Walka o posady na kretowisku

0
0
0
/

Ponieważ cała Polska, a w każdym razie – warszawski i pozawarszawski demi-mond pasjonuje się układaniem rządu pani Ewy Kopacz, mało kto zwraca uwagę na inne zjawiska zachodzące w naszym nieszczęśliwym kraju. To znaczy – mało uwagi zwracają na te inne zjawiska niezależne media głównego nurtu.

 

Zatrudnieni tam, poprzebierani za dziennikarzy konfidenci i funkcjonariusze kadrowi, stosując się do dyrektyw oficerów prowadzących, snują rozważania i prognozy, kto obejmie jaki resort, a kto z dotychczasowego stanowiska wyleci i dokąd – czy na lukratywna posadę w biznesach kontrolowanych przez odnośną bezpieczniacka watahę, czy wyląduje w „ciemnościach zewnętrznych”, gdzie jest „płacz i zgrzytanie zębów”, a także wydłubywanie kitu z okien i siorbanie cienkiej herbatki.

 

W obliczu takich perspektyw w całym demi-mondzie, zarówno wśród Umiłowanych Przywódców pierwszej rangi, jak i tych drobniejszego płazu panuje atmosfera gorączkowego wyczekiwania. Nie ma co się temu dziwić; ten, kto zostanie wyniesiony, będzie oblegany przez pęczniejące z dnia na dzień grono przyjaciół i przyjaciółek. Jego żona zaprenumeruje sobie „Twój Styl” i zacznie bywać na imprezach, przyjaciele dostaną koncesje na hurtownie spirytusu, albo w ostateczności – jakieś posady, a nieskromne panienki dołączą do posiadanych kolekcji nowe brylanty, które – co wiadomo od co najmniej kilkuset lat – są jedynymi, a w każdym razie - jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi kobiet.

 

W otoczeniu dygnitarza, który na karuzeli stanowisk zostanie przeflancowany do biznesu, nie nastąpią jakieś zasadnicze zmiany, natomiast towarzystwo skupione dotychczas wokół pechowca wyrzuconego w „ciemności zewnętrzne” zacznie robić się coraz większa pustka, niemal doskonała próżnia, w której będzie on snuł pełne goryczy przemyślenia w stylu Eklezjasty: „marność nad marnościami, wszystko marność”. Również w niezależnych mediach głównego nurtu, wysługujących się swoim bezpieczniackim watahom panuje podobne podniecenie, nie tylko ze względu na nowe obowiązki wynikające z nowej aranżacji politycznej sceny, ale również ze względu na otwierające się lub kurczące perspektywy.

 

Na przykład, kiedy ministrem obrony narodowej była pan Bogdan Klich, w przemyśle rozrywkowym gwałtowna konkietę zaczęła robić piosenkarka Kasia Klich, która w pewnym momencie nawet „chciała się zabić” a w niezależnych mediach – Klich Aleksandra, prowadząca palavery nie tylko z Kazimierzem Kutzem, który za pierwszej komuny przezornie nazywał się jeszcze Kuc, no i z biskupami, szczególnie z jednym. Przypadek to, czy prawidłowość? Co ministrowi obrony do piosenkarki, czy dziennikarki? Niby nic – ale oto przypomina mi się scena ze Studium Wojskowego UMCS w Lublinie, gdzie w naszej 3 kompanii zmotoryzowanej był kolega o nazwisku zaledwie podobnym do nazwiska zastępcy komendanta wojewódzkiego MO do spraw SB w Lublinie.

 

Kiedy nasz wódz, który już-już miał tego kolegę za coś okrutnie ukarać, zapytał go o nazwisko, ten mu je podał, a tamten niedokładnie usłyszał, natychmiast odstąpił od zamiaru ukarania, tylko łagodnym głosem powiedział: „idźcie Mozgawa, idźcie”. Więc „byłby to przypadek rzadki, a czy w ogóle są przypadki?” - zastanawiał się autor „Towarzysza Szmaciaka”.

 

Ale kiedy tak warszawski i pozostały demi-mond rajcuje się tworzeniem nowego rządu pod dyrekcją premierzycy Ewy Kopaczowej, nasz nieszczęśliwy kraj coraz bardziej upodabnia się do kretowiska, ale nie tego, o którym śpiewali bracia Golcowie, że tam „będzie stał mój bank”, tylko gigantycznego, w ramach pospiesznego wykonywania tak zwanych „inwestycji”. Pospieszne wykonywanie owych „inwestycji” związane jest ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi szczebla wojewódzkiego, do tak zwanych „sejmików”, szczebla powiatowego, no i podstawowego, czyli gminnego i miejskiego.

 

Jest to w gruncie rzeczy konkurs o posady, niektóre nawet dobrze płatne – oczywiście wedle stawu grobla, bo gdzież im tam do brukselskich synekur, w rodzaju tej, na której wylądować ma Donald Tusk i Elżbieta Bieńkowska – ale jak to mówią – dobra psu i mucha, na bezrybiu i rak ryba, a jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – więc ponieważ czasy są ciężkie, to i zainteresowanie konkursem jest ogromne tym bardziej, że rezultaty wyborów samorządowych stanowią zwiastun tego, co w przyszłym roku czeka partie stające do wyborów parlamentarnych. Toteż dotychczasowi posiadacze wspomnianych posad, zarówno z interesie własnym, jak i „publicznym”, to znaczy – interesie partii która ich na te posady wypromowała, albo doraźnych komitetów wyborczych w rodzaju „Obywatele Róbmy Sobie Na Rękę”, uwijają się jak w ukropie, żeby na tych posadach zażywać dobrego fartu jeszcze przez następne cztery lata.

 

A ponieważ skądciś wiedzą, że ludzie, to znaczy – obywatele, mają wprawdzie dobrą pamięć, ale krótką, to wszystkie wspomniane „inwestycje”, a w każdym razie – zdecydowaną ich większość, rozpoczynają w roku wyborczym tak, żeby triumfalnie zakończyć je tuż przed wyborami samorządowymi, które w tym roku przypadają 16 listopada, w nadziei, że przynajmniej przez kilka dni obywatele będą pamiętali, kto obdarował ich chodnikiem, kto wybrukował dobrymi chęciami przedsionek piekła, a kto przebił drogę ku świetlanej przyszłości.

 

Stanisław Michalkiewicz

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 
 

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną