Nie wiemy, czy zmiana poglądu Jarosława Kaczyńskiego w sprawie wysokich nagród dla rządu, jakie na odchodne przyznała sobie i swoim urzędnikom premier Beata Szydło, wynika z poczucia przyzwoitości, czy jest wyłącznie spowodowana nagłym spadkiem notowań Prawa i Sprawiedliwości. Wygląda na to, że wiąże się ze stratą poparcia. Bo jakże inaczej wytłumaczyć wcześniejszą opinię prezesa PiS, że nagród „Trzeba bronić, bo nie można popadać w szaleństwo” i że „mamy do czynienia z legalnymi nagrodami za ciężką pracę.”
„Ciężka praca” , wcale nie oznacza dobrej pracy. Gdyby ta „ciężka praca” była dobra, nie trzeba by poprawiać kolejny raz, kolejnych ustaw i mącić ludziom w głowach. To trochę tak, jakby biegało się na budowie z pustą taczką, nie znajdując czasu, by ją naładować. Wysiłek jest, tylko jaki z niego rezultat?
Ustawy dotyczące sądownictwa miały być fundamentalne dla przemian Rzeczpospolitej, żeby można się było wreszcie odciąć od dziedzictwa komunizmu, minister Zbigniew Ziobro mówił, że Zjednoczona Prawica startowała z nimi do wyborów jako z obietnicą naprawy polskiego wymiaru sprawiedliwości i było to jednym z absolutnych priorytetów.
Skoro miał to być fundament, pozostająca w opozycji Zjednoczona Prawica miała wiele lat, aby czekając na objęcie władzy, przygotować ustawy mądrze i solidnie. Tymczasem, choć nachalnie lansowano je jako perfekcyjne, podlegają one dalszej obróbce. W dodatku PiS z przybudówkami skłócili jeszcze bardziej i tak mocno już podzielone społeczeństwo, nie pozostawiając żadnej płaszczyzny wspólnych racji i doprowadzając niemal do rebelii. Gdy przeciwnicy reformy sądownictwa podawali przykłady błędów w ustawach, dowiadywaliśmy się, że kasta walczy o to, żeby było jak było, i wszyscy oprócz Zjednoczonej Prawicy nie mają racji, bo Zbigniew Ziobro, Warchoł i Jaki to superstars!
Wyborcy koalicji rządzącej w tę nieomylność wierzyli, do tego stopnia, że byli gotowi nawet podejrzewać o zdradę wetującego ustawy prezydenta Andrzeja Dudę. Dlatego stali z kosami na sztorc, gdy członkowie kasty ze znajomymi i rodzinami maszerowali po ulicach Warszawy ze świecami w dłoniach, domagając się jakiejś innej, „swojej” sprawiedliwości.
Przeklinali Brukselę za wtrącanie się w polskie sprawy, a za hasło „nie oddamy guzika od płaszcza” gotowi byli w obronie ustaw sądowych ginąć na barykadach. Dlatego, gdy Zjednoczona Prawica wymiękła na wieść, że dotacje z UE mogą być uzależnione od stanu praworządności w Polsce ( a Bruksela zarzuca Warszawie niepraworządność) i zapowiedziano pójście z Brukselą na kompromis, wyborcom PiS pękło serce. Poczuli się zdradzeni.
Ciosem dla nich było także wycofanie się rządu z niektórych zapisów w ustawie o IPN - dla Polaków „ustawy godnościowej”, bo nigdy nie zgodzimy się na „polskie obozy koncentracyjne” ani na oskarżanie nas o współudział w Holokauście. Awantura o tę ustawę rozpaliła emocje Polaków do zenitu, choć przecież nawet Zofia Romaszewska, fizyk z wykształcenia, uznała, że niektóre zapisy są w niej „idiotyczne”.
Na błędy zwrócił też uwagę Jan Olszewski, mówiąc, że zapisane w niej prawo będzie nieskuteczne, bo jak ścigać kogoś mieszkającego za granicą za stwierdzenie „polskie obozy śmieci”. Wydawać listy gończe? Stosować porwania? A jednak przy bezbłędności wszystkich zapisów upierano się okropnie, wrabiając jeszcze premiera Mateusza Morawickiego w orędzie do narodu.
Teraz w Sejmie, na dużym moralnym kacu, posłowie koalicji rządzącej zmieniają ustawę o IPN, a Polakom opadły skrzydła.
Doszedł jeszcze skandal z bardzo wysokimi nagrodami, jakie premier Szydło przyznała sobie (65 100 zł) i 21 urzędnikom. Za co, pytam, były te nagrody? Za te niedopracowane ustawy, które są kolejny raz teraz poprawiane?
PiS robił błąd, za błędem. Wybrany do władzy głosami - w sumie-biednych ludzi, nie uwzględniał faktu, że 70 proc. Polaków otrzymuje za swoją pracę na rękę 1500 złotych. I tu nie chodzi o zawiść, że ktoś ma więcej. Chodzi o zwyczajną sprawiedliwość i solidarność podziału dochodu narodowego. Sprawowanie wysokich urzędów państwowych to służba, a nie skok na kasę. Kto tego nie rozumie, powinien pożegnać się z posadą. I naprawdę nie po to Polacy wybrali PiS, żeby słyszeć, że za PO było gorzej. Właśnie dlatego, że było gorzej, PO przegrała.
Gdy w końcu Jarosław Kaczyński zreflektował się, że Polakom przestała się podobać „dobra(dojna?) zmiana” i spadły notowania rządu, nagrody mają być zwrócone. Ale Polacy stojący dotąd twardo przy PiS są jak po zawale. Blizna w sercu pozostała.