Zbliża się termin upublicznienia prac Komisji Macierewicza badającej katastrofę smoleńską. Już w kwietniu ma nastąpić zakończenie miesięcznic smoleńskich i ogłoszenie wyniku prac Komisji. Nie wiadomo, na ile odsłoni nam się prawda o tragedii narodowej z 2010 roku, a na ile pozostanie ona jeszcze ukryta przez wiele lat. Rosjanie nadal nie chcą wydać nam wraku i czarnych skrzynek. Bez tych dowodów śledztwo jest niezmiernie trudne.
Ale już niebawem zobaczymy rezultat dochodzenia do prawdy. W tych dniach dowiedzieliśmy się, że brytyjski ekspert podkomisji Frank Taylor stwierdził, że w Tu-15M doszło do wewnętrznej eksplozji. „Taylor upublicznił swoje wnioski, stwierdzając, że bez wątpienia samolot został zniszczony w wyniku eksplozji, jakie miały miejsce najpierw w lewym skrzydle, a potem w kadłubie samolotu TU-15M w ostatnich sekundach lotu”.
Dzisiaj już chyba nikt z logicznie myślących ludzi nie wierzy w ekspertyzę komisji Anodiny czy Millera. Padł już dawno mit pancernej brzozy, winy pilotów, nacisków na załogę wywieranych przez prezydenta, gen. Błasika. Trzeba być człowiekiem kierującym się jedynie złą wolą, aby nadal szerzyć podobne kłamstwa.
Warto zatem jeszcze raz pochylić się nad pracami komisji Millera. W ostatnim czasie do prac nad końcowym raportem tej komisji dotarł dziennikarz śledczy z tygodnika „Sieci” Marek Pyza. Czytając końcowy stenogram, włos się jeży na głowie. Takiego niechlujstwa, chaosu, niekompetencji trudno sobie wyobrazić.
Ale zacznijmy po kolei. Po 15 miesiącach pracy, 25 lipca 2011 roku zebrała się Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Przewodniczy jej ówczesny minister MSW Jerzy Miller. Rozpoczyna się dyskusja nad końcową wersją raportu. Mamy wrażenie, że komisja dopiero rozpoczyna prace a nie ją kończy. Takiego chaosu, niekompetencji trudno sobie wyobrazić. Miller dotąd nie opanował jeszcze podstawowej terminologii. Zadaje pytania, na które członkowie komisji nie potrafią odpowiedzieć. W końcu sam przewodniczący stwierdza: „Właściwie możemy zacząć pracę od początku”.
Komisja święcie wierzy w winę gen. Błasika, którą czerpie jedynie z domysłów. Zastanawia się, na ile obecność w kokpicie generała dowódcy Sił Powietrznych zakłócała pracę załogi. Za wszelką cenę starają się obciążyć go winą. Na czym się opierają? Na swoich wrażeniach.
Podczas dyskusji pada pytanie przewodniczącego, co to jest próbne podejście do lądowania? Sala się śmieje. Jak w kabarecie. Miller: Zrozumiałem, że podejście na wysokość tych 100 metrów państwo uważają, że jest bezpieczne, i to w związku z czym nikt nie ma prawa zabronić podejścia na 100 metrów. A co to… A to nie jest to próbne podejście?”
Po 15 miesiącach pracy, przewodniczący komisji nie wie, czym jest próbne podejście, czyli zejście do tzw. wysokości decyzji. Dalej w tym aspekcie toczy się spór o to, czy rosyjscy kontrolerzy przy tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych mogli pozwolić na próbne podejście. Okazuje się, że nie. Zaczyna się popłoch, że wina jest po stronie kontrolerów rosyjskich.
Toczy się dyskusja o przepisy lotnictwa wojskowego i cywilnego. Wyłania się problem „cichego kokpitu”, a chodzi o domniemaną obecność w kokpicie generała Błasika. Nasuwa się możliwość obarczenia go winą. Znalazł się wbrew przepisom w kokpicie, wywierał naciski. W dyskusji jednak dochodzą do wniosku, że „cichy kokpit” nie istnieje. Pomimo takich wniosków, zapis o „cichym kokpicie” znalazł się w raporcie komisji.
Dalej już idzie wszystko po tej linii winy Andrzeja Błasika opartej na… wrażeniu komisji. Chodzi o „wydźwięk” – słowo klucz w ustach członków komisji - czy praca załogi została przez niego zakłócona? Taki jest „wydźwięk” tego wszystkiego. Opierając się na „wydźwiękach”, „wrażeniach” winą obarczono dowódcę Sił Powietrznych.
Taki sam cyrk jest podczas ustalania, kto rozpoznał głos generała. Nie opierając się na żadnych dowodach, winą obarczono gen. Błasika. Z tą traumą musiała się zmierzyć rodzina generała. Jego żona, Ewa Błasik tak mówi: „Z każdej strony próbowano zamknąć mi usta. Płk Kędzierski, który przypisał mojemu mężowi słowa wypowiadane przez drugiego pilota, poprzez adiutanta Andrzeja próbował wydawać mi polecenia. Żądał, bym się nie wypowiadała o katastrofie smoleńskiej, bym mówiła, że nic na ten temat nie wiem i że nie znam się na lotnictwie. Najwygodniej dla tych wszystkich kłamstw byłoby, gdybym milczała. Ich nikczemna postawa tym bardziej determinowała mnie do kontrowania prymitywnych kłamstw i mówienia prawdy o moim śp. mężu”.
Zastanawia, czy członkowie komisji Millera zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za tak partacko wykonaną pracę.