Irene van der Wende nie dała się uciszyć władzom SGH

0
0
0
/

Spotkanie z holenderską obrończynią życia doszło do skutku... przed budynkiem Szkoły Głównej Handlowej, jako że rektor tej uczelni uznał, iż prelekcja Irene van der Wende nie spełnia rzekomo wymogu naukowości i nie zezwolił na nią w murach uczelni, odpowiedzialność za swoją decyzję zrzucając na... studentów. Postąpił tak mimo że feministki, którym nawet jeżeli posiadają stopnie naukowe daleko do prawdziwej nauki, nie mają problemów, aby przemawiać na SGH. Władze SGH zakazały spotkania dosłownie w ostatniej chwili, twierdząc, że mówienie o osobistej traumie związanej z aborcją jest ideologizacją. - To jawna dyskryminacja – powiedziała w rozmowie z portalem Prawy.pl Irene van der Wende, dodając, iż jest jednak do takich sytuacji przyzwyczajona, jako że w czasie jej prelekcji wygłaszanych w Holandii zawsze znajdują się ludzie, którzy chcą jej uniemożliwić mówienie prawdy o aborcji. Tymczasem istnieje duża społeczna potrzeba uświadamiania kobiet, ale również i mężczyzn co do rzeczywistych konsekwencji aborcji, która kończy się śmiercią dziecka, ale i potężną traumą dla kobiety, traumą, która zdaniem Irene jest o wiele gorsza niż ta doznana w wyniku gwałtu. - Jeżeli nie znasz wszystkich konsekwencji aborcji, jak możesz podjąć w pełni świadomą decyzję? - pytała, zwracając uwagę, iż w klinikach aborcyjnych oraz u lekarzy kierujących na aborcję na próżno szukać informacji o wpływie aborcji na psychikę kobiety. Prawdę o rzeczywistym wymiarze poaborcyjnego cierpienia, którego doświadczyła także Irene, skrzętnie się ukrywa, aby biznes mógł dalej się kręcić. Irene jest jednak optymistką. - Skoro udało się znieść niewolnictwo, a przecież wówczas ucierpiały potężne interesy, to uda się powstrzymać zabijanie dzieci nienarodzonych – mówiła, opisując poszczególne etapy swojego uświadomienia, czym jest aborcja, aż po uzdrowienie. W rozmowie z portalem Prawy.pl przyznała, że w zasadzie wszystkie holenderskie instytucje państwowe są zaprzęgnięte w aborcję i eutanazję, zatem o tym, żeby przemawiać za życiem w jakichkolwiek holenderskich instytucjach nie ma w ogóle mowy. Polska uczelnia zatem nie okazała się na tle zbrodniczej Holandii wyjątkiem. - Mimo tego, co mnie tu spotkało, że usiłowano mnie ocenzurować, cieszę się, że przyjechałam do kraju, w którym większość społeczeństwa opowiada się przeciwko aborcji. To naprawdę wielka ulga – powiedziała nam Irene. Irene van der Wende zwróciła również uwagę na nierówne traktowanie przez media działaczy pro-life i aborcjonistów. - Kiedy w Holandii zamknięto szereg klinik aborcyjnych, ponieważ udowodniono im malwersacje finansowe, żaden dziennikarz o tym nie napisał – zauważyła. Podczas swojej prelekcji przed budynkiem SGH, która na tyle wzbudziła zainteresowanie studentów, że wyglądali przez okna, przysłuchując się jej, Irene van der Wende przybliżyła metody uśmiercania dzieci nienarodzonych – bestialskie i jakże powszechne. - Kiedy patrzę na ten wizerunek Hitlera – mówiła, wskazując na jeden z rozstawionych transparentów Fundacji Pro Prawo do Życia – zastanawiam się, jak okrutnymi są społeczeństwa zabijające dzieci w łonach matek – nie kryła bólu, przyznając, iż czuje do nich wszystkich – niechcianych i mordowanych – ogromną miłość. To właśnie ta miłość nakazuje jej podróżować po świecie i być głosem tych, którzy sami nie są w stanie wykrzyczeć swojego bólu i swojego pragnienia życia. - Dla mnie bohaterką jest moja matka – przyznała Irene, dodając, iż sama również poczęła się w wyniku gwałtu. - Moja matka chciała zabić nas obie, chciała popełnić samobójstwo, ale w ostatniej chwili stwierdziła, że nie może tego zrobić – wspominała, zaznaczając, iż gwałt dokonany na jej matce był rodzinną tajemnicą, którą znali wszyscy, ale nikt się z nią nie podzielił, żeby jej nie obciążać. „Dokonałam aborcji i tego żałuję” takie słowa znalazły się na emblemacie przypiętym do kurtki Irene van der Wende. I mimo że tak wiele lat upłynęło od tych dramatycznych wydarzeń to nadal, kiedy o tym mówiła, w jej oczach kręciły się łzy. A przecież sama deklaruje, że jest już pogodzona ze swoim grzechem... Tylko, czy świadomość, że jest się matką martwego dziecka, które zabiło się jedną pochopną i niekoniecznie świadomą decyzją, można tak po prostu przyjąć, pogodzić się z nią? Może właśnie dlatego Irene niestrudzenie uświadamia kobiety odnośnie do rzeczywistego wymiaru aborcji, aby oszczędzić im tego cierpienia, które stało się jej udziałem? - Kiedy po gwałcie okazało się, że jestem w ciąży i skierowano mnie na aborcję nie słuchałam mojego sumienia – wspominała. - Uważałam, że jeżeli państwo i prawo coś dopuszcza, to musi być to dobre – przyznała. - Kiedy udałam się na aborcję położono mnie w pokoju z pięcioma kobietami, które śmiały się i wymieniały uwagi odnośnie do przyczyn, dla których zdecydowały się na aborcję – mówiła van der Wende, dodając, iż po „zabiegu” wszystkie te kobiety przestały się nawet uśmiechać. - Czułam się, jakby pocięto mnie wewnątrz żyletką – relacjonowała. Znamienna była też przytoczona przez nią postawa lekarza dokonującego aborcji – kiedy już po podpisaniu zgody na „zabieg” Irene zmieniła zdanie, została wbrew swojej woli uśpiona, a jej dziecko - zabite. Irene nie ma złudzeń – „są na tym świecie ludzie o lodowatych sercach, którym jest zupełnie obojętne, że ich dziecko jest zabijane, a jego maleńkie ciałko – wyrzucane do kosza na odpady medyczne i utylizowane”, jakby nie było człowiekiem i nie zasługiwało na pogrzeb. - Kiedy późnej po raz kolejny zaszłam w ciążę i poroniłam, chciałam pochować moje dziecko. Nie wiedziałam wówczas, że i takie dzieci trafiają do kosza na śmiecie – wyznała. Teraz jej jedynym zadaniem i powołaniem jest walka o nienarodzonych. A nie jest to łatwe, bowiem na każdym kroku spotyka się z nienawiścią, czy niechęcią. Irene van der Wende wyśmiała twierdzenia feministek, że ich ciało jest ich sprawą. - To nie jest ich ciało, bo czy któraś z nich posiada cztery ręce, cztery nogi, a nawet penisa (jeżeli to chłopczyk)? – pytała. Jednocześnie zwróciła uwagę na ogromne oddziaływanie obrazu w obronie życia. Z jej doświadczeń wynika, że obrazy czynią na ludziach większe wrażenie niż słowa. Tu właśnie może kryć się przyczyna, dla której pewne kręgi tak usilnie chcą wymusić na Fundacji Pro Prawo do Życia, aby nie prezentowała ona opinii publicznej zdjęć dzieci zabitych w procederze aborcji. Irene van der Wende przyjechała do Polski właśnie na zaproszenie wspomnianej fundacji.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną