Cofamy się z postępem?
- Dlaczego polityka jagiellońska musi polegać na tym, że wprawdzie idziemy z postępem, tyle, że znowu się cofamy? - pyta Stanisław Michalkiewicz komentując polskie zaangażowanie na Ukrainie.
Po wojnie polsko-bolszewickiej delegacja Sejmu udała się do Rygi na rokowania pokojowe z Sowietami. Po poniesionej klęsce byli oni bardzo ustępliwi i szef sowieckiej delegacji Adolf Abramowicz Joffe proponował wytyczenie granicy na wschód od Mińska, obecnej stolicy Białorusi.
Jednak delegacja polska, której przewodniczył Jan Dąbski, ku jego zdumieniu nie zgodziła się na to i zaproponowała wytyczenie granicy na zachód od Mińska. Pozostawiając w ten sposób za kordonem ponad 2,5 mln Polaków. Większość z nich, mówiąc nawiasem nie przeżyła tego eksperymentu, a w każdym razie nie przeżyła go w dotychczasowym miejscu zamieszkania, bo została wywieziona w głąb Rosji.
Z tego właśnie powodu, podczas debaty nad ratyfikacją traktatu ryskiego w Sejmie, pan Grabowski, twierdzący, iż jest prawnukiem Tadeusza Rejtana, rzucił ulotkę zaczynającą się od inwokacji: „Kainie Grabski! Bądź kroć kroci razy przeklęty!”
Warto przypomnieć, dlaczego Stanisław Grabski zaproponował wytyczenie granicy na zachód od Mińska. Chodziło mu o to, że w przeciwnym razie odsetek mniejszości narodowych będzie w Polsce zbyt wysoki w porównaniu do minimum wyznaczonego przez polityków Narodowej Demokracji.
Tak czy owak, granica wyznaczona przez traktat ryski przebiegała co najmniej około 250 kilometrów na zachód od granicy polsko-rosyjskiej sprzed I rozbioru w roku 1772. O taką odległość Polska cofnęła się na zachód.
27 lipca 1944 roku w imieniu Polski zgodę na nową granicę podpisał następny Kain, czyli Edward Osóbka-Morawski, nazywany „łasicą” w odróżnieniu od Bolesława Bieruta, który znowu podobny był do szczura. Posługując się tymi osobistościami Józef Stalin odepchnął Polskę jeszcze dalej na zachód, aż na tzw. „linię Curzona”.
Na tę linię powołują się również i dzisiaj nasi sojusznicy Ukraińcy, którym nasz nieszczęśliwy kraj niczego nie potrafi odmówić. Niektórzy spośród nich uważają, że Polska powinna cofnąć się na zachód jeszcze bardziej, bo takie na przykład województwo podkarpackie, część województwa małopolskiego oraz część województwa lubelskiego uważają za „ukraińskie terytorium etniczne”, które tylko przejściowo wchodzi w skład „Zakierzońskiego Kraju”.
Ale kto by tam zwracał uwagę na takie głupstwa, kiedy trafiła nam się okazja powojowania ze złym Putinem?
Toteż niedawno pojawiła się wiadomość, że nasz nieszczęśliwy kraj utworzy do spółki z Litwą i Ukrainą wspólną brygadę, której dowództwo będzie mieściło się w Lublinie. Klakierzy cmokają w zachwyceniu, że oto za sprawą resetu zresetowanego przez prezydenta Obamę, znowu wkraczamy na szlak polityki jagiellońskiej, realizując w ten sposób testament prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Wszystko to oczywiście być może, ale warto zwrócić uwagę, że w rezultacie żołnierze litewscy i ukraińscy pojawią się w Lublinie, a nie na przykład polscy – w Nowej Wilejce, czy w Równem. Dlaczego polityka jagiellońska musi polegać na tym, że wprawdzie idziemy z postępem, tyle, że znowu się cofamy?
Warto przypomnieć, że w kulminacyjnym dotychczas momencie histerii wojennej podjęta została decyzja o utworzeniu tzw. „szpicy”, czyli sił natychmiastowego reagowania w ramach NATO, których dowództwo będzie mieściło się w Szczecinie. Ta „szpica” powstaje na bazie istniejącego już wcześniej Wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego i jeśli sytuacja nadal będzie rozwijała się w tym samym kierunku do dotychczas, to kto wie, czy z tego wszystkiego nie powstanie Grupa Bojowa Unii Europejskiej – a więc europejskie siły zbrojne niezależne od NATO?
O takich siłach zbrojnych od lat marzą w Berlinie, bo ich powstanie oznaczałoby, że Bundeswehra definitywnie wyzwoliła się spod amerykańskiej kurateli, stanowiącej jeden z nielicznych już, nieprzyjemnych skutków wojny przegranej przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera.
Stanisław Michalkiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl