„Lud” biegnie za orkiestrą

0
0
0
/

Jak wiadomo, każda epoka ma swoje zabobony. Nasza nie jest wcale wyjątkiem, mimo pozorów racjonalności. Tę racjonalność miało wprowadzić Oświecenie, które walczyło z zabobonami, na przykład – z wiarą w czary i czarownice – ale oczywiście żadnego racjonalizmu nie wprowadziło, tylko na miejsce dawnych zabobonów wprowadziło inne, bodaj jeszcze groźniejsze. Skoro jesteśmy przy czarownicach, to owszem – ten zabobon doprowadził do śmierci wiele kobiet, zwłaszcza w protestanckich księstwach niemieckich. Na przykład o czary została oskarżona matka żyjącego w XVI wieku słynnego astronoma Keplera i tylko dzięki usilnym staraniom ustosunkowanego syna udało się uratować ją od śmierci. Inne jednak nie miały tyle szczęścia i ginęły albo na stosach, albo na skutek tortur.   Ciekawe, że niektóre z tych nieszczęsnych kobiet naprawdę wierzyły w swoje czary, nie wykluczone, że pod wpływem rozmaitych substancji odurzających. W zakamarkach więzienia, w którym trzymano kiedyś czarownice, pewien niemiecki naukowiec znalazł słoiki z jakimiś maściami. Po posmarowaniu się jedną z nich doznał uczucia niezwykłej lekkości i lotu powietrznego. Być może to były właśnie owe loty na Łysą Górę, gdzie, jak wiadomo, czarownice odbywały orgie z szatanem, występującym pod postacią kozła. Ale podobne orgie odbywają również i dzisiaj narkomani, więc nie jest wykluczone, że sprawczynią tych wszystkich wizji jest Matka Chemia („Albowiem Matka Chemia swoje dzieci, ofiary równie, jak i winowajców, usypia grzecznie i wyrzut sumienia, obraz morderstwa, czy pomniejsze draństwo, z kory mózgowej, jak dzięcioł wydziobie” – pisze poeta). Warto na marginesie dodać, że wbrew przekonaniu rozpowszechnionym głównie wśród mikrocefali postępowych, tamę procesom o czary postawiła hiszpańska Inkwizycja. W „Dziejach procesów o czary” czytamy m.in. jak to do Supremy inkwizycji hiszpańskiej dotarła informacja, że w jakiejś wsi w Pirenejach pojawiła się czarownica. Donos potraktowano poważnie i Suprema wysłała na miejsce ojca Salazara, celem zbadania sprawy. Po powrocie ojciec Salazar złożył sprawozdanie, na podstawie którego Suprema orzekła, że oskarżenie kogokolwiek o czary jest dowodem herezji – no a z heretykami Inkwizycja nie żartowała. Toteż na ogromnych obszarach ówczesnego świata podległych hiszpańskiej koronie czarownic nie można było znaleźć nawet na lekarstwo. Podobnie w Polsce inkwizycja, aż do jej zlikwidowania w 1573 roku aktem Konfederacji warszawskiej, zajmowała się heretykami, a nie czarownicami. Nawiasem mówiąc, Paweł Włodkowic, duchowny katolicki a zarazem prawnik i dyplomata, już w XVI wieku sprzeciwiał się „zaczepianiu” innowierców spokojnie żyjących we własnym kraju. Wróćmy jednak do Oświecenia i zabobonom jakie ono wprowadziło. Pod koniec XX wieku ojciec Innocenty Maria Bocheński skatalogował współczesne zabobony – a naliczył ich aż 100. Wydaje się, że jednym z najgroźniejszych zabobonów wylansowanych przez Oświecenie, były a właściwie są tak zwane „rządy ludu”, nazywane często „demokracją”. Jest to zabobon podwójny, można powiedzieć – zabobon do kwadratu, jako że – po pierwsze – żadnego „ludu” nie ma; „lud” to tylko hipostaza, bo naprawdę istnieją tylko ludzie. Skoro tedy żadnego „ludu” nie ma, to jakże może on „rządzić”? Toteż w tak zwanej „demokracji” żaden „lud” nie rządzi, tylko albo jakieś Robespierry, czy inne Staliny, albo gangi zwane „partiami politycznymi”, które oczywiście obficie kadzą „ludowi”, żeby tym łatwiej łatwowiernych ludzi zoperować, najlepiej bez przerywania im snu. Zwycięski pochód tego zabobonu dotarł nawet do Kościoła katolickiego, w którym wydał zatrute owoce „kolegialności”, stopniowo przekształcając Królestwo Niebieskie w Republikę Niebieską, być może nawet – socjalistyczną. Demokracja jest bowiem wychwalana między innymi za to, że „każdemu” zapewnia „udział w rządzeniu”. Powiedzmy, że to prawda – ale co w takim razie z tego wynika? Ano to, że „każdy” zyskuje możliwość rządzenia innymi – bo przecież nie rządzenia sobą samym. Do rządzenia sobą samym żadna „demokracja” nie jest potrzebna, tylko wolność. Jeśli „każdy” zyskuje możliwość rządzenia innymi, to czemu nie miałby skwapliwie skorzystać z tego radosnego przywileju? Toteż wszyscy korzystają, wszyscy próbują rządzić wszystkimi, dyktować im, co mogą jeść i kiedy mają chodzić za potrzebą, wskutek czego zakres wolności gwałtownie się kurczy. Przykłady można mnożyć, ale podam tylko kilka. Oto ustawa o referendum z 2003 roku stanowi m.in. że referendum z inicjatywy obywateli nie może dotyczyć „podatków i innych danin publicznych”. Czyż trzeba lepszej ilustracji, że pod pozorem „władzy ludu” odarto ludzi z wpływu na rozporządzanie własnym mieniem? A przecież właśnie podatki były jedną, jeśli nie najważniejszą przyczyną rewolucji we Francji! Innym przykładem jest koncesjonowanie; na przykład, kiedy jeden człowiek chce powiedzieć coś drugiemu – ale za pośrednictwem radia, czy telewizji, to musi prosić o pozwolenie trzeciego człowieka. Wreszcie – nie może mu powiedzieć tego, co akurat naprawdę myśli, bo granice tego, co może powiedzieć, a czego nie, a więc poniekąd tego, co wolno mu myśleć, a czego nie, wyznacza penalizacja „mowy nienawiści”, czy rozmaitych „kłamstw” z „oświęcimskim” na czele. Ale zabobon, jak to zabobon; żadnej racjonalnej krytyce się nie poddaje, bo – jak przestrzega poeta – „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie sprosta”. Toteż nic dziwnego, że nawet pasterze Kościoła padli ofiarą politycznych gangsterów i własnych błędów sądząc, że ludzie tęsknią za demokracją. Naprzeciw tej rzekomej tęsknocie wyszedł II Sobór Watykański, w którym można było dostrzec tendencję sformułowaną w krótkich, żołnierskich słowach Mikołaja Gomeza Dawilę, że „Kościół utraciwszy nadzieję, że ludzie będą postępować zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią”. Czy jednak przekonanie, że „lud”, albo nawet i ludzie tęsknią za demokracją jest aby na pewno słuszne? Mogliśmy się o tym przekonać na własne oczy 19 maja, kiedy to dziesiątki tysięcy Brytyjczyków i turystów z całego świata przyjechało do Anglii, żeby obejrzeć ślub księcia Harry`ego z Meghan Markle, a podobno 2 miliardy oglądały tę uroczystość za pośrednictwem stacji telewizyjnych, które transmitowały ja na cały świat. Wprawdzie zdecydowana większość tych ludzi opowiedziałaby się za „demokracją”, bo zostali tak wytresowani, ale cóż z tego, kiedy jednocześnie – jak pisze poeta - „biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”? To glosowanie nogami jest znacznie bardziej przekonujące, niż „prawidłowe” odpowiedzi, których nauczony został nawet Jego Ekscelencja ksiądz biskup Tadeusz Pieronek.

Źródło: prawy.pl

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną