„Strategicznie, z punktu widzenia polskich dalekosiężnych interesów: demokratyczna, wolna, silna Ukraina jest rozwiązaniem docelowym. Niestety, mamy do czynienia z konfliktem zbrojnym na jej terenie, zaatakowała Rosja. Staramy się wspierać Ukrainę, aby ten konflikt zażegnać, wspieramy ją gospodarczo najsilniej poprzez pracowników ukraińskich, którzy w liczbie ponad 1 mln pracują w Polsce i dużą część wysyłają na Ukrainę wspierając swoje rodziny. Natomiast rząd Prawa i Sprawiedliwości tłumaczy przywódcom ukraińskim, że z Banderą i z tego rodzaju demonstracjami Ukraina nigdy do Europy nie wejdzie” napisał na swoim profilu na jednym z portali społecznościowych eurodeputowany z ramienia PiS Zbigniew Kuźmiuk. Takie podejście nie załatwia jednak problemu szerzącego się wśród Ukraińców banderyzmu.
Zresztą nikt tak naprawdę nie obliczył, na ile w ten sposób Polska wspiera Ukrainę, a na ile karmi ukraińskich oligarchów. Nie przypominam sobie żadnego raportu, który stanowiłby rzetelną analizę, w jaki sposób są na Ukrainie wydawane polskie pieniądze i to nie tylko te pochodzące od zatrudnianych w Polsce ukraińskich pracowników, ale również z wszelkiej maści rządowych programów pomocowych. Wydaje się, że Polska płaci i de facto nikt nie śledzi, co dalej dzieje się z tymi pieniędzmi.
W tej sytuacji liczenie na to, że za sprawą polskich złotówek Ukraina z państwa przeżartego patologiami stanie się państwem wolnym, silnym i demokratycznym jest delikatnie mówiąc naiwne i – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości – będzie miało trudne do przewidzenia konsekwencje.
Przede wszystkim współczesna Ukraina nie jest ani wolna, ani silna. Wszechobecna korupcja, o której zresztą mówią same ukraińskie władze, gwałtowna polaryzacja społeczna połączona z pauperyzacją tych, którzy nie zaliczają się do grona oligarchów to pomajdanowa rzeczywistość tego państwa. Majdan miał przynieść wolność, demokrację i dobrobyt, tymczasem doprowadził do ubóstwa, degrengolady i niepokojów, które obecne władze chcą stłumić, kanalizując niezadowolenie obywateli i ukierunkowując narastające napięcia społeczne w konkretnym, antypolskim kierunku – zbrodniczej ideologii banderyzmu.
O ile do niedawna władze w Kijowie ostrożnie wyrażały swoje poparcie dla banderyzmu, przed władzami w Warszawie grając tragifarsę o antyrosyjskim ostrzu współczesnej wersji tej ideologii, zapewne po to, aby wyciągnąć z naszego kraju możliwie dużo środków finansowych oraz pomocy rzeczowej, to obecnie nie kryją jego prawdziwego, antypolskiego charakteru, od czasów Majdanu stanowiącego oficjalną doktrynę państwa.
I tak Pawło Klimkin, który zresztą nie tak dawno zarzekał się, że państwo ukraińskie nie odwróci się od Bandery, miał odwagę napisać w polskim dzienniku „Rzeczpospolita”: „Jeżeli któryś z polskich polityków będzie nadal nalegał na wprowadzenie zakazu upamiętniania Stepana Bandery i UPA na Ukrainie, to nasza odpowiedź będzie brzmieć: zacznijcie od samych siebie. Przestańcie kultywować pamięć o Józefie Piłsudskim, który przeprowadził brutalną pacyfikację Ukraińców w Galicji, czy Armii Krajowej, której oddziały dokonywały krwawych akcji przeciwko mieszkańcom ukraińskich wsi”. Brak zdecydowanych reakcji na kłamstwa i banderowskie zapędy Ukraińców, wiele lat praktykowany przez kolejne rządy ma swoje wymierne skutki i dziwię się tak znakomitym politykom, jak cytowany przeze mnie wyżej dr Zbigniew Kuźmiuk, że w ich ocenie wystarczy Ukraińcom tłumaczyć, że z Banderą nie wejdą do Unii Europejskiej.
W mojej ocenie, na obecnym etapie potrzeba konkretnych, zdecydowanych działań. Żadne słowa nie dadzą w tej sytuacji oczekiwanego rezultatu. Tym bardziej, że brak takich działań paradoksalnie prowadzi do zaostrzenia sytuacji, a w ekstremalnym momencie może zakończyć się nawet rozlewem krwi. Przesadzam?
Cóż, wystarczy przypomnieć szeroko opisywany przez media, w tym też przez portal dziennikwschodni.pl incydent z udziałem Ukraińca Nazariego K. z września ubiegłego roku. „Ubiję, jak na Wołyniu. Głupie Polaki, pozap… am” – tymi słowami Nazari K. miał grozić ochroniarzom z klubu, którzy nie chcieli wpuścić go do środka. Jak podał wspomniany portal, Ukrainiec krzyczał, że jest „żołnierzem i banderowcem”.
W tym kontekście w sposób szczególny wybrzmiewają słowa byłego ukraińskiego ministra obrony, gen. Ołeksandra Kuźmuka, który w rozmowie ze stacją „112 Ukraina” oświadczył, że wprowadzenie w Polsce ustawy penalizującej banderyzm może wywołać powstanie ukraińskich imigrantów zarobkowych. Jest przy tym aż nadto oczywiste, że owo ewentualne powstanie samo się nie zorganizuje i że za każdą taką antypolską ruchawką będą stały konkretne siły na ukraińskiej scenie politycznej. Co ciekawe również ta groźna deklaracja nie spotkała się z adekwatną reakcją polskich władz.
Bez reakcji polskiego MSZ pozostał także marsz, który przeszedł w niedzielę 4 marca ulicami Lwowa, upamiętniający rocznicę śmierci dowódcy zbrodniczej Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) Romana Szuchewycza. Niesiono na nim transparent treści „Miasto Lwów nie dla polskich panów”. Padło na nim wiele antypolskich haseł, a przyczynkiem do nich była przyjęta w Polsce ustawa penalizująca banderyzm.
- Wyszliśmy dziś na ulice, by pokazać, że Lwów jest miastem banderowskim i nikt nie będzie nam mówił, kogo mamy czcić – oświadczył uczestniczący w owym marszu przedstawiciel Korpusu Narodowego Swiatosław Siryj, cytowany przez portal "Zaxid.net".
Z pewnością znowu pojawią się głosy, że banderyzm to zjawisko na Ukrainie marginalne, ale na nie niejako z góry dał odpowiedź w dzienniku „Rzeczpospolita” sam szef ukraińskiej dyplomacji Pawło Klimkin.
"Jestem gotów wziąć odpowiedzialność za przywrócenie naszych relacji do normalności i standardów cywilizowanego europejskiego dialogu. Niestety, jak dotąd nie widzę takiej gotowości po polskiej stronie" - napisał szef ukraińskiego MSZ. Stwierdził przy tym, że "niedawno przyjęta w Warszawie nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej to przykład jednostronnego, czarno-białego podejścia do historii". Dał tym samym jasno do zrozumienia, iż oczekuje, że władze Polski zamiast walczyć z banderyzmem, będą go akceptować. Jeżeli do tego dodamy kolejne pokolenia dzieci wychowywanych w kulcie ukraińskich nacjonalistów i uczących się w szkołach o herojach z OUN-UPA, nietrudno się będzie domyślić, jaki los czeka przyszłe pokolenia Polaków... Przecież to tak, jakby kolejne pokolenia Niemców uczyły się o Hitlerze jako bohaterze narodowym, który walczył o wielkość III Rzeszy.
Dr Zbigniew Kuźmiuk mówi o „demonstracjach”, ale to nie są żadne „demonstracje”, tylko bardzo przemyślana akcja ideologizacyjna, obliczona na spożytkowanie niezadowolenia Ukraińców w bardzo konkretnym celu. Po co mają brać odwet na bogacących się ukraińskich oligarchach, skoro nienawiść mogą rozładować na „polskich panach”?
Tak jak powiedział eurodeputowany Kuźmiuk, Polsce i Polakom zależy na silnej, wolnej i demokratycznej Ukrainie oraz na dobrych relacjach między obydwoma narodami. Jednakże tego celu nigdy nie uda się osiągnąć, jeżeli Kijów nie zrezygnuje z banderyzmu i podżegania swoich obywateli przeciwko Polakom.