Wchodzimy w Nowy Rok ze znakami zapytania, z niepokojem spostrzegłszy, że elastyczność polskiej polityki może nam jeszcze sprawić niespodzianki. Zwłaszcza w ostatnich dniach zrobiło się wiele zamieszania w tak oczywistej zdawałoby się kwestii przyjmowania uchodźców.
To, że ich nie chcemy, nie podlega dyskusji. Nie ma co się rozwodzić nad powodami, które są znane. Tak czy owak, ponad 70 procent Polaków woli nawet ponieść konsekwencje sankcji za odmowę przyjęcia narzuconych przez Brukselę kwot imigrantów, niż zgodzić się na ich pobyt w naszym kraju. Jeśli już chcemy pomagać ludziom w potrzebie, to w krajach, które opuszczają.
Niepokoją jednak ostatnie sygnały dochodzące z wnętrza rządzącej koalicji, wyglądające na wypuszczanie próbnych balonów, sondujących potencjalne reakcje: co się stanie, jeśli ich jednak weźmiemy. Czy uznamy to za fakt dokonany i wszystko rozejdzie się po kościach? A może Zjednoczona Prawica dostanie za to łupnia?
Nie jest przypadkiem, że Kornel Morawiecki - marszałek senior i szef koła poselskiego Wolni i Solidarni, które w parlamencie podbiera posłów Kukiz`15 i wspiera PiS, wypowiada opinię, że „Te 7 tysięcy na 40-milionowy kraj, na które zgodził się poprzedni rząd, nie powinno być problemem. Zaproponujmy im naszą kulturę. Powinniśmy z uchodźców czynić nas. Tylko powinniśmy przybyszom postawić wymagania, zmusić ich do wysiłku, sami podjąć działania, które „ich” przerobią na „nas”. Dodaje również, że „rząd Morawieckiego powinien uruchomić korytarze humanitarne. Nie ma powodów do zwlekania”.
Ta wypowiedź Kornela to był szok! Zważmy, że mówi to publicznie ojciec aktualnego premiera w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, postać uznawana przez wielu za autorytet, niezłomną legendę Solidarności Walczącej. Wystawili Kornela, czy tak „chlapnął”? Na pewno nie „chlapnął”, bo w łonie Zjednoczonej Prawicy toczy się na ten temat spór.
Prouchodźczy ton nadaje partia Jarosława Gowina. Świadczą o tym jego wypowiedzi, bowiem stwierdził, że Polska powinna pomagać uchodźcom poprzez korytarze humanitarne. Podobnie wybrzmiały słowa wicemarszałka Senatu Adama Bielana, który zapytany o możliwość tworzenia korytarzy humanitarnych przyznał, że w tej sprawie toczy się dyskusja wewnątrz rządu. W jego opinii „możemy rozważyć czasową pomoc najbardziej potrzebującym, dzieciom, szczególnie chrześcijanom. Natomiast diabeł tkwi w szczegółach. Musimy mieć jasność co do tego, jak długo te osoby będą potrzebowały pomocy, jak długo będą przebywać na terytorium Polski, co się stanie w momencie kiedy będą mogły już wrócić do Syrii. Mówimy o pomocy osobom, które mogłyby korzystać z pomocy w naszych szpitalach, a po wyleczeniu wracałyby do obozów, albo do Syrii”.
Podkreślił przy tym, że w Syrii istnieje problem z dostępnością do lekarzy, ponieważ wyjechali do Niemiec. A nasi medycy nie wyjechali? O tym, że Polacy również mają wielki problem z dostępnością do lekarzy, bo u nas przypada ich najmniej w UE (na tysiąc mieszkańców – 2,1 lekarza), że w ochronie zdrowia mamy ogromną zapaść: odkładane są operacje, zamykane oddziały z powodu braku personelu, na zabiegi ortopedyczne czy usunięcie zaćmy czeka się latami, Bielan nie mówi, chociaż to właśnie problemy polskich obywateli powinny mu spędzać sen z powiek, bo z ich podatków jest finansowany.
Ale on przecież jako wicemarszałek Senatu leczy się na cito w wydzielonych szpitalach, tzw. klinikach rządowych. I choć owe kliniki są już dziś ogólnodostępne dla pozostałych pacjentów, to „zwyczajni” chorzy muszą tam czekać w horrendalnych kolejkach, podczas gdy parlamentarzyści i „rządówka” mają w nich dostęp na dzień dobry i obsługę medyczną w podskokach.
No i pod gmachem Sejmu na Wiejskiej w gotowości czeka na wszelki wypadek karetka pogotowia z zespołem ratowników, żeby panowie w razie czego nie musieli czekać na jej przyjazd jak zwykli ludzie. Jednak sytuacja Polaków z brakiem dostępu do ochrony zdrowia jakoś nie interesuje ani Bielana, ani Gowina, bardziej są wyczuleni na brak lekarzy w Syrii, mimo że mniej empatyczni wobec własnego narodu okazali się tamtejsi lekarze: wzięli nogi za pas i wyjechali do Niemiec czy Francji.
Co w istocie oznaczają korytarze humanitarne, o których mówią politycy i na które coraz mocniej naciskają niektórzy biskupi, posłuszni zaleceniom papieża Franciszka, objaśnia Witold Gadowski. Stwierdza bez ogródek, że bez względu na to, jak rząd to nazwie, „korytarze humanitarne” to w rzeczywistości przyjęcie uchodźców określane innymi słowy. I jeżeli PiS się na to zdecyduje, popełni błąd. „Nie łudźmy się, nikt społeczeństwu nie powie wprost, że przyjmujemy imigrantów” - stwierdził Gadowski. Jego zdaniem, Kornel Morawiecki głośno powiedział o tym, o czym mówi się w koalicji i sferach rządowych.
Zastanawia też utworzone ekstra stanowisko dla zdjętej z dotychczasowej funkcji szefowej kancelarii premiera Beaty Kempy, która ma kierować specjalnym departamentem zajmującym się koordynacją pomocy humanitarnej i spraw uchodźców. Czy to tylko namnażanie administracji, czy też chodzi o coś więcej?
Widząc niepokój, jaki wśród Polaków wywołały wypowiedzi Morawieckiego seniora, Gowina i Bielana, rzeczniczki: Mazurek i Kopcińska oświadczyły, że ani PiS ani rząd nie zmieniają stanowiska w sprawie uchodźców. A wypowiedzi polityków niezwiązanych z PiS to ich prywatna sprawa. Nie do końca. W Polsce rządzi przecież koalicja Zjednoczonej Prawicy, stanowiąca zlepek partii. Opuszczenie jej przez którekolwiek ugrupowanie oznaczać może brak większości dla rządu PiS w Sejmie.
Ciekawe, jak zachowa się prezydent Duda, który obiecał Polakom w razie potrzeby ogłoszenie referendum w sprawie przyjmowania uchodźców. Mówił o perspektywie 2019 roku. Odnoszę wrażenie, że przydałoby się wcześniej.
Alicja Dołowska