W ostatnich wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość miało wyszyte na swych sztandarach nie tylko hasła wielkiego rozdawnictwa socjalnego, ale też obrony konserwatywnych wartości. Przedstawiciele żoliborskich socjalistów wielokrotnie punktowali dewiacje stręczone obywatelom przez ideologów nowej lewicy, wskazując na ich zgubne skutki dla społeczeństwa. Deklarowali przy tym, że za ich rządów państwo nie będzie włączać się w promowanie sodomii czy ideologii gender.
„Dobra zmiana” rządzi Polską od ponad dwóch lat. Jej czołowi i szeregowi politycy lubują się w chwaleniu się, iż spełnili obietnice wyborcze, czego sztandarowym przykładem ma być realizacja programu 500+. Zapominają jednak o obietnicach realizacji konserwatywnych postulatów. W swoim czasie, pod koniec rządów ludowo-demokratycznej koalicji PO-PSL, politycy Prawa i Sprawiedliwości występowali przeciw przyjęcie zideologizowanej konwencji o ochronie kobiet przed przemocą, która za źródło przemocy uznawała tradycyjny model rodziny. Wskazywali wówczas, że jej ratyfikacja jest niepotrzebna, gdyż kobiety w Polsce są należycie chronione przez dotychczas obowiązujące prawo. Zwracali również uwagę na to, iż Rzeczpospolita korzystnie wypada w statystykach dotyczących bezpieczeństwa kobiet.
Zatem mogło by się wydawać, że po wyborczym zwycięstwie wypowiedzenie przez Polskę owej nieszczęsnej konwencji będzie jedynie kwestią czasu. Jednak do dziś nie została ona wypowiedziana. Dyplomacja ministrów Waszczykowskiego i Czaputowicza miała widać inne priorytety, jak np. wspieranie banderowskiej Ukrainy i granie na nosie Rosji. Mimo tego potrafiła znaleźć czas na popieranie tęczowych inicjatyw na forum ONZ. Doprawdy dziwne priorytety obowiązują na alei Szucha. Prawo i Sprawiedliwość uznaje państwowy system edukacji za konieczny dla „zbawienia duszyczek polskiej dziatwy”, gdyż bez niego młodzi Polacy nie byliby w stanie zdobyć odpowiedniego wykształcenia i w ogóle myśleć samodzielnie. Dlatego też nieprzychylnie patrzy na ta sytuacje, gdy rodzice wybierają dla swoich pociech drogę domowej edukacji. Jednak „dobra zmiana” nie jest w stanie zagwarantować rodzicom, że polskiej na powrót narodowo-patriotycznej szkole ich pociechy nie będą narażone na epatowanie złowrogą ideologią gender lub sodomicką propagandą ze strony zatroskanych o stan świadomości społecznej edukatorów seksualnych.
Obóz rządzący nie zdecydował się też na wprowadzenie zakazu aborcji. „Wystraszył się” czarnych marszów. Jednak obecnie deklaruje chęć penalizacji aborcji eugenicznej. Zobaczymy czy rzeczywiście tak się stanie. Charakterystyczne jest, że broniąc tzw. kompromisu aborcyjnego, „dobra zmiana” próbuje wskazywać, że tak naprawdę chodzi jej o ochronę życia dzieci nienarodzonych. Dlatego też w obawie przed legalizacją aborcji na życzenie w przypadku wyborczego tryumfu Platformy, Nowoczesnej itd. Owa linia argumentacji wiele mówi o prawdziwych intencjach Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiste jest bowiem, że bez względu na utrzymanie czy obalenie tzw. kompromisu aborcyjnego, w przypadku dojścia do władzy zwolenników poszerzenia „praw kobiet” aborcja na życzenie i tak zostałaby zalegalizowana. W Europie Zachodniej istnieje wiele partii nazywających się konserwatywnymi. Niektóre z nich nawet rządzą, np. CDU/CSU w Niemczech, torysi w Wielkiej Brytanii czy Partia Ludowa w Hiszpanii. Jednak ich profil ideowy jest właściwie tożsamy z postulatami nowej lewicy. Dawno zdradziły one konserwatywne ideały, idąc na ustępstwa światopoglądowe. Dlatego też nawet, dzierżąc ster rządów w swoich państwach, nie próbują walczyć ze „zdobyczami lewicowej wolności” takimi jak prawo do aborcji czy małżeństwa osób tej samej płci. Taki sam wielki ześlizg w niedalekiej przyszłości będzie czekał Prawo i Sprawiedliwość.
Zwolennicy owej partii mogliby teraz oponować, wskazując, że przecież Prawo i Sprawiedliwość broni Kościoła, wiary i moralności katolickiej. Otóż nie jest to tak jednoznaczne. Przypomnijmy choćby, iż „dobra zmiana” nic nie robiła sobie z organizowania w państwowym teatrze w Warszawie antykatolickiej hucpy pod nazwą „Klątwa”, która nawet w systemie prawnym III RP podpadała pod przepisy dotyczące obrazy uczuć religijnych. Pozostaje jeszcze owo przyjazne nastawienie PiS-u do Kościoła. Niestety niekoniecznie jest ono równoznaczne z przywiązaniem do wartości katolickich. Cała Polska mogła usłyszeć, jak Naczelnik Kaczyński kilka miesięcy przed głosowaniem w sejmie ustawy zakazującej aborcję przygotowanej przez Instytut Ordo Iuris deklarował, że będzie głosował w zgodzie z nauką Kościoła Katolickiego. Wiemy jak to się skończyło. Zwróćmy uwagę, że w obronie Kościoła Prawo i Sprawiedliwość widzi swój interes polityczny. Dzieje się tak, gdyż część hierarchów i toruński ośrodek medialny popierają „dobrą zmianę”. Dlatego też nie na rękę obecnemu obozowi rządzącemu byłoby zmienianie swego nastawienia wobec Kościoła.
Jeśli już mielibyśmy się doszukiwać jakiegoś konserwatyzmu w poczynaniach „dobrej zmiany”, to byłby to konserwatyzm stricte polityczny. Polegałby on na betonowaniu podziału nadwiślańskiej sceny politycznej na dwa postsolidarnościowe obozy – patriotyczny z Jarosławem Kaczyńskim na czele i proeuropejski czule wzdychający do powrotu słońca Peru z emigracji.