Najpierw chyba pojawiło się sformułowanie „kochający inaczej” dotyczące zboczeńców, stawiające ich w jednej linii z tymi, którzy żyją po ludzku i po Bożemu. Potem tych „inaczej” namnożyło się jak królików. Jeden z dwudziestowiecznych poetów powiedział, że kiedyś było dno i dlatego człowiek mógł się od niego odbić, odrodzić. Teraz, stwierdził ten poeta, nie ma już pionu i poziomu i ludzie wariują bez szansy na odrodzenie. Ta wariacja miała początkowo wymiar moralny związany z funkcjonowaniem ludzkich sumień, dotyczyła różnych aspektów dobra w jego postaci indywidualnej.
Potem objęła praktycznie wszystkie sfery ludzkiego życia. Jej znakiem w Polsce były choćby dwie reklamy reklamujące....reklamę. Na jednej z nich były puste półki. Sugerowała, że tak będzie znowu, gdy ograniczy się w jakikolwiek sposób reklamę. Na drugiej był człowiek z przewiązanymi oczami pchający sklepowy wózek. Reklama sugerowała, że bez reklamy ludzie nie mają swobody wyboru, są wprost pozbawieni wolności.
A przecież każdy świadomy człowiek wie dziś, że reklama to obecnie w 90% indoktrynacja, manipulowanie podświadomością, pranie mózgu. Każdy też powinien wiedzieć, że wszechobecna reklama jest narzędziem w rękach ponadnarodowych koncernów mającym doprowadzić do eliminacji z rynku wszelkiej konkurencji. Ta wariacja polega więc na tym, że to, co stanowi produkt pewnego nowego totalitaryzmu jest określane i coraz powszechniej uznawane za przejaw swobody.
Promotorzy Unii Europejskiej mają coraz mniej argumentów wspierających ich racje. Ich polityka „informacyjna” w coraz większym stopniu sprowadza się do dwóch działań: tworzenia mitów i bagatelizowania zagrożeń. Podstawowe mity są następujące: „Poza Unią staniemy się drugą Białorusią”; „Nie da się uniknąć procesu integracji”.; „Będziemy w Unii tak bogaci jak najbogatsze kraje Europy”.
Ten ostatni mit jest w ciekawy sposób obudowywany treściowo. Wynika bowiem z niego, że bogaci możemy się stać tylko jako najemnicy pracujący na cudzym, całujący grzecznie pańską: niemiecką, francuską czy amerykańską klamkę.
Wyczuwa to dobrze, choć jakoś podświadomie, młodzież, która referując swoje życiowe plany (i marzenia) nie mówi już o swoich przedsiębiorstwach, niezależności materialnej, jakiejś podstawowej wolności (jak np. młodzież amerykańska), ale o „dobrej pracy” w zachodniej firmie, pracy po kilkanaście godzin na dobę, służbie dobrze wynagradzanego pionka i popychadła, który musi się nieźle nagimnastykować i wielu rzeczy wyrzec, by ją utrzymać (tak np. znajomemu, który pracuje w zachodniej firmie, gdy przedstawił zwierzchnikom dwudniowe zwolnienie lekarskie powiedziano: „Żeby to było ostatni raz. To biznes, a nie sanatorium”.) i musi wciąż uczestniczyć w tzw. wyścigu szczurów, by wspinać się (finansowo) do góry.
Niedawno zostałem zaproszony na spotkanie z polskimi przedsiębiorcami. W jego trakcie, wyrażając różne swoje niepokoje stwierdzili, że młodzi w naszym kraju już nawet nie próbują zakładać swoich firm.
Gdy dyskutujemy o dalszej integracji europejskiej nie powinniśmy, moim zdaniem, akcentować spraw materialnych. Stają się one bowiem w tej perspektywie, jak to w perspektywie ludzkiego życia i szczęścia, drugorzędne. Najważniejsze jest przecież nasze człowieczeństwo, szczęście, radość życia, godność, uczciwość, sprawiedliwość, prawda, dobro, inne osoby, Bóg, przyszłość, wolność itd. Kiedyś byłem zaproszony, przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, w jednym dniu na dwa spotkania na temat Unii. Oba były z młodzieżą katolicką.
Pierwsze spotkanie było z ubogim wiejskim środowiskiem, drugie z miejskim środowiskiem inteligenckim tworzącym zaczątki polskiej klasy średniej (duże pieniądze). Ci pierwsi byli przeciwko Unii Europejskiej. Mówili: „Niczego nam nie da i zabierze nawet nadzieję”. Ci drudzy byli za. Mówili: „My będziemy mieli lepiej”.
To egoistyczne „my” pobrzmiewa nawet w przemówieniach polityków, abstrahuje od wszelkiego, przede wszystkim moralnego, kontekstu. A gdyby zapytać takiego człowieka – czy chcesz być bogaty pamiętając przy tym o tym, że będzie to możliwe tylko wtedy, gdy oddasz siostrę do domu publicznego, zadenuncjujesz brata, tak, że znajdzie się niesprawiedliwie w więzieniu, wyprzesz się swojej matki, pogardzisz swoim ojcem, postawisz wychodek na grobie swoim dziadków?
Problem integracji Polski z Unią Europejską to nie jest tylko problem indywidualny, problem mój, twój, jego i jej, nawet problem jednego pokolenia, tych ludzi, którzy dziś zamieszkują nasz kraj. To przecież, przede wszystkim, problem Polski, Polski dnia dzisiejszego i Polski jutra, problem wielu pokoleń.
Polska nie jest naszą własnością, jakimś przedmiotem, który możemy wyrzucić na śmietnik albo wymienić na srebrniki, dzięki którym będziemy mogli sobie kupić mercedesy i wakacje na Wyspach Kanaryjskich. Polska nie jest tylko nasza. To coś wielkiego duchowego i materialnego, co było budowane i chronione przez wiele pokoleń i co zostało nam przekazane jako depozyt, skarb, który także mamy chronić i pomnażać i przekazać następnym pokoleniem, aby te, z kolei, przekazały je swoim dzieciom i wnukom. Tak jak nie wolno nam wyciąć wszystkich lasów, zatruć rzek tak nie wolno wyprzedawać polskiej ziemi czy oddawać Polski w całości obcym, niszczyć kultury, tradycji, języka itp.
Pytanie o dalszą integrację Polski z Unią Europejską jest pytaniem o dalszy los Polski, los, prawdopodobnie na całe pokolenia, to pytanie o to czy ma ona być sobą czy nie, czy ma być ochroniona i ubogacona czy pomniejszona, okrojona, wdeptywana w ziemię, zabijana na raty.
Jeżeli ktoś chce koniecznie polepszyć swój materialny los i zachować resztki uczciwości niech jedzie do Francji czy do Niemiec, zabiega o kartę stałego pobytu, pracę, obywatelstwo. Wiem, że to trudne. Ale czy lepiej ułatwić sobie życie zdradą, czymś, co można by nazwać wprost kradzieżą?
Ktoś powie, że przesadzam. W jaki sposób jednak określaliby nasi pradziadowie i dziadowie pozbawienie Polski suwerenności, a polskiego narodu tożsamości? W jaki sposób określali Targowicę? Trwanie zaś w Unii Europejskiej oznacza właśnie godzenie się na dalszą utratę resztek suwerenności.