Rada rada radzi

0
0
0
/

Socjalizm bez cenzury długo nie wytrzyma, to jasne. Toteż jak tylko zlikwidowano Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzurę, to zaraz w środowisku logofagów pojawiły się inicjatywy, by tę instytucję reaktywować – oczywiście w zmienionej formule i pod zmienioną nazwą. Tak powstała sławna Rada Etyki Mediów – samozwańcze gremium, uzurpujące sobie prawo karcenia, a przynajmniej sztorcowania wszystkich uczestników publicznego dyskursu – jeśli bisurmanią się w sposób nie zatwierdzony przez Panią Wychowawczynię.   Rada Etyki Mediów jest gremium samozwańczym, bo jej członkowie są wyznaczani „na zasadzie konsensusu” przez uczestników Konferencji Mediów Polskich, będącego rodzajem „czapy” nad rozmaitymi organizacjami dziennikarskimi i wydawcami. Tego rodzaju „czapy” były tworzone za pierwszej komuny, żeby Partia poprzez nie mogła nadzorować i dyscyplinować objęte „czapą” środowiska. Z tego powodu można do nich zastosować definicję kopalni srebra według Marka Twaina: „dziura w ziemi i łgarz na wierzchu” - z tą różnicą, że w przypadku Konferencji Mediów Polskich, w strukturze której funkcjonuje Rada Etyki Mediów, „łgarz” jest starannie ukryty, co skłania do podejrzeń, że chodzi o starych kiejkutów, które, za pośrednictwem takich wydmuszek, mogą sobie ręcznie sterować ważnym środowiskiem opiniotwórczym. Wprawdzie ludowe porzekadło głosi, że „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”, więc i Rada Etyki Mediów nie dysponuje żadnymi sankcjami wobec osób wyznaczonych do odstrzału, ale już samo tak zwane „napiętnowanie” przez rzeczniczkę Pani Wychowawczyni może delikwentowi napytać biedy, zwłaszcza gdy „posadę przecież ma w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru”. Doświadczyłem tego na sobie w roku 2006, kiedy to po ujawnieniu na antenie Radia Maryja, ze pan premier Kazimierz Marcinkiewicz w marcu 2006 roku obiecał panu Dawidowi Harrisowi, dyrektorowi Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, że sprawa żydowskich roszczeń majątkowych zostanie załatwiona do jesieni, obruszyła się na mnie lawina oskarżeń o „antysemityzm”, to znaczy – o „znieważenie narodu żydowskiego” - o co doniosło do prokuratury Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita oraz o „zaprzeczanie holokaustowi” o co doniósł do prokuratury prezes wtedy chyba jeszcze jednoosobowego stowarzyszenia im. Jana Karskiego z Kielc, pan Bogdan Białek. Chodziło m.in. o zdanie, że kiedy my tu jesteśmy zajęci wprowadzaniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie... - i tak dalej. Nawiasem mówiąc, to zachodzenie od tyłu trwa w najlepsze, a jego ilustracją jest utworzenie 27 marca br. w Warszawie Biura Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, któremu przewodniczy ten sam pan Dawid Harris, który w 2006 roku uzyskał od ówczesnego premiera Kazimierza Marcinkiewicza wspomnianą obietnicę. Za to frymarczenie polskimi interesami państwowymi nierychliwy Pan Bóg już pokarał pana Marcinkiewicza dozgonnym towarzystwem „Izabel” - ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o Radę Etyki Mediów. Otóż kiedy wspomniane donosy trafiły do prokuratury, napiętnowała mnie również Rada Etyki Mediów – co skwapliwie podchwycili funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu, w których panuje zasada wywodząca się jeszcze z czasów pierwszej komuny, ale oczywiście zmodyfikowana zgodnie z mądrością etapu. Za komuny wyrażał ją popularny anonimowy wierszyk: „W Poroninie na jedlinie wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować.” Dzisiaj całowanie gaci po Leninie nie jest już potrzebne, ale ze natura nie znosi próżni, to obowiązują inne zasady, które wyraża wierszyk zmodyfikowany: „Tam przy Czerskiej, na stoliku, śmierdzą gacie po Michniku. Kto chce w Polsce...” - i tak dalej. Zatem, kiedy Rada Etyki Mediów pryncypialnie i surowo mnie napiętnowała, zwróciłem się do pana red. Iłowieckiego, który w skład tej Rady wchodził, a którego znałem osobiście, by dostarczył mi tekst tego „napiętnowania” - bo trudno mi się bronić, nie znając oskarżenia. Odparł, że on tego nie ma i w ogóle nie widział takiego dokumentu na oczy. - No ale Rada twierdzi, że Pan go podpisał. - Skoro tak twierdzi, to tak musiało być, ale ja takiego dokumentu nie mam. - Kto w takim razie go ma? - Pani przewodnicząca Magdalena Bajer. - A czy mógłby Pan przekazać mi numer telefonu pani Bajer, bo chciałbym się z nią w tej sprawie skontaktować? Pan Ilowiecki przekazał mi numer telefonu do pani Bajer, która jednak oświadczyła, że ona ten żadnego dokumentu nie ma. Zapytałem tedy, w jaki sposób, w jakim trybie Rada formułuje swoje opinie – czy na przykład odbywa się jakieś głosowanie, a jeśli tak, to czy jest wymagane jakieś quorum, przy którym opinia może być uznana za opinię Rady, a nie prywatną opinię któregoś z jej członków – i w ogóle – czy Rada Ma jakiś wewnętrzny regulamin. Pani Bajer powiedziała mi, że oczywiście ma – ale stanowczo odmówiła pokazania mi go. Nabrałem w związku z tym podejrzeń, że żadnego regulaminu nie ma tym bardziej, że pani Bajer naciskana przeze mnie w sprawie dokumentu, na podstawie którego Rada puściła w obieg opinię o moim „antysemityzmie”, wyraziła przypuszczenie, że może on być „w komputerze pani Heleny Kowalik”. Jak nietrudno się domyślić, do komputera pani Kowalik dopuszczony już nie zostałem, a warto zwrócić uwagę, że pani Kowalik, a ściślej – pani Helena Kowalik-Ciemińska, od pewnego czasu występuje w składzie Rady Etyki Mediów we wszystkich kadencjach. Najwyraźniej musi cieszyć się zaufaniem Pani Wychowawczyni, która przy pomocy takich Rad pilnuje, by nasz mniej wartościowy naród tubylczy nie bisurmanił się w sposób nie zatwierdzony przez paneuropejskie gestapo z siedzibą w Wiedniu, które na tym etapie kamufluje się pod szyldem Agencji Praw Podstawowych. Stanisław Michalkiewicz

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną