaje przejęta i nie całość zgrana, lecz część zostaje bezpowrotnie utracona?
Leszek Miller zwraca uwagę, że w tej brudnej sprawie oprócz nazwisk polityków PO, pojawią się na pewno nazwiska ludzi z PSL, które współrządziło z Platformą. Jest pewien że ani PO, ani PSL nie wyjdą z tej sytuacji suchą nogą. Zobaczymy. Sejmowa Komisja ds. Amber Gold działa pełną parą, ale dotąd nie udało się wyjaśnić, gdzie podziała się kasa z tego złotego interesu. Ani kto był pomysłodawcą tej piramidy. Zapytany o to ,czy obawia się o swoje życie, Marcin P, nie odpowiedział .Odmówił też podania nazwisk polityków, którzy ustawiali się w kolejce do kontaktów z nim, poza wskazaniem osoby prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
Wsypał jednak Michała Tuska mówiąc, że płacił mu za dostarczanie informacji poufnych, które ten wynosił z gdańskiego Portu Lotniczego, gdzie był również zatrudniony. Zważmy, że Port Lotniczy… im. Lecha Wałęsy jest instytucją publiczną. Udziały w niej ma zarówno Skarb Państwa, jak i samorządy Gdańska Gdyni i Sopotu. Młody Tusk pracując tam pozyskiwał dla Mariusz P. informacje niejawne, trudne do zdobycia dla kogoś z zewnątrz. Sam Plichta przyznał, że było to dwuznaczne od strony moralnej.
Czy Donald Tusk może jeszcze raz powiedzieć Polakom, że jest dumny z syna?
Tym bardziej, że finansowane przez Amber Gold linie lotnicze OLT Express zamierzały przejąć polski lotniczy rynek przewozów pasażerskich i zniszczyć „LOT”., z następnym zamiarem odsprzedaży polskiego rynku niemieckiej firmie AIRBERLIN. Zapewne docelowo chodziło o LUFTHANSĘ.
Na pytanie, czy jest słupem, Marcin P. odmówił odpowiedzi. Analitycy spekulują, że w tle tego szemranego biznesu chodzi o interesy WSI, które wraz z niemieckim wywiadem opracowały ten projekt. Bankowcy, z którymi rozmawiałam, są przekonani, że nie uda się ani sejmowej komisji, ani prokuraturze pozyskać pełnej wiedzy o pomysłodawcach i reżyserach tej bulwersującej afery. Jak już stwierdził Bertold Brecht w jednym z songów, najważniejsi ludzie pozostają w cieniu.
Alicja Dołowska