„Zwierzęta są lepsze od ludzi, ponieważ w sposób naturalny utrzymują równowagę z przyrodą, nie zabijają bez powodu, nie zadają cierpienia dla zabawy." Jak okłamują nas Zieloni?
Jest coś przerażającego i przygnębiającego w pogłębiającym się kryzysie człowieczeństwa. Bo nie ukrywajmy, wszelkie hedonistyczne i nihilistyczne, naturalistyczne czy też w końcu ideologiczne zaplecze poglądowe rewolucjonistów z lewej flanki daje w świat prosty sygnał: człowiek, znaczy zwierzę, zaś zwierzę, znaczy... coś więcej od człowieka. Paradoksalnie jednak, mimo że środowiska eko-vege, szerzej znane jako „zieloni", próbują mówić inaczej, ich ruch nie ma niczego wspólnego ni z logiką, ni z konsekwencją światopoglądową. I ten tekst właśnie to ma czytelnikom ukazać.
Zacznijmy od podstaw. Tezą nadrzędną ruchów eko-vege jest to, iż człowiek, jako istota zrodzona na tej planecie w toku ewolucji, nie ma prawa wykorzystywać innych stworzeń do swoich celów: ani do tworzenia ubrań, ani do jedzenia, ani do zaprzęgania ich do pracy na polu lub tresowania ich do pomocy przy polowaniu. Człowiek ma swoje przeżyć, wyginąć, a natura ma pozostać nietknięta, jakby człowieka nigdy tutaj nie było. Ma to rzekomo pomóc gatunkom rozwijać się i ewoluować w sposób naturalny, bez ingerencji i problemów. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt, pierwsza niekonsekwencja poglądowa zielonych. Otóż podstawą ewolucji jest dobór naturalny, selekcja: pożeranie słabego przez silnego, śmierć nieprzystosowanych jednostek, dominacja jednych gatunków i wyginięcie kolejnych, sukces reprodukcyjny, rozwój bądź degradacja pewnych cech anatomicznych organizmów.
Nie bez powodu naukowcy szacują, że 99,7% wszystkich istniejących kiedykolwiek i poznanych gatunków... wyginęło bezpowrotnie. I to na długo, nim człowiek – wedle teorii ewolucji – się na świecie w ogóle pojawił. Zatem należy postawić pytanie: co jest złego w fakcie, że jeden gatunek (nasz) wyewoluował lepiej i podbija planetę, podporządkowując i wykorzystując gatunki niższe, niezdolne do racjonalnego myślenia czy tworzenia abstrakcyjnych idei? Z punktu widzenia ewolucji i doboru naturalnego nie ma w tym niczego złego. Ba! Właśnie pomaganie tym niższym gatunkom jest bezsensowne (de facto można ten argument wystosować także i do ateistów, którzy pierw krzyczą o ewolucji a potem pomagają chorym dzieciom, ale tym razem odpuśćmy temat...)! Jest to pierwsza sprzeczność logiczna zielonych. Z zaś niej wypływa druga: skoro tak ważne jest zachowanie środowiska naturalnego w stanie „nieskażonym człowiekiem" to jaki jest cel w ratowaniu gatunków, które to nie człowiek zaprowadził na skraj wyginięcia?
Bowiem jest logika w ratowaniu gatunków, które to my sami wytrzebiliśmy, niemniej nie ma sensu – z punktu widzenia owego „niewtryniania się w ewolucyjne zmiany" - ratowanie za miliony dolarów gatunków, które wymierają z przyczyn naturalnych: a to zostały wyparte przez silniejsze gatunki, lepiej dostosowane; a to jakaś choroba je wybiła, a to klimat się zmienił. Zieloni są, jak widać, dość wybiórczy co do przestrzegania własnego argumentu. Trzecim dowodem niech będzie ich podejście do zwierząt. Budują oni fałszywe przekonanie, iż oswojone gatunki mięsożerne (pies, kot) są grupą reprezentatywną dla wszystkich mięsożerców. Skoro pies „kocha, trwa, jest wierny, nie atakuje pana" to widać lwy też, jeśli nie muszą, nie atakują. Na wstępie trzeba zrozumieć, że pies jest tak „podobny" do człowieka, ponieważ pies jest – uwaga – eksperymentem genetycznym ludzkości, prawdopodobnie pierwszym w historii! Człowiek udomowił wilki, ale widząc wrodzoną dzikość zaczął mieszać odpowiednie osobniki ze sobą, aby te dawały coraz bardziej przydatne dla człowieka potomstwo. Stąd tyle ras psów i tyle ich charakterów: jeden nadaje się idealnie do domu, kolejny do polowań, inny do zaprzęgów. Z dumnych wilków pozostało niewiele, i dobrze, bo musielibyśmy przy każdym posiłku walczyć z pupilem o to, kto może zjeść pierwszy. Psy są zatem tak „podobne" do ludzi, gdyż to sam człowiek wpłynął na ich zachowanie i predyspozycje – to tak, jakby mówić, że but uszyty na miarę „jest podobny do właściciela". To jest to, czego zieloni i fani piesków nie rozumieją; mylnie zakładają, że wszyscy mięsożercy tacy są.
Drugą odnogą problemu jest fałszywe stwierdzenie, że zwierzęta nie zabijają bez powodu. Nieprawda, o czym powie wam każdy behawiorysta i psycholog zwierzęcy: istnieją w przyrodzie przypadki okrucieństwa i bezsensownego zabijania, nawet nie w walkach o samicę, ze strachu, w walce o terytorium czy przez „złe traktowanie przez człowieka". Podam tylko kilka przykładów, ale każde jest proste do odnalezienia w sieci, co polecam: pawiany atakują młode kopytnych, wyłamują im nogi i pożerają żywcem kwilące, czołgające się zwierzę; w 2013 roku w Szkocji naukowcy zaobserwowali, iż delfiny zabijają młode morświnów dla zabawy; samce gatunku dzierzba srokosz mają w zwyczaju nabijać na kolce żywe gryzonie, aby te piskami agonii przez długie godziny dawały znać samicy, gdzie jest samiec; koty – tak, te domowe pupile – znane są od wieków z bezwzględnego zabijania gryzoni i małych ptaków, bawienia się nimi i.. zostawiania zmasakrowanych zwierząt. To tylko fragment z setek ilości dowodów na to, jak odrealnione są twierdzenia, iż zwierzęta nie zabijają „bez powodu". Otóż zabijają, drodzy zieloni, zabijają dla przyjemności, zabawy i „bo tak".
No i doszliśmy ostatecznie do końcowego argumentu przeciwko środowiskom eko-vege. Lobbyści propagują fałszywe przekonanie, iż zwierzęta są dobre i posiadają myślenie abstrakcyjne (ba, wprost mówią nawet, że duszę!). Jaka jest tutaj sprzeczność? Ano taka, że bycie dobrym oznacza wybranie dobra, ergo: odrzucenie zła. Gdyby zwierzęta faktycznie mogły być „dobre", mogłyby także być złe. Obok psa pomagającego niewidomej pani byłyby także i „psie Hitlery" i „psie Staliny". Obok delfina ratującego tonącego człowieka byłyby też foki-seryjni mordercy. Zieloni nie rozumieją, że nadając zwierzęciu cechy typowo ludzkie, tj. zdolność do świadomego wybrania dobra, muszą dać mu także – by nie być niekonsekwentnym – zdolność bycia świadomie złym. Jednak oni tego nie robią: przypisują zwierzętom niemal boski wymiar bycia „jedynie dobrymi". Jest to taka sama patologia myślenia, co sytuacja, gdy rekin pożre dziecko i zlękniona wioska wybija wszystkie rekiny w okolicy. Katolik zaś powie jasno, że zwierzę nie jest dobre, ani nie jest też złe. Pies pomagający właścicielce nie jest dobry, srokosz nabijający żywe zwierzęta na kolce nie jest zły. Ot, różnica w podejściu i dowód na to, że zieloni nie są konsekwentni, albo chcą nadać rangi boskiej zwierzętom, tudzież.. chcą posłać niemal wszystkie do piekła.
To tylko fragment tego, jak bardzo środowiska eko-vege muszą ignorować logiczną konsekwencję poglądową, aby móc w ogóle wygłaszać swoje tezy. Warto jednakże zawsze przedstawiać im te argumenty, zaznaczając, że ich poglądy są po prostu poglądami. Ni to naukowymi, ni to duchowymi, na pewno nie logicznymi, a często zaś szkodliwymi. Nie tylko dla ludzi...