Czy Unia Europejska jest jeszcze w stanie czymś nas zaskoczyć? Oj, pewnie zaskoczy wielokrotnie, bo w jej gremiach siedzą spece od kombinowania, co by tu „ulepszyć”. Tam główki pracują nieustannie nie po to, by rozwiązywać unijne problemy, lecz wymyślać bzdury.
Już przecież wymyślono i ujęto w normy prawne, jaka powinna być krzywizna banana sprzedawanego na terenie UE. Podyktowano prawidłową krzywiznę ogórka, uznano że marchew to owoc, a ślimak jest rybą. Wszystko to wbrew logice, ale nikogo to w Brukseli i Strasburgu nie interesuje. Tam rządzą lobbyści i wielkie interesy międzynarodowych korporacji. Eurokraci to pionki przesuwane na szachownicy, a im więcej mają w sobie zaprzaństwa, tym więcej kasy w kieszeniach.
W kwestii krzywizny banana zwyciężyły interesy biznesów prowadzących plantacje określonych gatunków bananów, podobnie było z ogórkami. Uznanie marchwi za owoc było z kolei w interesie Hiszpanii i wiązało się z uzyskaniem większych dopłat do produkcji owoców. Jeśli zaś chodzi o ślimaki - przysmak Francuzów, uznano je za gatunek ryb, ponieważ dzięki temu można było otrzymać większe dotacje z puli przewidzianej dla rybołówstwa.
Że wbrew logice? Nieważne. Liczy się biznes.
Mieliśmy już narzucone regulacje w kwestii mocy odkurzaczy i żarówek, a nawet knota od świec. Z aptek wyrzucono „groźne dla życia” rtęciowe termometry, by …narzucić obowiązek używania wyłącznie żarówek energooszczędnych, …z rtęcią jako częścią „wsadu”.
O tym, że żarówek tych nie powinno się wyrzucać do zwyczajnych pojemników na śmiecie, bo na wysypiskach stanowią zagrożenie skażenia rtęcią gleby i wód gruntowych, na ogół się ludzi nie informuje. Podobnie jak o tym, że zbita żarówka energooszczędna, niebezpieczna dla zdrowia właśnie ze względu na opary rtęci, powinna być natychmiast oddana do utylizacji w specjalnym pojemniku i składowana odrębnie w punkcie odbioru odpadów. Przeciętny Polak ciemny jest w tej sprawie jak tabaka w rogu. Nikt też nie kontroluje prawidłowości procesu utylizacji tych żarówek, ani nie informuje, co powinien zrobić konsument, jeśli mu się żarówka zbije w domu. Taki przypadek pokazali w filmie niemieccy dziennikarze, po tym, gdy po zbiciu się żarówki w pokoju śpiącego dziecka po upadku lampy, dzieciak zatruł się i poważnie rozchorował.
Ale unijni decydenci prowadzą taką politykę nie tylko w sprawach żarówek, marchwi czy ślimaków. Doszło coś nowego.
Jak poinformowało Ministerstwo Rolnictwa, Komisja Europejska postawiła szlaban polskim producentom na używanie nazw: masło orzechowe, masło migdałowe, masło kakaowe, mleko migdałowe, sojowe, mleko kokosowe oraz śmietanka kokosowa. Nie sama z siebie, lecz w wyniku wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 14 czerwca 2017 r. Otóż Trybunał uznał za niezgodne z prawem stosowanie nazw sugerujących w nazwie produkt mleczny (masło, mleko, itd.) w nazewnictwie wyrobów roślinnych, a takimi są produkty z orzechów, kokosów, migdałów, czy kakaowca.
Logiczne, choć wydaje się, że Trybunał w Strasburgu ma nas za debili, uważając że określenie „masło orzechowe” czy „mleko migdałowe lub „kokosowe” konsument mógłby rozumieć dosłownie, jako produkt krowi czy jakikolwiek mleczny. Określenie „masło” czy „mleko” ma w tych przypadkach charakter umowny, sugerujący wyłącznie konsystencję, nawiązujący do zawartości tłuszczu i ewentualnego przeznaczenia.
Ale nawet jeśli uznano nas za debili i intelektualnie gorszy sort, to dlaczego potraktowano debilizm niekonsekwentnie? I kto tu jest debilem, skoro Trybunał unijnych mędrców orzekł, że zakaz ten nie dotyczy producentów obecnych na rynku dłużej niż 30 lat? Oni mogą nadal nalepiać na słoikach dotychczasowe etykiety. Powinien dotyczyć wszystkich podmiotów, a nie tworzyć status równych i równiejszych. Zatem amerykańskie, kanadyjskie (CETA!) i zachodnie firmy dalej będą mogły produkować masło orzechowe i mleko kokosowe, a nasze nie, bo u nas nie ma firm z obowiązującym 30. letnim stażem.
Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. O wyeliminowanie konkurencji, lub - przynajmniej - podcięcie jej skrzydeł.
Powtarza się sytuacja z powieści Orwella. A przy okazji odsłania prawdziwe oblicze sędziów Trybunału Sprawiedliwości, którzy dali popis absurdu i wybiórczego stosowania prawa. Oczywiście, polskie firmy produkujące masło orzechowe mogą zamienić nazwę na krem, smarowidło, pasta, etc. Problem w tym, że w zderzeniu z dalszą obecnością na rynku masła orzechowego, ich taki sam produkt o nazwie kremu czy pasty będzie przegrywać. Reklama i promocja nowej nazwy, zanim uświadomią konsumentowi, że chodzi o ten sam wyrób z inną naklejką, pochłonie ogromne pieniądze i osłabi finansowo polską firmę na długie lata.
O to chodzi decydentom z UE oraz, pozostającym w cieniu, ich „dobrodziejom” z wielkich koncernów.
Mam nadzieje, że „Krówki” i „Ptasie mleczko” ocaleją…