Niewielki Grzybek, ale jaki ma kapelusz
Kiedy letnia aura za oknem flirtuje bezczelnie z jesienią, postanawiam nadrobić podróżnicze zaległości. Przeglądając spis białych plam w najbliższej okolicy, zatrzymuję palec na Sanktuarium budowanym przez Ojca Rydzyka. Byłem ciekaw, jak najbardziej wyszydzany człowiek ostatniej dekady, zarówno przez poprzedni rząd, premiera jak i cały medialny establishment, radzi sobie w nowej, teoretycznie sprzyjającej rzeczywistości.
Próbując zresetować obiegowe opinie, tkwiące w ludzkiej świadomości z powodu wieloletnich, nachalnych powtórzeń, nie bez wątpliwości, ruszyłem w kierunku Torunia. Jako żem topograficzny głupek, odpowiednio ustawiłem nawigację, by nie przeoczyć przybytku. Z uwagi na moje zmagania z zacnym Wydziałem Prawa i Administracji UMK, mijane okolice bezwiednie przypominały mi czasy egzaminacyjnych stresów, nie nastrajając mnie przyjaźnie do celu podróży. W trakcie jej trwania przypomniałem sobie przedziwny antagonizm łączący moje miasto z prastarym grodem znad Wisły. Zupełnie przy okazji uświadomiłem sobie, jak wielką rolę w ucywilizowaniu tego niezrozumiałego konfliktu odegrał Pan Tomasz Gollob, broniąc kolejno barw żużlowych klubów; „Polonii” i „Apatora”. Właśnie pointowałem moje rozważania, naprędce wymyślonym hasłem: „Bydgoszcz Toruń, dwie mieściny, i do wojny i do drwiny” , gdy moim oczom ukazał się monumentalny obrys „wklęsłej kopuły” Świątyni, a głos z nawigacji zaczął monotonnie powtarzać słowa; „dotarłeś do celu, dotarłeś do celu”. Powoli kluczyłem po parkingu, obserwując uporządkowaną okolicę. Po kolejnym powtórzeniu komunikatu zwyczajowo postraszyłem panią z nawigacji, że jak się nie zamknie to bezoperacyjnie zmienię jej płeć i szczęśliwie zaparkowałem, wyłączając silnik i dźwięk, coraz bardziej napastliwej baby. Przez chwilę zastanawiałem się na co mam się nastawić. Czy na zwiedzanie, podziwianie, czy na duchową ucztę w uświęconym miejscu. Tak niezdecydowany wszedłem do Sanktuarium. Stanąłem obok dwóch mężczyzn z zadartymi ku górze głowami.
- „Patrz pan jakie Bizancjum” – usłyszałem słowa jednego z nich. Powiodłem wzrokiem za ich spojrzeniem, dostrzegając windę w złotym kolorze sprawiającą wrażenie bardziej rydwanu do nieba niźli elementu komunikacji pionowej.
- „A więc, bardziej zwiedzanie” – pomyślałem.
Już niebawem okazało się, jak bardzo się myliłem.
Prowadzony cierniowym, marmurowym wzorem, zatopionym w granitowej posadzce, przemierzałem kolejne metry uświęconego przybytku. Wreszcie piękno, okiełznanego na wiele sposobów, szlachetnego kamienia doprowadziło mnie do Kościoła. Mając za plecami doskonale wykonaną, miedzianą stację Drogi Krzyżowej, przyklęknąłem przed oddalonym Ołtarzem Głównym. Po chwili skupienia zacząłem powoli rozglądać się wokół. Pomimo stylowej kłótni Świątynia zaczęła dla mnie oddychać jakąś nielogiczną harmonią. Z jednej strony cudna kamienna obwodnica, z drugiej mijany Anioł z mieczem, rodem z wyobrażeń fantasy. Z jednej smaczna, gotycka galeria świętych, z drugiej olbrzymie, nieco infantylne, malowidło przedstawiające panteon bohaterów, których rzędy, z przekonań historycznych, leciutko bym przerzedził. Nad tym wszystkim zupełnie inny realizm malarski, oddający hołd ponadczasowej sztuce sakralnej. Z jednej strony kunsztowne mozaiki i przepiękne witraże, z drugiej zaś odpustowa wielość kolorów i mnogość bodźców skutecznie mordujących próby skupienia. Kiedy tak kontemplowałem zastaną rzeczywistość, próbując ułożyć walczące ze sobą elementy w jedną całość, nieoczekiwanie zaczęła mi się wyłaniać myśl przewodnia tego monumentalnego przedsięwzięcia, z której nawet Twórca mógł nie zdawać sobie do końca sprawy.
