Twarda ręka Orbána sięga po niemiecką kasę
Premier Węgier Viktor Orbán po raz kolejny udowodnił, że zamierza prowadzić rządy twardej ręki. Śledztwo w norweskim NGO finansującym węgierskie grupy walki o "demokrację" i "społeczeństwo obywatelskie", nowy, dodatkowy podatek nałożony na największą na Węgrzech stację telewizyjną oraz doprowadzenie do zwolnienia nieuczciwego redaktora jednego z portali internetowych to zaledwie trzy z wielu posunięć szefa węgierskiego rządu.
Zarzut walki z wolnością mediów padał na Viktora Orbána od momentu, kiedy w 2010 r. objął on fotel premiera. Problem jednak w tym, że sprawa rzekomego wymuszania na dziennikarzach konkretnego stanowiska wcale nie jest taka jednoznaczna. Jeżeli przyjrzymy się jednej z ostatnich - kwestii zwolnienia redaktora naczelnego portalu internetowego Origo - wcale nie wydaje się takie oczywiste, czy pobudki rządu wynikają z chęci ograniczenia wolności słowa na Węgrzech, czy też z chęci ograniczenia nadużywania wolności słowa w kierunku manipulacji.
Węgierska prasa szeroko rozpisywała się o sprawie zdymisjonowania stojącego na czele wspomnianego portalu Gergő Sálinga - w geście protestu zrezygnowało około 30 dziennikarzy. Pytanie tylko, czy rzeczywiście był to gest solidarności z wyrzuconym przełożonym? Wcale nie jest pewne, czy owi dziennikarze, zdając sobie sprawę, iż nowe szefostwo może usunąć ich z portalu, ewentualnie zepchnąć w jakąś niszę, nie zdecydowali się uprzedzić tego posunięcia, aby przynajmniej ugrać coś na swoim odejściu.
Pamiętajmy, co działo się, kiedy po zmianie właściciela odchodził redaktor naczelny polskiego dziennika "Rzeczpospolita" - wszyscy, którzy czuli, iż ich dni w tej gazecie mogą być policzone, zdecydowali się na dymisję i rozpoczęcie własnej działalności.
Znamienne, że rząd w Budapeszcie zaprzeczył, aby miał cokolwiek wspólnego z usunięciem Gergő Sálinga z zajmowanego stanowiska.
Cytowana przez węgierskie media dziennikarka Blanka Zöldi, należąca do grupy tych dziennikarzy, którzy zdecydowali się na dobrowolne odejście, ma poważne wątpliwości, czy nie doszło do nacisków politycznych. Twierdzi, że zarówno ona, jak i jej koledzy wielokrotnie doświadczali nacisków ze strony polityków obecnie rządzącej Węgrami ekipy.
W sprawie rzekomego zagrożenia wolności słowa na Węgrzech w krytycznych słowach wypowiedziało się ONZ, wzywając rząd Orbána do "zagwarantowania wolności stowarzyszeń oraz wolności słowa, z wolnością mediów włącznie". Daje to do myślenia, gdyż ONZ jakoś nie chce się wypowiadać w sprawach związanych z wolnością słowa w Polsce, gdzie zamyka się usta katolikom, a lewakom przyznaje specjalne prawa.
Falę międzynarodowej krytyki wywołała również sprawa organizacji Ökotárs, rozdzielającej norweskie granty dla węgierskich organizacji pozarządowych, dla których rząd w Oslo przeznaczył aż 13,5 mln euro. Oficjalnie, celem, na który pieniądze miały zostać przeznaczone była "promocja demokracji i praw człowieka na Węgrzech".
Trudno się dziwić reakcji węgierskiego rządu, z punktu widzenia którego obce państwo wręcza zupełnie wysoką łapówkę węgierskim NGO na cel, jakiego nawet nie sposób precyzyjnie zdefiniować. Kwestią czasu było zatem to, co nastąpiło na początku czerwca bieżącego roku, a mianowicie - kontrola pomieszczeń biurowych organizacji oraz przejęcie dokumentów.
Rzecz jasna spotkało się to z ostrym potępieniem ze strony norweskiego rządu, zdaniem którego rząd Węgier po prostu chce wiedzieć, gdzie te fundusze są lokowane i na co przeznaczane, co - wbrew temu, co usiłują wmówić międzynarodowej opinii publicznej lewackie media - jest odruchem zupełnie naturalnym i w pełni uzasadnionym.
Ambasador Norwegii na Węgrzech Tove Skarstein oświadczył, iż Ökotárs musi pozostać niezależna i "nie powinna być kontrolowana przez żaden rząd". Krótko mówiąc, zdaniem dyplomaty, Orbán powinien pozwolić, aby na terytorium jego kraju powstała tzw. piąta kolumna, która wcześniej czy później będzie próbowała rozsadzić państwo od środka.
Co ciekawe, władze wspomnianego NGO twierdzą, iż "rząd węgierski nie dopuści do utrzymania się na terenie Węgier żadnej niezależnej organizacji". Skoro tak, to należałoby zapytać je, jakim prawem twierdzą, że jest ona niezależna, skoro finansuje ją norweski rząd? Co to za niezależność? Szkoda, że żadnemu z węgierskich dziennikarzy pytania te nawet nie przeszły przez myśl.
W zeszłym tygodniu władze w Budapeszcie nałożyły na stacje telewizyjne dodatkowy podatek w wysokości od 1 proc. zysków do 5 mld forintów, natomiast w skrajnych przypadkach wyniesie on nawet 40 proc., jeżeli przychód mediów wyniesie ponad 20 mld forintów. Przy czym należy podkreślić, że jedyną stacją obłożoną tak drakońskimi opłatami będzie... niemiecka stacja kablowa RTL, gdyż jedynie ona generuje takie zyski. Wprawdzie Péter Kolosi, dyrektor programowy RTL w rozmowie z "The Christian Science Monitor" stwierdził, iż posunięcie to stanowi "atak na wolność prasy na Węgrzech" i jego firma zaskarży nowe prawo do Trybunału, jednakże konia z rzędem, jeżeli ktokolwiek widział, aby niemieckie media były niezależne, a co za tym idzie - "wolne".
Zdaniem Pétera Kolosiego nowy podatek został wprowadzony jedynie po to, aby niemieckiego nadawcę wyeliminować z węgierskiego rynku. Tymczasem intencją rządu Orbána było zapewne zrekompensowanie odpływu węgierskiego kapitału do Niemiec poprzez obciążenie niemieckiej, skądinąd niezmiernie bogatej, firmy - posunięcie zupełnie zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę sytuację, w jakiej znalazło się zniszczone przez rządy socjalistów państwo węgierskie.
Anna Wiejak
Fot. Artur Balana
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl