Prezydent Duda uzasadniając swoją decyzję o zawetowaniu ustawy degradacyjnej zwrócił uwagę na parę kwestii, które jego zdaniem zmusiły go do takiego czynu. Wątpliwości wzbudziły u niego zapisy przewidujące możliwość zdegradowania wszystkich członków WRON bez przyznania im prawa do odwołania się od takiej decyzji. Wskazał również na brak osoby, która z urzędu reprezentowałaby zmarłych, mówiąc, że: „Nie ma takiej instytucji jak rzecznik osoby nieżyjącej, nie ma takiej instytucji, jak przewidziany obligatoryjnie obrońca osoby nieżyjącej”. Zwrócił także uwagę na to, że wskazane przez niego mankamenty mogą być pretekstem do zaskarżenia ustawy do Trybunału Konstytucyjnego lub trybunałów europejskich, bo w jego opinii jest to „naruszenie standardów demokratycznego państwa”.
Jednak najbardziej kuriozalnie zabrzmiały słowa prezydenta o tym, że „umieszczanie Hermaszewskiego obok Kiszczaka, obok Jaruzelskiego, obok Tuczapskiego obniża rangę tej ustawy, niszczy element symboliczny, który jest tak ważny, i jest wątpliwe moralnie”. Nie będę się rozpisywał na temat „heroicznego” życia polskiego kosmonauty, ponieważ jego szczegółową charakterystykę przedstawił ostatnio Sławomir Cenckiewicz w artykule pt. Towarzysz Kosmonauta [S. Cenckiewicz, Towarzysz Kosmonauta, „Do Rzeczy” nr 15/2018, s. 62-65]. Chcę jedynie zwrócić uwagę na to, że Mirosław Hermaszewski był nie tylko pierwszym Polakiem w Kosmosie, ale był także tajnym współpracownikiem wojskowej bezpieki, gorliwym aktywistą partii komunistycznej i czynnym funkcjonariuszem aparatu represji, jakim był WRON. Wiele wskazuje na to, że Hermaszewski wbrew temu, co głosi, będąc ulubieńcem Jaruzelskiego i pupilem towarzyszy radzieckich, wykazywał się konformizmem i bez skrępowania korzystał z przywilejów i udogodnień, jakie stwarzał mu status „Bohatera Związku Radzieckiego”. Można się też zgodzić z Cenckiewiczem, który uznał, że: „Samo uczestnictwo w tak znaczącym organie władzy PRL, nawet jeśli było ono bierne i mimowolne, dopóki nie zostało publicznie oprotestowane i zakwestionowane, dopóty obwarowane jest domyślną i praktyczną zgodą oraz pozostaje na zawsze partycypacją w systemie zbrodni”. Słusznie też zauważył, że: „W 2018 roku informator »Długi« ponownie został obsadzony w roli kosmonauty-parawanu, za którym ludzie dawnego reżimu realizują swoje niepolskie interesy, sprzeciwiając się zapoczątkowanej w 2015 roku reformie Wojska Polskiego i wyrwaniu go z sideł »długiego ramienia Moskwy«”. Jeśli się bliżej przyjrzeć wypowiedziom polityków z PiS-u na temat ustawy degradacyjnej, to można wyłuskać ważne informacje, które wskazują też na nieco inną przyczynę jej utrącenia przez prezydenta, który ogłaszając nam hiobową wieść przemawiał do nas słowami Ryszarda Czarneckiego. Ten prominentny i wpływowy polityk partii rządzącej publicznie deklarował, że w tej sprawie będzie „głośno milczał”, ale jednocześnie prowadził dość intensywny lobbing, próbując zapewne wpłynąć na ostateczny kształt ustawy. Kierował się w tym względzie interesem osobistym, bowiem twierdził, że: „Stawianie mojego teścia, gen. Mirosława Hermaszewskiego na jednej płaszczyźnie z ludźmi odpowiedzialnymi za stan wojenny – Jaruzelskim i Kiszczakiem – uważam za bardzo dyskusyjne. […] Mogę powiedzieć, że jest człowiekiem przyzwoitym, świetnym ojcem, bardzo dobrym dziadkiem, co dla mnie jest dość istotne” [http://www.space24.pl/ryszard-czarnecki-broni-jedynego-polskiego-kosmonauty-przed-degradacja]. Komentując zaś weto prezydenta z satysfakcją stwierdził, że: „Podjął taką decyzję, jaką podjął. Miał do tego prawo. Cynicznie powiem, że muszę zachować lojalność wobec członka własnej rodziny, jak i lojalność wobec mojej rodziny politycznej” [https://wpolityce.pl/polityka/388262-nasz-wywiad-ryszard-czarnecki-trzeba-skupic-sie-na-tym-zeby-uratowac-z-ustawy-to-co-mozna-zachowujac-jej-dekomunizujacy-charakter]. Może więc byłoby lepiej, gdyby Czarnecki, z takimi koneksjami rodzinnymi, kontynuował swoją karierę w SLD, z którego listy wyborczej miał zamiar startować w 2014 roku do Parlamentu Europejskiego jego teść kosmonauta. Jeśli zaś przyjąć, że o wyrzuceniu do kosza ustawy degradacyjnej zadecydowało także kumoterstwo, to mamy do czynienia z wielką podłością ze strony ludzi, którzy prywatę przedkładają ponad interes państwa, niszcząc tym samym podstawy jego funkcjonowania.
W przypadku pozostałych „argumentów” wysuniętych przez prezydenta Dudę, trzeba stwierdzić, że są one fałszywe. Twórcy ustawy „o pozbawianiu stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943–1990 swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu”, zamierzali bowiem zdegradować osobników zdeprawowanych moralnie, którzy „w imię totalitarnej ideologii komunistycznej kierowali armię przeciw własnemu narodowi, używali wojska do ograniczania lub pozbawiania jednostek podstawowych praw, dokonywali prześladowań ze względu na pochodzenie i przekonania religijne”. Jest więc oczywistym, że chodziło o symboliczne ukaranie zbrodniarzy komunistycznych, których trudno uznać za niewiniątka, a pomimo tego przewidziano dla nich tryb odwoławczy oraz dołożono starań, aby wnioski o ich degradację były poparte rzetelnymi badaniami archiwalnymi, które miały dostarczyć niezbitych dowodów ich winy. Co więc tak bardzo zbulwersowało prezydenta?
Duda uczepił się przede wszystkim tego, że członkowie WRON mieli utracić stopień wojskowy „z mocy prawa”, bez możliwości odwołania. No cóż, może to budzić pewne wątpliwości, ale zważywszy na ocenę prawną dokonaną przez legislatorów oraz dotychczasowe doświadczenia z przebiegu procesów sądowych, podczas których nieudolnie próbowano rozliczyć sprawców stanu wojennego lub winnych masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku, nie wspominając już o zbrodniarzach z okresu stalinowskiego, to takie postępowanie jest w pełni uzasadnione. Sądy bowiem tak długo przewlekały procesy, a oskarżeni permanentnie zasłaniali się „złym” stanem zdrowia lub niepamięcią, aż spokojnie odeszli do komunistycznego „raju”. Degradacja z mocy prawa jest zasadna także z tego względu, że Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z 16 marca 2011 roku uznał Dekret o stanie wojennym za niezgodny z Konstytucją RP, a więc za bezprawny. Sąd Okręgowy w Warszawie również stworzył podstawy prawne do dochodzenia sprawiedliwości wobec zbrodniarzy z czasów PRL-u, ponieważ wyrokiem z 12 stycznia 2012 roku skazał Czesława Kiszczaka na karę 2 lat więzienia, warunkowo zawieszoną na 5 lat, uznając, że „działając w zorganizowanym związku przestępczym o charakterze zbrojnym” dopuścił się on zbrodni komunistycznej. Konsekwencją tych wyroków musi być więc uznanie wszystkich członków WRON za przestępców, którzy dokonali bezprawnego zamachu stanu i dopuścili się działań zbrodniczych lub swoim zaangażowaniem wspierali ten proceder przestępczy. W takim przypadku nie może być wątpliwości, że zasłużyli na degradację, podobnie jak zasłużył Michał Rola-Żymierski, którego w okresie II Rzeczypospolitej, za przestępstwa korupcyjne, pozbawiono odznaczeń, zdegradowano i wydalono z zawodowej służby wojskowej. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby ta ustawa weszła w życie i przyczyniła się do przywrócenia porządku moralnego w Wojsku Polskim. W przeciwnym razie nie doczekamy się rozliczenia z ponurą przeszłością PRL-u, zbrodniarze komunistyczni będą nadal figurować w naszej historii, jako postacie, o co najwyżej kontrowersyjnych życiorysach, a ewentualne próby dochodzenia sprawiedliwości w sądach utoną w gąszczu procedur biurokratycznych.
Tak samo bezzasadne są zastrzeżenia prezydenta w sprawie degradacji osób zmarłych i jego fałszywa troska o to, że może się nikt nie znaleźć, kto będzie chciał reprezentować nieżyjących „oficerów”. Jest przecież logicznym, że jeśli można kogoś awansować pośmiertnie, co szczególnie ostatnio jest praktyką nagminną, to powinna być także możliwość degradowania po śmierci takich osobników, którzy swoim postępowaniem splamili honor munduru. Twórcy ustawy przewidzieli też katalog osób i instytucji, które mogłyby w trakcie pośmiertnego postępowania degradacyjnego reprezentować osoby zmarłe, obejmujący szeroki krąg rodzinny i organizacje kombatanckie. Nieobojętne na los swoich kamratów okazało się również SLD, które już 9 marca 2018 roku powołało Centrum Monitorowania Skutków Ustawy Degradacyjnej pod kierownictwem Moniki Jaruzelskiej i Janusza Zemke. Centrum, zgodnie z deklaracją rzeczniczki SLD, Anny Marii Żukowskiej, „będzie zbierało informacje dotyczące osób, których dotyczy tzw. ustawa degradacyjna, oferując pomoc prawną w procedurze odwołania”. Jaruzelska zaś skomentowała powstanie tej organizacji następującymi słowami: „Zaczęłam się angażować, dlatego że już klamka zapadła, mojemu ojcu już to nie pomoże i nie zaszkodzi. Centrum ma sprawdzać, jakie konsekwencje dla ludzi związanych z wojskiem przynosi ustawa. Chcę, by inne rodziny wojskowych widziały, że jestem z nimi, będę starała się pomóc, będziemy mogli udzielać pomocy prawnej”. W świetle tych faktów widać dokładnie, że argumentacja przedstawiona przez Dudę jest z gruntu fałszywa, ponieważ nie mógł on nie wiedzieć o inicjatywach podejmowanych przez postkomunistów, którzy ogłosili je publicznie na 3 tygodnie przed jego wetem. Podobnie jest z sugerowaniem przez niego, że ustawa degradacyjna może być oprotestowana przez instytucje unijne, ponieważ pomimo jej uchwalenia przez parlament nie było słychać z ich strony głosów sprzeciwu, a wiceminister MSZ, Konrad Szymański, w opinii załączonej do uzasadnienia stwierdził, że: „Projekt ustawy nie jest objęty zakresem prawa Unii Europejskiej”.
Nieprawdziwe są również zarzuty formułowane przez „etatowych” obrońców komuchów, jakoby zapisy ustawy degradacyjnej były nieprecyzyjne, w zakresie określenia czynów podlegających karze degradacji, ponieważ określa to jednoznacznie Art. 3, który stanowi, że:
„Pozbawia się stopnia wojskowego osobę, która z racji ukończonego wieku lub stanu zdrowia nie podlega obowiązkowi służby wojskowej, lub żołnierza rezerwy, którzy w latach 1943–1990 swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu:
1) pełniąc funkcje służbowe lub zajmując stanowiska dowódcze kierowali działaniami mającymi na celu zwalczanie polskiego podziemia niepodległościowego w latach 1943–1956 albo uczestnicząc w tym okresie w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego dokonywali drastycznych czynów;
2) wydając rozkazy użycia broni palnej wobec ludności cywilnej;
3) będąc sędzią lub prokuratorem w organach Wojskowej Służby Sprawiedliwości lub w jednostkach podległych oskarżali albo wydawali wyroki w latach 1943–1956 wobec żołnierzy i osób cywilnych ze względu na działalność na rzecz niepodległości i suwerenności Polski;
4) będąc w stopniach wojskowych generałów, pełniąc funkcje służbowe inicjowali lub dopuszczali się prześladowań żołnierzy ze względu na wyznawaną religię lub pochodzenie”.
Wielkim nadużyciem są także wypowiedzi insynuujące, że omawiana ustawa miała na celu załatwienie jakiś bieżących rozliczeń politycznych w wojsku, co w skandaliczny sposób zasugerowała Monika Jaruzelska, mówiąc, że: „Ustawa zmieni wojsko w ludzi całkowicie poddanych, sterroryzowanych tym, że mogą być zdegradowani, mogą być im odbierane mieszkania, emerytury, wynagrodzenie”. W świetle zapisów tej ustawy i wypowiedzi przedstawicieli MON, można uznać, że postępowaniu w sprawie degradacji miałoby podlegać zaledwie kilkaset osób i to wyłącznie takich, które nie pełnią już od dawna służby wojskowej. Jest więc oczywistym, że miała ona charakter wyłącznie symboliczny oraz dotyczyła wyjątkowych kanalii i zwyrodnialców. Dlatego, o ile można zrozumieć postępowanie Jaruzelskiej, która broni „dobrego imienia” swojego ojca, a przy okazji próbuje zrobić na tym karierę polityczną, to całkowicie niezrozumiałe jest zachowanie prezydenta Dudy, który swoim wetem nie tylko przekreślił wszystko, co zrobił w kwestii rozliczenia z przeszłością PRL-u, ale także wzmocnił pozycję postkomunistów. Jeśli bowiem ustawę degradacyjną zakwestionował polityk wywodzący się z szeregów PiS-u, w dodatku tak wysoko postawiony, to co ma sobie pomyśleć przeciętny Polak, każdego dnia bombardowany kłamstwami, o tym, że krwiożerczy prawicowcy mszczą się na „bohaterach” wojennych? Co on ma sobie pomyśleć, gdy obóz rządzący, podkreślający na każdym kroku przywiązanie do patriotyzmu, porzuca projekt, który z wielkim uporem forsował w parlamencie i głosił jego zalety?
No cóż, widać wyraźnie, że PiS na spółkę z Andrzejem Dudą zafundowali patriotom niemały kryzys moralny. Może rzeczywiście nie chcieli robić przykrości zięciowi Hermaszewskiego, może był to ambicjonalny wybryk prezydenta, możliwe też, że starzy czekiści pociągnęli za właściwe sznurki, a może po prostu był to element rozgrywki obliczonej naiwnie na wzmocnienie wpływów w elektoracie lewicowym. Jednak, bez względu na ich motywacje, weto Dudy należy uznać za zdradę ideałów patriotycznych i za zatrzymanie procesu rozliczenia z przeszłością komunistyczną. W oczywisty sposób nie mogą nas przecież zadowalać nieszczere deklaracje prezydenta, który podobno prowadzi już jakieś konsultacje w sprawie ewentualnego zgłoszenia własnego projektu ustawy. Tym bardziej, gdy do mediów docierają informacje na temat jego groteskowych pomysłów, takich jak zastąpienie degradacji poprzez dopisanie do stopnia wojskowego literek „LWP”, co rzekomo miałoby odróżnić renegatów od generałów Wojska Polskiego zasługujących na szacunek. Nie wiem, czy tego typu koncepcje biorą się z głupoty lokatora Pałacu Namiestnikowskiego, czy być może są efektem poufnych konsultacji z Towarzyszką Panienką, ale z całą pewnością nie wystawiają mu dobrego świadectwa.
Prezydent Duda mógł się zachować przyzwoicie w sprawie ustawy degradacyjnej i skoro dręczyły go jakieś wątpliwości, to zamiast wetowania miał możliwość zgłaszania uwag na całym etapie jej procedowania, a ostatecznie można było przecież skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego. Jednak nie poszedł tą drogą, bo być może nie miał czasu, aby się zapoznać z jej zapisami, wszak luksusowe życie na koszt podatników dostarcza tylu rozrywek, że doba może być za krótka… Pracownicy jego kancelarii też nie znaleźli czasu, aby się zainteresować tą ważną ustawą, a przecież pracuje tam kilkaset osób, pobierających sowite wynagrodzenie i tłuste premie… Nie jest to zresztą jedyny przykład wiarołomności Andrzeja Dudy, ponieważ w 2017 roku zakwestionował swoim wetem głębokość zmian w sądownictwie, utajnił też aneks do raportu z likwidacji WSI, a swoim uległym zachowaniem wobec środowisk żydowskich i ukraińskich, nielicującym z godnością pełnionego urzędu, przynosi nam tylko wstyd. Dlatego można uznać, że sprzeniewierzył się polskiej racji stanu i powinien z mocy prawa stracić swój urząd. Niestety, nie udało się zdegradować komunistycznych zbrodniarzy, ale za to możemy rozliczyć prezydenta Dudę w wyborach w 2020 roku, tak, jak pozbyliśmy się (p)rezydenta Komorowskiego i jego szoguna.
Jeśli nie chcemy być dłużej upokarzani przez politycznych hochsztaplerów i przebierańców, którzy udają kogoś, kim nie są w rzeczywistości, to powinniśmy się zastosować do rady Adama Wielomskiego, którego zdaniem „polska antysystemowa prawica musi wyłonić jednego i tylko jednego, »ekumenicznego« kandydata”, który uzyska wystarczająco duże poparcie, aby zapoczątkować proces tworzenia na prawo od PiS-u nowej i szczerze polskiej formacji politycznej. Nie oglądajmy się też na prezesa Kaczyńskiego, który najwidoczniej nie ma szczęśliwej ręki do namaszczania kandydatów, bowiem wymyślił już takich „asów”, jak Lech Wałęsa i Andrzej Duda, którzy szybko zaczęli wzmacniać „lewą nogę” i ostatecznie „stanęli tam, gdzie kiedyś stało ZOMO”.
Wojciech Podjacki