Idea rzeczona ignorowała skutecznie chaos artystyczny, biorąc wyselekcjonowane elementy do swojego przesłania. Wiara, Rodzina i Miłość do Ojczyzny - ot krótkie hasła, które przy niemym udziale naszego Papieża, św. Jana Pawła II huczą nad tym Sanktuarium, gromadząc nieskończone rzesze Polaków. Gdy odkryłem sekret tego miejsca myślałem, że przeżycia duchowe odnajdę podczas kolejnej wizyty, kiedy to trafiłem do Kaplicy Adoracji Najświętszego Sakramentu. Przecudna, szara atmosfera tego miejsca, w otoczeniu subtelnie rzeźbionego Ołtarza oraz delikatnego szumu spływającej wody niemal natychmiast wrzuca człowieka w kanał osobistej łączności z Absolutem. Modlitwa w tej Kaplicy staje się indywidualna, rozczochrane myśli robią się zrozumiałe dla właściciela, przyjmując formę poukładanych przemyśleń, próśb i podziękowań. Gdy duchowo ukontentowany myślałem już o opuszczeniu Świątyni z kronikarskiego obowiązku ruszyłem w kierunku Kaplicy Pamięci Męczenników Polskich. Mijając wyjątkowe płaskorzeźby kolejnych sanktuariów Matki Boskiej przystanąłem przed Jej Katyńskim wizerunkiem. Poorana, niewiarygodnie oddanym cierpieniem, twarz Matki, oddaje ogrom bólu katyńskich ofiar. Ulotne przytulenie postrzelonego człowieka, z którego w tej chwili uchodzi życie, koi skutki niewyobrażalnego barbarzyństwa oprawców, lecz spojrzenie rodzicielki nadaje sens tragedii, którego my, w tym życiu, nigdy nie pojmiemy.
Zatopiony w myślach o tamtych czasach, zasiadłem w ławie Kaplicy Pamięci. Wróciłem do rzeczywistości poruszony monotonnym głosem z głośnika, wymieniającym kolejne nazwiska, wyryte na olbrzymiej granitowej ścianie. Były to nazwiska Polaków, którzy w czasie drugiej wojny światowej zginęli z rąk Niemców, niosąc pomoc Żydom. Gdy zatopiłem się w lekturze elektronicznego wyświetlacza, przybliżającego historię każdej z wymienianych osób usłyszałem niespodziewanie swoje nazwisko. Szybko znalazłem odpowiedni opis o Józefie Posłusznym, ukrywającym ośmiu Żydów. Niemal natychmiast ustaliłem związki rodzinne i pomodliłem się za duszę dalekiego wuja i Jego podopiecznych.
Wsłuchany w brzmienie kolejnych nazwisk pomyślałem jak wielką pracę wykonał o. Tadeusz Rydzyk, tworząc ideowe zręby tej Kaplicy. Jaką wagę ma to miejsce w kontekście światowych kłamstw. Dzisiaj wiem, że każda wycieczka z Izraela powinna zaczynać się od Torunia, a nie od Oświęcimia, w którym zginęło najwięcej Polaków. Każdy przedstawiciel żydowskiej diaspory winien na kolanach zapoznać się z tym miejscem, a Prezydent swoją edukację historyczną o stosunkach polsko-żydowskich powinien zacząć od odwiedzin tej Kaplicy, miast pleść historyczne bezeceństwa o pogromie kieleckim. Czyż nie byłoby ze wszech miar uzasadnione, by głowa naszego państwa, jeśli już czuje taką potrzebę, zamiast w Pałacu prezydenckim, odpalała chanukowe świece właśnie w tej Świątyni. Żywię głęboką nadzieję na refleksje, w tym zakresie, pana Prezydenta.
W drodze powrotnej z dumą myślałem o kolejnym, zacnym Posłusznym, który uzupełnił szeregi moich krewnych swoim szlachetnym żywotem. Obiecałem sobie odwiedzić bydgoską ulicę imienia mego wuja Leona Posłusznego, aby po raz kolejny poczuć, sens uczciwości, społecznego oddania i wiary w wartości, w dzisiejszym, tak pokręconym świecie.
Rozmyślałem także o człowieku, którego nie znam osobiście. O człowieku i Jego dziele – zakonniku Tadeuszu Rydzyku. Dzisiaj mało kto wyobraża sobie Toruń bez tego człowieka. Jedna osoba stworzyła z tego miasta emocjonalne centrum, biegunowych uczuć. Dla bezideowego lewactwa – znienawidzony ośrodek zgliszczy poprawności politycznej. Dla Katolików – miejsce zawierzenia, pamięci nauk św. Jana Pawła II-go, katolickiej myśli patriotycznej rodziny. Dla „postępowych” intelektualistów i ludzi małego ducha – siedlisko wstecznictwa, usankcjonowanej grabieży emeryckich majątków i państwowych dotacji. Dla partii politycznych – łakomy kąsek maryjnego elektoratu, dla którego zdobycia można na chwilę przyklęknąć. Dla Tuska i jemu podobnych – moherowa zbieranina.
A dla mnie? Cóż, to wielce skomplikowane. Wyjechałem z miejsca, którego rozmach pozytywnie przytłacza. W dobie blichtru i przesadnych złoceń nagminnie powstających, za saudyjskie pieniądze, meczetów w Europie, chcę takiej chrześcijańskiej enklawy. Mam radość i dumę, iż w minimalnej cząstce uczestniczę w dotacjach państwa, bez względu na ich koniunkturalizm. Zdecydowanie wolę bowiem, by moje podatki były budulcem sanktuarium niezniszczalnych wartości, niźli częścią epokowego wydarzenia artystycznego, w którym goła baba masturbuje się krucyfiksem. Bezmiar państwowych dotacji, rządów poprzedniej dekady na łajdackie przedsięwzięcia przeróżnych, szemranych fundacji, czy g-warte wydarzenia artystyczne przeraża swoim ogromem.
Nie potrzebuję wydumanej charyzmy Księdza Rydzyka, by uwierzyć w Jego intencje. Te intencje można dotknąć i ogarnąć ludzkim okiem. Wyższa szkoła, która powoli przejmuje rolę KUL-u z poprzedniej epoki, gdzie cenzurą staje się tylko dziesięć przykazań i etyka wykładowców. Biznesowe przedsięwzięcie zmierzające do eksploatacji źródeł geotermalnych, którego efekty odczują nie tylko współczesne, ale i przyszłe pokolenia Torunian. Radio, które stanowi jeden z ostatnich bastionów europejskiej myśli chrześcijańskiej, nie tylko zakonnej, ale i świeckiej. Radio, które doprowadziło do afirmacji braterstwa i bliskości ludzi, w sposób bezpardonowy hamujące skarlały pęd konsumpcjonizmu. Radio, które niekiedy w koślawym, emocjonalnym i pełnym błędów stylu daje rękojmie, że zmierza do prawdy. Radio, z którego ktoś do mnie mówi, a nie tylko wyśpiewuje piosenki na chwałę reklamodawców i najczęściej niemieckich właścicieli. Radio, którego przesłanie nie pomija nikogo, bez względu na stan ducha, wykształcenie czy intelektualny poziom słuchacza. Telewizja, wpisująca się w zrozumienie mechanizmów współczesnej ewangelizacji, zbudowanej na tradycji i szlachetnych odnośnikach. Wreszcie Sanktuarium PW. Najświętszej Maryi Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i Św. Jana Pawła II, stanowiące zwieńczenie, jak również opokę dla tych wszystkich przedsięwzięć oraz kolejnych, których zaczynu należy szukać w sercu i umyśle jednego, najbardziej wyszydzanego i lżonego na przestrzeni historii, polskiego zakonnika.
Opuszczając parking uświęconego miejsca, bogatego w relikwia św. Papieża, przepuściłem starego golfa jadącego z naprzeciwka. Za kierownicą którego dostrzegłem uśmiechnięte oblicze niewysokiego Ojca Redemptorysty. Wesoło skinął głową i pomknął w swoją stronę.
Kiedy pod koniec mojej podróży dostrzegłem tablicę z napisem; „Bydgoszcz” byłem już pewien, że zdecydowanie bliżej mi do symbolicznego moherowego beretu w białoczerwonych barwach, niż do topowej, niemieckiej, ruskiej, żydowskiej czy amerykańskiej rogatywki.
Leszek Posłuszny
Źródło: prawy.pl