Sojusznik naszych sojuszników
Jak wiadomo, nie ma rzeczy doskonałych, ale też nie ma rzeczy absolutnie złych. Do niedawna wydawało się, że są, ale to była tylko jedna z wielu mądrości etapu, bo kiedy tylko na Ukrainie Piotr Poroszenko, co to w poprzednim wcieleniu nazywał się Walcman, jako „główny sponsor Majdanu”, z błogosławieństwem Stanów Zjednoczonych obstalował sobie polityczny przewrót i załatwił stanowisko prezydenta, okazało się, że banderowcy może tam i za bardzo się rozdokazywali, ale zasadniczo chcieli dobrze.
Taki wniosek można wyciągnąć z publikacji nie byle kogo, ale samej pani Anny Applebaum, która zauważyła, że nacjonalizm jest Ukraińcom potrzebny. Nawiasem mówiąc, Żydom też jest on potrzebny do tego stopnia, że nie mogą bez niego wytrzymać i tylko tępią nacjonalizmy narodów mniej wartościowych – chociaż od czasu do czasu niektórym udzielają dyspensy. Taki radosny przywilej przytrafił się właśnie Ukraińcom – jak przypuszczam – z dwóch powodów. Po pierwsze – w następstwie przewrotu obstalowanego z błogosławieństwem USA przez Piotra Poroszenkę, „oligarchowie”, którzy dotychczas w biały dzień rozkradali Ukrainę, jednym susem nie tylko wskoczyli do pierwszego szeregu płomiennych szermierzy wolności, ale uzyskali coś w rodzaju moralnej aprobaty dla swoich udzielnych księstw. Na przykład znany finansowy grandziarz Igor Kolomyjski otrzymał od premiera Arszenika Jaceniuka w arendę obwód Dniepropietrowski i oczywiście sponsoruje „ochotników”, czyli swoje prywatne wojsko. Wszystko to jest przyjmowane z zachwytem również przez naszych Umiłowanych Przywódców i ich klakierów, ponieważ – po drugie – przewrót ten zmierzał do wyłuskania Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów. Podobnie jak niegdyś Winston Churchill zauważył, że gdyby Hitler napadł na Piekło, to on natychmiast znalazłby mnóstwo zalet u Szatana, pani Anna Applebaum natychmiast odkryła zalety nacjonalizmu – ale ma się rozumieć – tylko ukraińskiego. Napisałem wtedy – a było to w maju – że tylko patrzeć, jak doczekamy się rehabilitacji Hitlera, który do tej pory – jakby napisano w policyjnym protokole - „cieszył się złą opinią”. I oto proszę! Nie minęło kilka miesięcy, a pani Applebaum pryncypialnie skrytykowała niemiecką politykę wobec Rosji – tak naprawdę za to, że odeszła ona od linii Wilhelma II i Adolfa Hitlera na rzecz linii Ottona Bismarcka, który dążył do umocnienia niemieckiej hegemonii nad Europą – w strategicznym partnerstwie z Rosją. Okazuje się, że skoro wojujemy z Putinem to i Hitler dobry – chociaż oczywiście co się nadokazywał, to się nadokazywał.
Ale kiedy tak przygotowywaliśmy się do świętej wojny, a w każdym razie – do moralnego zwycięstwa nad Putinem, prezydent Poroszenko, najwyraźniej zorientowawszy się, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”, dogadał się ze złym Putinem i 5 września kazał podpisać w Mińsku zawieszenie broni, w następstwie którego separatyści nie tylko przestali być „terrorystami”, przekształcając się w mgnieniu oka w Wysoką, Układającą się Stronę, ale w dodatku uzyskali obietnicę autonomii, której gwarantem będzie oczywiście Moskwa, która w ten sposób nie tylko uzyska kontrolę nad uprzemysłowionymi obwodami Ukrainy, ale zapewni sobie lądowe połączenie z Krymem, o którym nikt już nawet dzisiaj nie wspomina. Wygląda na to, że polityczny przewrót został kupiony za cenę wyższą niż kwota wyłożona nie tylko przez „głównego sponsora Majdanu” i jego protektorów – bo za cenę faktycznego rozbioru Ukrainy. Najwyraźniej inspiratorzy, wykonawcy i klakierzy, którzy peregrynując z Warszawy do Kijowa wznosili na Majdanie kabotyńskie okrzyki, zapomnieli o pełnej mądrości rzymskiej sentencji: quidquid agis, prudenter agas et respice finem – co się wykłada, że cokolwiek czynisz, czyń rozsądnie i patrz końca. A czyż trudno było przewidzieć, że próba wyłuskania Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów – a podział Europy na strefy wpływów: niemiecką i rosyjską mniej więcej wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow, jest nie tylko fundamentem strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego, ale również był fundamentem proklamowanego podczas szczytu NATO w Lizbonie w listopadzie 2010 roku strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, będącego kamieniem węgielnym politycznego porządku lizbońskiego – więc czyż trudno było przewidzieć, że Rosja nie będzie się temu bezczynnie przyglądała i że błyskawicznie zabezpieczy swoje w tym regionie interesy? Nietrudno – a jeśli tak, to na konfrontację z Rosją trzeba było być gotowym grubo przed zapaleniem zielonego światła dla przewrotu w Kijowie. Jak już dziś wiadomo, stało się inaczej, co powinno być przestrogą na przyszłość.
Tym bardziej, że Ukraina w dodatku ma pecha, bo oto w momencie, gdy niezwyciężona ukraińska armia została przez ruskich szachistów wciągnięta w pułapkę i przetrzepana, na Środkowym i Bliskim Wschodzie z butelki wyzwolił się straszliwy dzin, którego Stany Zjednoczone desperacko próbują wpakować do butelki z powrotem, chociaż wcześniej go wyhodowały i odkorkowały swoimi „operacjami pokojowymi”, zmierzającymi do usunięcia potencjalnych zagrożeń dla bezcennego Izraela. Mam oczywiście na myśli islamski kalifat, który rozszerza się na podobieństwo pożaru, niczym tamten z VII i VIII wieku po Chrystusie i właśnie rozlał się nie tylko na Libię, ale i na północną Nigerię, nie mówiąc już o Iraku i Syrii. Ostatnio zaś jeden z przywódców kalifatu zagroził Rosji rozpętaniem świętej wojny na Kaukazie. W sytuacji, gdy prezydent Obama w gorączkowym poszukiwaniu sojuszników do walki przeciwko kalifatowi chwyta się nawet brzytwy w postaci Kurdów, Putin jako potencjalny sojusznik to dla niego prawdziwy dar Niebios i tylko patrzeć, jak zimny czekista zostanie – podobnie jak podczas II wojny światowej Józef Stalin - „sojusznikiem naszych sojuszników”. Wprawdzie niby nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale w sytuacjach nadzwyczajnych wszystko jest możliwe. Kto wie, czy nie powrócimy do strategicznego partnerstwa NATO-Rosja i do porządku lizbońskiego? Ciekawe z jakiego klucza zaczną wtedy ćwierkać nasi Umiłowani Przywódcy – nie mówię oczywiście o Kukuńku, który chyba przestał już pokładać nadzieję w Matce Boskiej w Klapie, skoro deklaruje, iż w pierwszym szeregu na Moskwę pójdzie „z Noblem na piersiach” - ale o dzierżawcach monopolu na patriotyzm, no i oczywiście – o „judeochrześcijanach”, którzy na tym etapie dla „sojusznika naszych sojuszników” też będą musieli znaleźć jakieś ciepłe słowa pod rygorem utraty jurgieltu.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl