Przygotowywana jest nowelizacja ustawy o instytucjach rynku pracy, która ma na celu ułatwienie imigrantom spoza UE do podejmowania u nas pracy. Planowane zmiany zakładają m.in. obywatele sześciu państw byłego ZSRR, którzy teraz mogą pracować u nas maksymalnie pół roku, będą mogli pracować rok. Zezwolenia na pracę z obecnych trzech lat mają zostać wydłużone do pięciu. Współmałżonek osoby, która już u nas pracuje, w ogóle nie będzie musiał starać się o odpowiednie pozwolenia. Przybysze z krajów azjatyckich, jak Wietnam czy Filipiny nie będą potrzebować żadnych dodatkowych pozwoleń.
Rządzący mówią o wprost o tym, jakie cele chcą osiągnąć: wypełnić lukę na rynku pracy i lukę demograficzną. Za tymi hasłami kryje się przerażająca wizja budowania nowej Polski bez Polaków i coraz większe zniewolenie ekonomiczne tubylczej ludności.
Zauważmy, że spadające bezrobocie i brak rąk do pracy jest wynikiem wyniszczającej polityki prowadzonej po 1989 r., zwłaszcza za Platformy i Donalda Tuska, którzy skłonili co najmniej 2 miliony ludzi do opuszczenia kraju (i przedstawiali to nawet jako swój sukces!). Tusk wprost mówił do Polaków na wyspach, żeby nie wracali do kraju (!).
Biorąc pod uwagę wszystkich Polaków, którzy wyjechali z kraju jeszcze w PRL-u i po 1989 r., naszych rodaków jest za granicą kilka milionów. Wielu z nich marzy o powrocie do Polski, zwłaszcza tych, którzy zostali wywiezieni na Wschód, do Kazachstanu. Repatriacja jest jednak wciąż symboliczna. Polskie rządy nie mają pomysłu do tego, jak zachęcić ich do powrotu, a wystarczy dać im możliwość godnego życia. To by zaś całkowicie zaspokoiło nasze problemy demograficzne, rozwiązało kwestię rąk do pracy i pozwoliło uniknąć konsekwencji przyjmowania imigrantów, jak niszczenie tożsamości narodowej, ryzyko zamachów terrorystycznych, przywleczenia chorób, obniżanie pensji.
To ostatnie zjawisko jest szczególnie dotkliwe i nieprzypadkowe. Polacy wyjeżdżają z własnego kraju, bo nie chcą pracować za grosze. Chcą godnie żyć, móc kupić mieszkanie, samochód, utrzymać rodzinę. Tymczasem tyle się mówi o rozwoju gospodarczym, za którym nie idzie jednak podwyżka pensji. Imigranci, zwłaszcza z Ukrainy, których przybyło już co najmniej 2 miliony w ostatnich latach, są gotowi pracować za każdą stawkę, bo i tak będzie ona znacznie większa niż u nich, gdzie pensje i emerytury potrafią wynosić kilkaset złotych.
Polityka rządu wygląda na celową strategię, żeby utrzymać status quo - to znaczy zamiast urealnić pensje, chodzi o to, by zatrzymać je na tym samym poziomie i w ten sposób utrwalić status naszego kraju jako neokolonii, w którym korporacje z Zachodu mają swoje zaplecza taniej siły roboczej. To jeszcze raz potwierdza, że premier Morawiecki reprezentuje bardziej zachodnie banki, z którymi zawsze współpracował, a nie naród polski.